Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Goran Bregovie

Arizona Dream

(1993)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Jakiś czas temu przez nasz kraj, niczym wielka nawałnica, przetoczyła się gigantyczna moda na rytmy cygańsko – ludowe. Wszystko to zostało zapoczątkowane przez niejakiego Gorana Bregoviča, który najpierw stał się ulubieńcem kultury wysokiej (ze względu na swoje ambitne kompozycje filmowe, jak również bezkompromisowe podejście do muzyki), by potem gwałtownie spaść z piedestału, lądując w ramionach Krzysztofa Krawczyka (wszak znana maksyma mówi, iż tonący Krawczyka się chwyta).

Dziś wszyscy wiemy, że Bregovič wyczerpał już swój potencjał i wątpliwą rzeczą jest aby mógł jeszcze nas, miłośników muzyki filmowej czymś zaskoczyć (świadczą o tym jego ostatnie „dokonania” na polu kina). Tym bardziej warto wracać do płyt z najlepszego okresu twórczego kompozytora (lata 90), okresu kiedy jeszcze jego wkład twórczy w muzykę był zauważalny i nie ginął w natłoku nadmiernej inspiracji tradycją ludową. To właśnie z tego czasu pochodzą soundtracki, które sprawiły iż w Bregoviču zakochały się elity: „Królowa Margot”, „Underground” i przede wszystkim „Arizona Dream”, w mojej opinii najlepsza jak dotąd kompozycja „uciekiniera z Sarejewa”.

Czy słuszne są te wszystkie pochwały pod adresem tego soundtracku? Wydaje się, że tak. Bregovič bowiem pokazał zupełne inne oblicze muzyki filmowej. Tworząc odważną, bezkompromisową partyturę, w której zmieszał ze sobą folkową muzykę cygańską z tak odmiennymi światami jak muzyka rockowa (TV Screen), reggae (Gypsy Reggae), hip hop (Get The Money), muzyka elektroniczna w stylu Vangelisa (Gunpowder), czy najbliższa ludowości klasyka (Dreams). Paradoksalnie wtedy ten zabieg nie był tylko „szpanerskim wybrykiem” kabotyna, chcącego zapisać się w pamięci potomnych, ale wynikał zarówno z potrzeby serca, jak i ze specyfiki filmu Kusturicy. Filmu będącego jednym z klasycznych przykładów dzieł postmodernistycznych, z wielką swobodą bawiącego się w dekonstrukcję znanych historii, mitów (rdzenne opowieści amerykańskie i ludowe wierzenia europejskie podane w entouragu eskimoskim!), pomysłów fabularnych (Hitchcock, Fellini, Scorsesse, Lynch, Annakin). Poprzez te swoje puzzle Kusturica stworzył niezwykły, pełen niewymuszonej poezji film o marzeniach. Podobnie jak reżyser także i kompozytor zabawił się w swoistą układankę, czerpiąc garściami z różnych tradycji wykreował melanż niezwykły. Choć po pierwszym przesłuchaniu, wprawne ucho od razu wskaże, które frazy skąd są ściągnięte, jako całość brzmią one tak wiarygodnie i tak świetnie się tego słucha, że nieczuły obiektywizm jakoś traci tu rację bytu. Na tą wysoką słuchalność wpływają także silnie korzenie rockowe Bregoviča, który o komponowaniu myśli raczej w kategoriach pisania prostych piosenkowych form, zabarwionych bagażem klasyki i folku niż kreowaniu klasycznych brzmień wzbogaconych nawiązaniami współczesnymi. Tego typu myślenie w muzyce filmowej choć ogranicza znacząco wachlarz możliwości kompozytora (wiemy, że trzymając się swojego stylu Bregovič nie jest w stanie być wszechstronnym), sprawia że w pewnych gatunkach mogą powstać dzieła nieprzeciętne.

O ile na płycie muzyka brzmi zaskakująco – wszak rzadko się zdarza kompozytor na tyle odważny i kreatywny, aby połączyć klasyczne brzmienie ludowego chóru bałkańskiego z chrapliwym tembrem weterana rocka (Iggy Popa) – o tyle w filmie, muzyka jest absolutnym majstersztykiem i nie boję się tego napisać, jedną z najbardziej zauważalnych ilustracji jakimi popisało się kino niezależne. Każdy kto ogląda obraz czuje namacalną obecność wybijającej się na plan pierwszy muzyki (sceny z Ambulansem ilustrowane utworem Death, właśnie dzięki kompozycjom Gorana Bregoviča na długo zapadają w pamięć). I to chyba mówi o tej muzyce znacznie więcej niż choćby najbardziej wnikliwe syntezy sucho rozdzierające każda nutkę bezlitosnym aparatem analiz.

Płytę z „Arizona Dream” polecam gorąco. Oczywiście nie jestem wariatem i wiem, że nie spodoba się ona wszystkim, wszak nie każdy jest w stanie się zachwycać tak bezkompromisowymi chwytami, jakie stosuje Bregovič, tym bardziej że jeśli dobrze się przyjrzeć to technicznie ta partytura wcale nie stoi na najwyższym poziomie. Ale przecież nie o to chodzi. Martwa maestria techniczna to kretynizm, który potem doprowadza do tak rzemieślniczych „słuchadeł” jak „dzieła” klonów Williamsa czy Zimmera. W „Arizona Dream” nie ma może wirtuozerii, ale jest poezja, której dziś już nie uświadczymy u Bregoviča, poezja będąca idealnym balsamem dla duszy, kojącym smutki nawet w dni jesiennej słoty.

Za materiał do niniejszej recenzji posłużyło mi oficjalne wydanie europejskie (Niemcy) z 1993 roku. Ukazała się też wersja argentyńska, posiadająca jeden bonusowy utwór (American Dreamers/Old Home Movie). Ciekawostką jest tu udział Johnny’ego Deppa (odtwarzającego w filmie główną rolę), melorecytującego tekst napisany przez Emira Kusturice.

Najnowsze recenzje

Komentarze