Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Arion – symphonic suite

(1986)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 06-12-2017 r.

Arion – Symphonic Suite – ta nazwa wywołuje euforię u niejednego miłośnika twórczości Joe Hisaishiego. Japończyk, zapewne na fali popularności Nausicaa – Symphony, na początku 1986 roku przygotował opracowanie symfoniczne tematów z anime Arion Yoshikazu Yashizuku. Ów album, który ukazał się dokładnie miesiąc po oficjalnym soundtracku, zalicza się do najbardziej cenionych, choć jednocześnie rzadkich, pozycji typu „symphony” w jego dorobku. Na potrzeby nagrania Hisaishi zaangażował New Japan Philharmonic Orchestra, a batutę powierzył Katsuakiemu Nakataniemu.

To, co odróżnia już na pierwszy rzut oka Arion – Symphonic Suite od innych orkiestrowych suit Hisaishiego, to konstrukcja albumu. Jest to jedyny przypadek w karierze Japończyka, gdzie porzucił on nazewnictwo wywodzące się z soundtracku, na rzecz typowego dla utworów muzyki poważnej podziału na części. Co prawda większość „movementów” składa się z kilku pomniejszych tematów, niemniej takowy ruch ze strony Hisaishiego może sugerować, że chciał on potraktować rzeczone wydawnictwo jako dzieło autonomiczne.

Choć soundtrack z Ariona to kawał kapitalnej muzyki filmowej, to jednak nie da się ukryć, że część odbiorców może nieco kręcić nosem na niektóre jego aspekty. Różnorodność brzmieniowa, a zwłaszcza anachroniczność niektórych fragmentów, sprawia, że nie każdy popadnie w uwielbienie tej pracy. I tutaj Symphonic Suite przychodzi z pomocą. W omawianym materiale Hisaishi przede wszystkim ujednolica brzmieniowo swoją okazałą partyturę poprzez podporządkowanie jej muzykom z New Japan Philharmonic Orchestra.

Ta część tematów, którą w oryginale cechowa orkiestrowa kolorystyka, nie przeszła oczywiście radykalnych zmian. Przykładem jest chociażby temat główny (słyszany w pierwszej i ostatniej części), który niewiele różni się od swojego soundtrackowego odpowiednika, choć faktura orkiestry brzmi tutaj nieco dojrzalej i bardziej soczyście. Podobnie w stosunku do filmowego nagrania wybrzmiewa również pompatyczny, ale niezwykły urodziwy i pełen elegancji, przypominający trochę późniejszą Laputę – podniebny zamek, temat z utworu To Olympus, który wspaniale poprzedza finalną repryzę tematu głównego w ostatniej części suity.

Świetnie prezentuje się komiczny motyw Seneki, małego towarzysza głównego bohatera, który otrzymał bardzo żywiołowy aranż na pełną orkiestrę, z dęciakami, smyczkami i wyraźnie zaznaczonymi perkusjonaliami. Zmiany zaszły także w bardzo rzewnym, nostalgicznym temacie z utworu Memories. Choć uważam, że oniryczny wokal Miki Takahashi z oryginalnego soundtracku wypada doprawdy świetnie, to jednak to, co wyczynia tutaj Hisaishi przyprawia o ciarki na plecach. Motyw z początku podejmowany jest przez flet poprzeczny, następnie przechodzi w świetnie skonstruowaną fugę na klarnet i fagot, która ostatecznie prowadzi do absolutnie wyjątkowego i przebojowego wybuchu orkiestry. Przeobrażenie, jakie przeszedł ten prościutki motyw w ciągu zaledwie minuty, wypada niezwykle imponująco. Podkreślenie orkiestrowego sznytu dobrze sprawdza się także w przypadku muzyki akcji (nieco problematycznej na soundtracku), która trafiła na trzecią i piątą część suity.

Istotne przeobrażenie przeszedł także temat głównej bohaterki żeńskiej filmu Yashizuko, Resphoiny. I tym razem słyszymy co prawda czułe dźwięki fortepianu, ale już druga połowa kompozycji wprost obfituje w pełne patosu i symfonicznej energii fragmenty. Można by nawet domniemywać, że tak ekscytująca kompozycja ilustruje heroiczną postać, bohaterkę z krwi i kości, lecz tak naprawdę Resphoina to klasyczna „dama w opałach”. Na tym oczywiście baza tematyczna się nie kończy, choć jeśli chodzi o motywy znane z soundtracku, to może trochę dziwić brak charakterystycznej melodii dla Prometeusza. Nie jest to jednak wielki problem, bo te 40 minut tematycznego maratonu i tak starcza na kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt odsłuchów, podczas których ciągle możemy odkrywać nowe smaczki.

Co tu dużo mówić, Arion doczekał się bezsprzecznie kapitalnej suity symfonicznej. Ukontentuje ona chyba każdego miłośnika chwytliwych tematów muzycznych i orkiestrowej brawury. To także doskonała alternatywa dla tych słuchaczy, którzy mają problemy z soundtrackiem lub, zwłaszcza, image albumem. Hisaishi dosłownie tchnął nowe życie w tę muzykę. Ba, wprost uczynił ją nieśmiertelną.

Inne recenzje z serii:

  • Arion – image album
  • Arion – soundtrack
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze