Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Atli Orvarsson

Babylon A.D.

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 03-10-2013 r.

Kariera islandzkiego kompozytora, Atliego Orvarssona przypomina jedną wielką sinusoidę. Począwszy od drobnych projektów telewizyjnych, które nie zwiastowały wielkiego sukcesu, poprzez napawające optymizmem pełnomentraże, aż po zupełnie wyzute z polotu mainstreamowe szambo godne największej pogardy… Abstrahując od tych ostatnich, warto na chwilę powrócić do czasów, kiedy Atli Orvarsson stabilizował swoją „solową” karierę. Wychowanek Hansa Zimmera pierwsze kroki stawiał co prawda w niszowych telewizjnych produkcjach, ale dzięki nabytym w RCP doświadczeniom szybko wskoczył do środowiska drugoligowców w Fabryce Snów. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie ogrom pracy włożonej w dwie sztandarowe kompozycje Islandczyka – Vantage Point oraz Babylon A.D.. Na tej ostatniej chciałbym skupić moją uwagę.



Oparte na powieści Maurice’a Danteca, widowisko, ukazuje nam pogrążony w chaosie świat, gdzie ludzie walczą o przetrwanie imając się każdej ryzykownej pracy. Najemnik i płatny zabójca, Toorop, otrzymuje proste wydawać by się mogło zadanie – musi przetransportować młodą dziewczynę o imieniu Aurora z Rosji do Nowego Jorku. Sytuacja komplikuje się, gdy na jaw wychodzi prawdziwy cel tej podróży i rola, jaką Aurora odegrać może w ustanowieniu nowego porządku chylącego się ku upadkowi świata.



Zrealizowany z wielkim rozmachem film Mathieu Kassovitza ogląda się dosyć przyjemnie, choć nie szczędzi nam banalnych dialogów i drewnianego aktorstwa (tutaj ukłon w kierunku wiecznie utożsamiającego się z Riddickiem, Diesela). Prawdziwą perełką tej produkcji wydaje się jednak muzyka Atliego Orvarssona – bardzo klimatyczna, w pełni identyfikująca się z mistyką i religijnym aspektem opowiadania, choć nie stroniąca też od epickich, porywających fraz. Stosunkowo mroczny i smutny w wymowie film znajduje swoje odzwierciedlenie na kartach utrzymanej w molowych tonacjach, partytury. Przysłuchując się ilustracji można dojść do wniosku, że kompozytor podzielił ją niejako na dwa równoległe muzyczne światy. Pierwszym jest wątek religijny wyrażany licznymi nawiązaniami do motywów sakralnych (Agnus Dei, Kyrie Eleison, Dies irae). Nieodzownym jego elementem jest quasi-gotyckie brzmienie kreowane nie tylko na charakterystycznych orkiestrowo-chóralnych wynurzeniach, ale i na ambientowych samplach. Z elektroniką związana jest zresztą kolejna płaszczyzna, a zarazem drugi z muzycznych światów partytury. Otóż właśnie ta trudna rzeczywistość, w jakiej odnajdują się główni bohaterowie filmu, a podparta wieloma trzymającymi w napięciu scenami, ilustrowana jest pulsującymi bitami z industrialną muzyką akcji charakterystyczną dla wychowanków RCP.



Pod względem metodologicznym kompozytor obrał więc stosunkowo dobry kierunek. Ciężko bowiem podważyć aspekt funkcjonalny ścieżki dźwiękowej do Babylon A.D., z drugiej strony przekłada się to na spore trudności w indywidualnym odbiorze pracy. Poza kilkoma naprawdę inwazyjnymi utworami będącymi niejako wizytówkami kompozycji, jest to na ogół ciężki kawał muzyki. Muzyki, której właściwego sensu upatruje się tylko w odniesieniu do kontekstu wizualnego. Szkoda tylko, że tak mało jej znalazło się ostatecznie w filmie Kassovitza.

