Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Chris Vrenna

American McGee’s Alice

(2001)
5,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 09-12-2015 r.

Nie ma chyba kogoś, kto by przynajmniej nie znał, czy nie kojarzył Alicji w Krainie Czarów. Bajka Lewisa Carrolla nie tylko zabiera w niezwykłą podróż do magicznego świata, ale pokazuje też, że wyobraźnia nie ma i nie powinna mieć granic.
Nic dziwnego, że owe dzieło literatury dziecięcej doczekało się licznych adaptacji, wariacji, nie wspominając o inspiracji dla wielu artystów w najróżniejszych dziedzinach sztuki.
Oczywiście najbardziej znane są niezliczone adaptacje filmowe i telewizyjne, będące mniej lub bardziej wierne materiałowi źródłowemu. I tak na przykład mamy dwa filmy od Disney’a, z klasyczną animacją z lat 50tych, będącą dla wielu najbardziej rozpoznawalnym wyobrażeniem Alicji w Krainie Czarów. I drugi film fabularny od Tima Burtona, traktujący jednak więcej niż luźno pierwowzór literacki. Wśród nadmiaru adaptacji trafiają się niestety i takie potworki jak te uwzględniające Troskliwe Misie, gdzie duch Lewisa Carrolla zostaje całkowicie zbezczeszczony. Na samą myśl o tej adaptacji można dostać gęsiej skórki. Jest jeszcze jedna straszna interpretacja Alicji w Krainie Czarów, przy czym w tym wypadku jest ona „strasznie” dobra. I nie chodzi o film, ani animację, a o grę komputerową American McGee’s Alice z 2000 roku.

Przeniesienie Alicji w Krainie Czarów i jej kontynuacji Alicja po drugiej stronie lustra na potrzeby świata gier wydaje się być naturalnym posunięciem. Książkowe eksplorowanie magicznego świata i pokonywanie po drodze wielu przeszkód, idealnie pasuje na grę typu RPG. Amerykański projektant gier komputerowy American McGee postanowił jednak pójść krok dalej. Znany jest on jako twórca tzw. „twisted fairy tales”, czyli klasycznych baśni i bajek osadzonych w złym, koszmarnym świecie rodem z horrorów. Popularna bajka dla dzieci przerobiona na grę dla dorosłych, przepełniona gotyckim mrokiem – trudno powiedzieć czy to pomysł genialny, czy szalony? Ale w sumie nie raz geniusz i szaleństwo idą razem w parze. Efektem czego powstała gra jedyna w swoim rodzaju, będąca dla wielu dziełem kultowym.

Na sukces przyczyniło się wiele czynników i nie jest nim w pierwszej linii sadyzm, jakby niektórzy złośliwie mogli twierdzić. To nie tylko „Alicja dla dorosłych”, ale kolejna podróż do magicznego świata, tylko tym razem krwawego i pogrążonego pod całunem mroku. Ale trudno się dziwić takiej oprawy, skoro wcielamy się w Alice Liddell, która cudem uszła z życiem z pożaru, w którym niestety zginęła cała jej rodzina. Jako sierota nie mogąca pogodzić się ze stratą bliskich, trafia do zakładu psychiatrycznego. Znajdując się w stanie katatonii, tytułowa bohaterka doznaje halucynacji i przenosi się do Krainy Czarów. Owy świat opanowany jest jednak przez złe moce z Królową Kier na czele, który symbolizuje jej stan choroby umysłowej. Pokonując ją i ratując Krainę Czarów, Alice Liddell ratuje swoje własne zdrowie psychiczne.

Taka nietuzinkowa gra potrzebowała odpowiedniej, równie nietuzinkowej oprawy muzycznej. Do tego celu American McGee zatrudnił Chrisa Vrennę, którego poznał podczas tworzenia muzyki do gier serii Quake. Vrenna był wtedy jeszcze członkiem Nine Inch Nails i tak naprawdę nie wiele wiedział o komponowaniu do gier. Dlatego też amerykański producent muzyczny i były członek wspomnianych Nine Inch Nails Trenata Reznora, jak i były perkusista w zespole Marilyna Mansona był zaskoczony propozycją i miał wątpliwości czy sprosta wyzwaniu. Na szczęście dla nas graczy i słuchaczy, postanowił spróbować.

Trudno powiedzieć jakiej muzyki oczekiwał American McGee angażując Chrisa Vrennę? Wyłącznie po jego doświadczeniu i kwalifikacjach należałoby spodziewać się czegoś na miarę industrialnego rocka. Muzyk jednak słusznie uznał, że takie brzmienie średnio będzie pasować do wiktoriańskiej Anglii, jak i Krainy Czarów z gotyckim klimatem. Score oparty wyłącznie na ambiencie, w którym też się specjalizował wydawał mu się nie do końca wystarczający. Postanowił więc go wzbogacić żywymi instrumentami, ale nie byle jakimi.
Poza klasycznymi instrumentami, jak chociażby skrzypce, wiolonczela itd. Vrenna zaczął w antykwariatach i na aukcjach internetowych skupywać dziwaczne w tym i dziecięce instrumenty zabawki. Mini-pianina, akordeony, perkusje, dzwonki, pozytywki czy nawet katarynki, to tylko niektóre zdobycze Amerykanina, który jednak nie zamierzał na tym poprzestać. Kolejnym etapem był zakup najróżniejszych zegarków, od budzików, tymi z kukułkami i przede wszystkimi takimi co głośno tykają. Oczywiście chodzi o nawiązanie do słynnego królika z zegarkiem z książki Carrolla, który naturalnie też się pojawia w grze w odpowiednio podrasowanej wersji.

