Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Benjamin Wallfisch

Annabelle: Creation (Annabelle: Narodziny zła)

(2017)
4,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 24-08-2017 r.

Już na samym wstępie mogę napisać, że nie będzie to szczególnie długa recenzja. I nie będę też ukrywał, że napisanie tych kilkunastu zdań było dla mnie pewnym wyzwaniem. Głównie dlatego, że po przesłuchaniu ogromnej ilości soundtracków do horrorów, jak i ich zrecenzowaniu, z czasem zaczyna brakować odpowiednich słów, aby je opisać. Czy też aby być dokładnym brakuje NOWYCH słów do określenia tego typu ścieżek. Z czasem zwroty w stylu: Muzyka dobrze sprawuje się w obrazie, gorzej z płytą, Jest to dobry technicznie score, który sporo traci po oderwaniu z obrazem brzmią jak wyuczona formułka. Podobnie jak pisanie o dysonansach, przerażająco brzmiących instrumentach smyczkowych, czy głośnych wejściach dęciaków, staje się rutyną. W takich chwilach ciężko opisywać muzykę filmową do kina grozy nie brzmiąc przy tym jak zdarta płyta. Tylko cóż począć kiedy otrzymujemy ścieżki dźwiękowe wpisujące się idealnie w schematy tego gatunku? I nie inaczej jest z soundtrackiem do Annabelle: Creation Benjamina Wallfischa.

W przypadku Annabelle: Creation chyba możemy mówić o prequelu prequela. Film o powstaniu demonicznej lalki i jej demona jest prequelem Annabelle, która była prequelem The Conjuring, które doczekało się sequela. Nie jest więc błędne mówieniu o istnym AnnabelleConjuringVersie. Mimo braku oryginalności horrory te cieszą się dość dużą popularnością, która może właśnie leży w bardzo klasycznym (krytycy powiedzieliby schematycznym) podejściu do gatunku. Pod tym względem Annabelle: Creation też nie zaskakuje, ale jest przynajmniej lepszym filmem od pierwszej Annabelle.

Zapoczątkowane przez Jamesa Wana AnnabelleConjuringVerse silnie związane było z kompozytorem Josephem Bisharą, który swym bezkompromisowym brzmieniem przestraszył niejednego widza i słuchacza. Ekscentryczny i tajemniczy Amerykanin dał się poznać jako ekspert od dodekafonii i sonoryzmu. Jego muzyka ma przede wszystkim tworzyć odpowiednią atmosferę i straszyć. W pierwszej linii straszyć, choć niewiadomo jak bardzo miałaby się nie nadawać do słuchania na płycie. Przy czym i tak z czasem jakby lekko złagodniał i zaczął nadawać swoim strasznym score’om bardziej melodyjne brzmienie. Co i tak nie zmienia faktu, że ciężko byłoby znaleźć kogoś, kto byłby w stanie zanucić jakieś melodie z tego horroroversum. I podobnie jest z Annabelle: Creation mimo, że tym razem za muzykę odpowiada Benjamin Wallfisch. Angaż Anglika może tylko na początku dziwić, zważywszy że reżyserem jest David F. Sandberg, twórca dobrze przyjętego horroru Light Out, do którego właśnie Wallfisch skomponował muzykę. Co więcej ową zmianę na stanowisku kompozytora, większość widzów i słuchaczy, nawet nie dostrzeże, czy też bardziej dosłyszy. Benjamin Wallfisch, podobnie jak wcześniej Joseph Bishara skomponował całkowicie skoncentrowaną na obrazie oprawę muzyczną, której ciężko słuchać na samym albumie.

Znamiennym jest kierunek jaki obrał Benjamin Wallfisch komponując ten score. Przy Annabelle i The Conjuring 2 Joseph Bishara starał się wyrwać z atonalnych uścisków na rzecz bardziej melodyjnego brzmienia (podkreślam słowo starał się). O tyle klasycznie wykształcony Anglik, wieloletni współpracownik, dyrygent i orkiestrator Dario Marianeliego, aktualnie współpracujący z Hansem Zimmerem, postanowił przebić amerykańskiego kolegę po fachu, jeżeli chodzi o ciężar muzyki. I porównując obie Annabelle o dziwo przystępniejsza wydaje się ta skomponowana przez Bisharę. Przy czym jestem świadom, że to porównanie na zasadzie, czy lepiej być kopniętym w prawą, czy lewą nogę?

Mając w pamięci dobre i jakże różnorodne A Cure For Wellness byłem na początku przykro zaskoczony brzmieniem Annabelle: Creation Wallfischa. I wcale nielekkie w odbiorze Lights Out zdaje się być pracą zdecydowanie ciekawsza i przystępniejszą od tej. Szkoda jak bardzo rzemieślniczo podszedł angielski kompozytor do tej pracy. Naturalnie muzyka ta dobrze sprawdza się w obrazie i wypełnia bez zarzutów swoje zadanie. To jest właśnie jedno z tych typowych dla tego typu gatunku sformułowań. Tak samo jak można docenić jak bardzo klasycznie Wallfisch podszedł do swojego zadania, korzystając wyłącznie z dóbr orkiestry, żywych instrumentów przy komponowaniu tej ścieżki. Nie uświadczymy na niej żadnych elektronicznych dźwięków, czy ambientowego tła. Nic tylko sama orkiestra tworząca naprawdę niepokojącą atmosferę i straszne dźwięki. I choć należy docenić warsztat Anglika i znajdą się tacy, którzy w tego typu ilustracji będą się doszukiwać inspiracji Krzysztofem Pendereckim, to jednak chciałoby się, aby wykorzystał go (warsztat) jednak jakoś ciekawiej.

Jak na typową ścieżkę dźwiękową do horroru przystało nie oferuje ona za wiele na albumie, mimo i tak krótkiego czasu trwania. Co prawda już w otwierającym utworze Creation Benjamin Wallfisch kreuje (kreuje w Creation) za pomocą pianina coś na miarę tematu, motywu przewodniego. Przy czym znowu horror i niepokojąco brzmiący motyw oparty o delikatne dźwięki pianina. Ile razy myśmy to już słyszeli? Zresztą są to i tak kilkusekundowe fragmenty w konfrontacji z nieustającymi atakami underscore’u, suspensu, smyczkowych rajdów i ostrych wejść dęciaków. Nie mogło też zabraknąć przerażającej aranżacji klasyka You Are My Sunshine w wykonaniu Charlesa McDonalda. W sumie jest to najbardziej nadający się do słuchania utwór na albumie.

Na zakończenie tak jak to z wieloma soundtrackami do horrorów bywa, ciężko je jednoznacznie ocenić. Nie inaczej jest z Annabelle: Creation, która jako ścieżka czysto filmowa spełnia swe zadanie bez zarzutu. Trudno zarzucić Benjaminowi Wallfischowi aby odwalił fuszerkę, ale z drugiej strony nie odważył się wyjść poza wyrobione przez lata schematy. Wiadomo mówimy o muzyce filmowej, a więc funkcjonalność gra najważniejszą rolę. Tylko tak jak po oglądnięciu wielu horrorów, widząc ciągle te same zagrywki i triki do straszenia, z czasem przestajemy się bać. Tak samo otrzymując kolejną, wymierzoną od linijki ciężką i mroczną ścieżkę dźwiękową skomponowaną głównie z myślą o obrazie, słuchając jej z czasem ucieka przerażenie, a pojawia się zmęczenie i nuda. I cóż można jeszcze więcej napisać?

Najnowsze recenzje

Komentarze