125 milionów dolarów – tyle pieniędzy utopiono w realizację pierwszej adaptacji popularnej serii książek fantasy Artemis Fowl irlandzkiego pisarza Eoina Colfera. Film Kennetha Branagha – opowiadający o nastolatku, który wdaje się w konflikt z podziemnym światem wróżek, mogących stać za zniknięciem jego ojca – został niemal jednogłośnie zmiażdżony przez krytykę. Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że premiera obrazu, z powodu pandemii koronawirusa, została przesunięta z kin na zyskującą coraz większą popularność platformę streamingową Disney+. Decydentom z wytwórni Disney pozwoliło to oszczędzić kolejnych milionów dolarów na promocję, a wszystkim, którzy brali udział w realizacji tego projektu, ograniczyć zasięg i rozgłos artystycznej wtopy.
W realiach tego wątpliwego jakościowo widowiska musiał odnaleźć się Patrick Doyle, stały współpracownik Kennetha Branagha. Dla pochodzącego ze Szkocji kompozytora punktem wyjścia była sąsiadująca z jego ojczyzną Irlandia. Główny bohater jest wszak Irlandczykiem, akcja filmu toczy się w Irlandii, a fabuła nawiązuje do tamtejszej mitologii. I choć muzyka szkocka i irlandzka to nie to samo, to jednak nie da się ukryć, że łączy je wiele punktów stycznych. Nie dziwne zatem, że Doyle bez problemu poczuł muzyczny klimat Zielonej Wyspy.
Irlandzkie naleciałości usłyszymy już w pierwszym utworze z płyty. Prezentuje on rozpisany na skrzypce temat relacji pomiędzy Artemisem a jego ojcem. Melodia jest urokliwa, niemal kantylenowa. Posiada również ważną komponentą folkową, której głównym wykładnikiem jest wyrazista ornamentyka. W utworze Doyle są to przede wszystkim liczne przednutki, których zadaniem jest imitowanie charakterystycznego brzmienia dud (z angielskiego ten sposób gry na skrzypcach określa się jako „cuts”, jest to zresztą artykulacja typowa dla muzyki irlandzkiej, ale nie szkockiej). Ludowego posmaku dodaje również popularny we wszelakich odmianach celtyckiej muzyki flet prosty. Irlandzki folklor poczujemy także w najbardziej przebojowej kompozycji z soundtracku – przeznaczonym pod napisy początkowe Swimming. Pędzące dudy, bębny, flety proste, smyczkowe ostinata oraz wokale rodem z twórczości kultowego zespołu Clannad z pewnością zapadną niejednemu słuchaczowi w pamięć, a przy tym stanowią świetny przykład połączenia „starego z nowym”. To właśnie tutaj Doyle pokazuje swój talent, zaskakując przy tym niemalże młodzieńczą energią. Silna komponenta folkowa może nasuwać skojarzenia z innym projektem Doyle’a – Meridą Waleczną.
Niestety wysokobudżetowe kino hollywoodzkie wymusiło na Doyle’u, tak jak chociażby w Jacku Ryanie i Thorze, podążanie także za współczesnymi i przewidywalnymi schematami ilustracyjnymi. Widoczne jest to zwłaszcza w muzyce akcji. Często bazuje ona na niekończących się pulsach w formie smyczkowych ostinat, podpartych niekiedy muskularnymi frazami sekcji dętej. Pojawiają się również elektroniczne dodatki. Odnajdziemy tutaj pewne wyróżniki, np. zatopione w fakturze orkiestrowej brzmienie dud lub solowe skrzypce w niskich rejestrach o delikatnie folkowej barwie. Wrażenie mogą robić furiackie dęciaki ze sceny walk z trollem. Niestety te elementy giną w natłoku niekiedy mdłej i dość mocno ilustracyjnej muzyki. Sytuacji nie polepsza również czas trwania soundtracku – przy prawie 60 minutach łatwo o zmęczenie uwagi odbiorcy. A to i tak nie jest pełny score. Film jest wprost wypchany muzyką po brzegi.
Odsłuch na szczęście urozmaica nam kilka dodatkowych tematów. Najważniejszym z nich jest temat liryczny, utrzymany w stylu dość typowym dla Doyle’a. Napisana według starych prawideł linia melodyczna oraz podręcznikowe orkiestracje sprawiają, że, w stosunku do pozostałego materiału pełnego ostinat i innych współczesnych środków wyrazu, temat ten wypada aż nazbyt staromodnie. Z drugiej strony, cieszy fakt, że w hollywoodzkim blockbusterze wciąż możemy usłyszeć takie klasycznie brzmiące motywy. Zupełnie inaczej prezentuje się natomiast Bring Him Back, inny wyróżniający się kawałek. Po pierwsze, cechuje go pełna patosu ekspresja i dynamika, po drugie – utrzymany jest w konwencji nowoczesnych anthemów w stylu Media Ventures i Remote Control Productions. Kompozycja razi nieco banałem, niemniej trudno odmówić jej efektowności. Bazę tematyczną uzupełnia jeszcze motyw podziemnego miasta Haven City, motyw suspensu oraz elektroniczny motyw Aculosa – potężnego artefaktu, który ma odzyskać tytułowy bohater. Trudno jednak którąś z wymienionych melodii uznać za główną. Brak silnego tematu wiodącego można poniekąd wytłumaczyć chaotyczną reżyserią i miałkim scenariuszem.
Podsumowując, talent i ambicje Patricka Doyle’a zderzają się tutaj z wymogami współczesnego kina wysokobudżetowego, dlatego jest to praca wzbudzająca ambiwalentne odczucia. Ciekawe elementy folkowe oraz przyzwoita tematyka stoją tutaj w opozycji do ostinatowej muzyki akcji oraz przydługawego soundtracku. Niemniej za tę udaną próbę tchnięcia irlandzkiego kolorytu do partytury można naciągnąć ocenę o pół gwiazdki.