Z wyżej wymienionych powodów decyzję sięgnięcia po album soundtrackowy poddałbym pod gruntowną rozwagę. I chociaż wydany nakładem Varese Sarabande, krążek, prezentuje nam niespełna godzinną selekcję utworów, to jednak ciężar gatunkowy skutecznie rozciąga spędzone przy nim trzy kwadranse do dłużącego się w nieskończoność doświadczenia. Cierpliwych czeka jednak nagroda w postaci pięknych aranży tematycznych i wybitnych utworów czających się na wielu zakrętach. Z pewnością do takowych zaliczyć możemy otwierającą krążek wariację na temat Aurory. Liryczna, choć smutna w wymowie melodia idealnie odzwierciedla tragizm sytuacji w jakiej znajduje się dziewczyna. Na szczególną uwagę zasługuje tu (poza genialną konstrukcją) wspomniany wyżej motyw Agnus Dei wyprowadzany najpierw przez żeński, ciepły wokal (sopran wykonała siostra kompozytora, Thórhildur Orvarsdóttir), by w ostatnich sekundach rozciągnąć to religijne zawołanie na wielogłosowy chór. Przedłużeniem tego utworu jest Babylon Requiem – kolejna genialna interpretacja tematyki filmu i chyba jeden z najlepszych tracków w dorobku Orvarssona. Kompozytor przenosi tu motyw Aurory na bardziej rozbudowany pod względem instrumentalnym, grunt. Podstawą jest (a jakże!) rytmiczne ostinato, na które nakładane są „szeptane” chóralne frazy. Budowane w ten sposób przez pierwsze dwie minuty napięcie, znajduje ujście w dynamicznym kościelnym zawołaniu Kyrie Eleison i żałobnym Dies irae, angażującym już cały potencjał aparatu wykonawczego. Co ciekawe, kompozytor trzyma się sztywno założeń gatunkowych requiem przeprowadzając nas od nic nie zwiastującego Introitus poprzez wspomniane wcześniej Kyrie oraz Dies irae aż po pełne uniesienia Communio. Proste, ale jakże genialne w odniesieniu do tragicznych losów Aurory i Tooropa!



Szkoda tylko, że kolejne utwory znajdujące się na płycie nie dają powodów do tak głębokich zachwytów. I choć muzyka utrzymana jest w iście monastyczno-zimmerowskim duchu przypominającym nierzadko wszystko na czym Kod Da Vinci stoi, Atli Orvarsson nie unika trywializowania tego, co z tak wielkim mozołem budował w pierwszych dziesięciu minutach. Głównym sprawcą takowego stanu rzeczy jest banalna wręcz elektronika i rytmiczne loopy podprowadzone z nieco leciwych projektów Trevora Rabina i Harry’ego Gregsona-Williamsa. Fakt, w zestawieniu z mistyczną wymową dzieła tworzą one ciekawą i skądinąd unikatową mieszankę, aczkolwiek całość rodzi pytania o estetykę i sens tak dalece posuniętych skrajności. Podobnych rozterek doświadczaliśmy kilka lat temu słuchając Equilibrium, a przecież utworom takim, jak The Monastery is Destroyed oraz Sister Rebecca niedaleko do stylistyki tworu Klausa Badelta. Kolejną ciekawostką wydaje się to, że ziarno, które Orvarsson rozsiewał na żyznych glebach Babilonu, w przyszłości zaowocuje dojrzałą już (pod względem formy i treści) ścieżką dźwiękową do Darów Anioła.



Bynajmniej daleki byłbym od traktowania Babylon A.D. jako gorszego brata Miasta kości. Obie kompozycje mają bowiem wiele do zaoferowania – nie koniecznie jednak na tej samej płaszczyźnie muzycznej. Owszem, ta druga wydaje się bardziej atrakcyjna brzmieniowo, ale czy pod względem technicznym również? Nie do końca. Babylon A.D. broni się bardziej spójną strukturą i jeszcze dalej posuniętą integralnością z obrazem. Z oczywistych względów odbija się to rykoszetem na słuchaczu pragnącym czerpać przyjemność z odkrywania tego materiału na albumie soundtrackowym. Niemniej na całej długości płyty, pomimo raczej ciężkiego w obyciu underscore, rozmieszczonych jest wiele miłych dla ucha aranży tematycznych. I tak, poza wprowadzającymi wiele spokoju interpretacjami tematu Aurory (Aurora Borealis, Are You a Killer Mr. Toorop?, One Child At a Time), na szczególną uwagę zasługuje moim zdaniem fragment ilustrujący przybycie głównych bohaterów do Nowego Jorku (Entering New York City). Klasyczne Dies irae wypierane jest tu przez apokaliptyczne, jeżące włos na głowie, frazy chóralne, wspierane ciężkimi dęciakami i wymownymi dźwiękami uderzenia w dzwony. Równie wymowne są sceny, gdzie doświadczamy zderzenia muzycznych impresji postaciami Aurory i Tooropa – surowego ambientu z fortepianową liryką (Aurora and Toorop). Na płycie usłyszymy także alternatywną wersję utworu Leaving The Monastery.



Podsumowując, prawdziwa wartość tej ścieżki dźwiękowej płynie z jej ilustracyjnego aspektu i tego, jak odnajduje się ona w kontekście wizualnym. Przygodę z albumem soundtrackowym polecałbym zatem tym, którzy w muzyce filmowej cenią sobie funkcjonalność oraz ciekawe brzmienie. A tego nie brakuje w kompozycji Atliego Orvarssona.

Najnowsze recenzje

Komentarze