Mając zebrany cały muzyczny ekwipunek Chris Vrenna zabrał się za szukaniem odpowiedniego brzmienia i je znalazł. Starając się rozłożyć muzykę do American McGee’s Alice na czynniki pierwsze, możemy dostrzec, czy też dosłyszeć, że składają się na nie trzy elementy, czy też muzyczne warstwy. Pierwszą z nich jest ambientowe, elektroniczne, nie raz industrialne tło. Amerykanin tworzy niezwykle sugestywne, wręcz straszne, monotonne dźwięki, które doskonale budują klimat, dodatkowo nierzadko wzbogaca je różnym elektronicznym, industrialnym dźwiękiem. Następnie na kolejną warstwę składa się sekcja zegarkowa. Nie raz „wytykują” one ciekawie tempo i rytm. Zresztą legendarny John Williams na potrzeby Harry’ego Pottera i Więźnia Azkabanu , aby ukazać cofanie się czasu, połączył dźwięk tykającego zegarka z orkiestrą. Tutaj towarzyszą one przez niemal cały score, stając się jego integralną częścią. Zresztą z czasem przyjmujemy ich dźwięk jako coś zupełnie normalnego, dla tego nienormalnego świata. Na ostatnią warstwę składają się instrumenty, w tym i te zabawkowe, które dopełniają niezwykłe brzmienie. Czasami towarzyszy im jeszcze chór i wokaliza. Podobnie jak przeniesienie bajki do świata koszmarów, tak samo połączenie dziecięcych, zabawkowych instrumentów z dark ambientem i industrialnym brzmieniem, dało niepowtarzalny efekt. Z jednej strony czuć bajkowość i dziecięcą niewinność, z drugiej strony klimat grozy, mroku, cierpienia unosi się niczym chmura siarki i węgla.

Soundtrack do American McGee’s Alice nie jest klasyczna ilustracją. Chris Vrenna nie tyle komponował muzykę pod konkretne sceny, momenty w grze, co pod poszczególne jej etapy. Chciał tym samym nawiązać do starszych gier, szczególnie tych typu arcade, gdzie poszczególne poziomy („Levele”) miały swoją oddzielną muzykę. Alice Liddell przechodzi z jednego strasznego miejsca nawiązującego do książki Lewisa Carrolla, do następnego i każdy z nich ma oddzielną przypisaną oprawę muzyczną. Nie ma jednego motywu przewodniego, ale masa tematów. Tym samym każdy utwór zawarty na płycie jest warty uwagi i jest swoistym dźwiękowym mikroświatem. Podobnie jak i w klasycznych grach, większość kawałków się zapętla, grając hipnotycznie jeden motyw. Nie oznacza to jednak, że na przykład przez pięć minut będziemy słyszeć ciągle te same dwa, czy trzy takty. Vrenna tworząc odpowiedni temat, bawi się nim, wplatając wspomniane wyżej elementy jak industrialne dźwięki, czy też różnej maści instrumenty, bądź delikatny chór, lub wokalizę. Czasami też w poszczególne utwory wplatane są dialogi z gry. Nie jest to zabieg, który wśród miłośników soundtracków cieszy się uznaniem. Chociaż może leży to też w ich sile i tego jak aktorzy je wypowiadają, gdyż też z tej gry stają się integralnym elementem tej ścieżki dźwiękowej. Z czasem trudno sobie ten soundtrack bez nich wyobrazić. Dla przykładu takie Time to Die bez głosu tytułowej Alice Liddell, straciłoby swoją siłę i wymowę. A jest to naprawdę ładny i emocjonalny kawałek, też właśnie za sprawą wplecionych słów, które ukazują determinację głównej bohaterki i chęć przeżycia. Często owe dialogi sprawiają, że wiemy na jakim etapie gry jesteśmy, Zwłaszcza, że utwory ułożone są chronologicznie, przez co słuchanie albumu, staje się doznaniem równym, z przeżywaniem tej przygody.

Słuchając tego soundtracku trudno nie wyjść z wrażenia nad bogatą paletą dźwięków jakie Chris Vrenna wyczarował. I nie chodzi tylko o tykające zegarki. Od wesołych wręcz dziecięcych dźwięków, po zwariowane odgłosy, a na ciężkich mrocznych pomrukach kończąc, tak jak Kraina Czarów i tutaj muzyka zdaje się być zaczarowana. Chociaż podobnie jak nie wszyscy słuchacze lubią dialogi na soundtrackach, tak nie wszyscy przepadają za dźwięko-naśladowaniem. Wystarczy sobie przypomnieć jak podzielona była opinia nad „trzepotem skrzydeł nietoperza” Hansa Zimmera, na potrzeby Batmana. Christ Vrenna też lubi imitować prawdziwe odgłosy. Już otwierające Falling Down The Rabbit Hole dobitnie to udowadnia, kiedy poza dialogami, tykającymi zegarkami, słyszymy zwariowany dźwięk oddający spadanie i kręciołki. Niektórzy nie przepadają za takim dosłownym ilustrowaniem tego co się dzieje na ekranie. Ale w przypadku American McGee’s Alice ta muzyka nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie jeszcze bardziej potęguje to co się dzieje w grze, pogłębiając surrealistyczny świat.

Jednym z lepszych utworów, gdzie umiejętności Chrisa Vrenny w pełni dają o sobie znać jest Taking Tea in Dreamland. Już po jego nazwie łatwo się domyślić do którego fragmentu w dziele Lewisa Carrolla panowie American i Vrenna piją. Zresztą słuchając go ciężko nie myśleć o herbacie. