Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
tomandandy

Apparition, The (Zjawa)

(2012)
-,-
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 03-03-2013 r.

W sumie aż trudno uwierzyć, że amerykańsko-kanadyjski duet kompozytorsko-producencko-aranżerski działający pod nazwą tomandandy już od ponad 20 lat obecny jest w świecie muzyki filmowej. Nie należy też jeszcze zapominać, że panowie Tom Hajdu i Andy Milburn, gdyż tak naprawdę się nazywają, tworzą również muzykę pozafilmową od reklam począwszy, a na pokazach mody kończąc. Mimo to, trudno mówić, aby ten muzyczny projekt cieszył się jakąś ogromną popularnością, a zapewne wiele osób widząc, słysząc dziwnie brzmiący pseudonim artystyczny, wykrzywia się niechętnie zadając pytanie: „toman-co?”. Niestety bardzo łatwo skreślić ten muzyczny duet zważywszy też, że nie tworzą dwaj panowie ścieżek dźwiękowych do wielkich hollywoodzkich blockbusterów, ani ambitnych filmów zdobywających prestiżowe nagrody i uznanie krytyków. Nie, tomandandy znaleźli chyba wygodną dla siebie niszę głównie wśród niezależnych, niskobudżetowych produkcji i horrorów od klasy B, po dalsze litery alfabetu.

Dokładnie w ten przedział wpisuje się ich ścieżka dźwiękowa do horroru The Apparition, która idealnie odzwierciedla styl tomandandy. W sumie analizę tego soundtracku, można wręcz potraktować jako analizę całej filmowej twórczości amerykańsko-kanadyjskiego duetu. Wiele cech, zalet, wad, rozwiązań technicznych jakie możemy tutaj usłyszeć, możemy równie dobrze odnaleźć w innych ilustracjach od tomandandy i to nawet nie tylko do samych horrorów.

O samym filmie, który w Polsce znany jest jako Zjawa nie ma sensu za wiele pisać. Co najwyżej mogę ostrzec, aby go po prostu nie oglądać. I nie dlatego, że jest taki straszny, a wręcz przeciwnie. Mimo, że The Apparition miało nie mały budżet i parę nawet znanych aktorów w obsadzie, to jednak nie nazwałbym tego horrorem klasy B, a bardziej klasy C. Niby mamy zjawiska paranormalne, naukowe eksperymenty, ale i tak na końcu otrzymujemy strasznie schematyczny horror, który tak naprawdę zamiast straszyć, nudzi. Tak też samo zakończenie, które niby miało przerażać, bardziej wywołuje uśmiech politowania. I jeżeli miałbym znaleźć jakiś jeden pozytywny element tej produkcji to byłaby to klimatyczna ścieżka dźwiękowa. I tym samym wracamy do punktu wyjścia, zatem przyglądnijmy się dokładniej co też grupa tomandandy na potrzeby tego bardzo słabego horroru stworzyła.

Słuchając już któregoś z kolei soundtracku od tomandandy można odnieść dziwne wrażenie, jakoby kompozytorskiemu duetowi starczało pomysłów i energii, na jeden maksymalnie dwa utwory na album: Resident Evil: Afterlife– dobry utwór Tokyo na początek, o reszcie lepiej zapomnieć; Resident Evil: Retribution– wyborne Flying Through The Air resztę utworów pomijamy; Fastest– świetne Credits, reszta taka sobie. I tak można byłoby długo wymieniać i niestety The Apparition wpisuje się w tę dziwną tradycję. Tak naprawdę na największą uwagę zasługują wyłącznie dwa utwory. Jest to otwierający album Palmdale, oraz kończący go Apparition Main Titles. Ten pierwszy to ciekawe połączenie typowej dla tomandandy elektroniki z dźwiękiem pianina. I choć wygrywany takt nie należy do wielce wymyślnych, to jednak w połączeniu z niesamowitymi elektronicznymi dźwiękami, osiąga niezwykle hipnotyczny efekt. Z jednej strony muzyka ładna, ale z drugiej strony bardzo niepokojąca. Czegóż chcieć więcej od oprawy do horroru? Ostatnie na płycie Apparition Main Titles, które jak sama nazwa wskazuje, pojawia się na początku filmu, to kolejny dowód, że tomandandy potrafią pisać naprawdę dobre i charakterystyczne utwory. Ten psychodelicznie demoniczny kawałek idealnie ilustruje naprawdę ciekawe napisy początkowe. I w sumie te napisy to najlepsza i najbardziej godna uwagi część tego filmu.

Niestety, jak już ostrzegałem, pozostała część płyty nie zasługuje aż na szczególną uwagę. W dużej mierze score ten oparty jest na brzmieniu jakie otrzymaliśmy w otwierającym album Palmdale. Dalej też mamy charakterystyczny dźwięk pianina, który wraz z narastającym strachem i zagrożeniem ustępuje wszelakiej maści industrialnym i wyżej niezidentyfikowanym dźwiękom. Z czasem prosty rytm na pianinie zupełnie umyka i przez większość score’u dominuje elektroniczny underscore i typowe dla horrorów ciężkie granie. Wśród tych różnych dźwięków trafiają się czasami ciekawe momenty, a nawet ładne pojedyncze utwory jak chociażby Aftermath. Mimo wszystko i tak pod koniec wraca się wyłącznie do pierwszego i ostatniego kawałka.

O ile na płycie, środek The Apparition może być sporym wyzwaniem dla słuchacza, o tyle w filmie muzyka ta spisuje się bezbłędnie, włącznie z tymi najbardziej typowymi muzyczno-horrorowymi zagrywkami, a wspomniana ciekawa elektronika połączona z dźwiękiem pianina tworzy naprawdę niezwykły klimat. Tym samym też oceniając ten soundtrack, ale i też inne prace tomandandy do horrorów, dostrzegam pewne podobieństwo do grupy Goblin i twórczości Johna Carpentera. Zarówno włoska grupa jak i reżyser-muzyk specjalizowali się głównie w horrorach, a muzyka ich oparta była prawie wyłącznie na elektronice. Ich soundtracki składały się głównie z dobrego, czasami bardzo dobrego tematu i już zdecydowanie mniej interesującego materiału muzycznego, który dobrze spisywał się w obrazie, ale poza nim był raczej nie do słuchania. Wszystkie te elementy można też spokojnie przypisać The Apparition i innym horrorowym soundtrackom od tomandandy. Szkoda tylko, że Goblin miał swoją Suspirię, Carpenter np. Halloween czy The Fog, a tomandandy ma niestety takie chociażby The Appartion, które choć muzycznie ciekawe, to przez słaby film, raczej nie ma co liczyć na popularność. O statusie kultowym wśród horrorowych ścieżek dźwiękowych nie wspominając.

Najnowsze recenzje

Komentarze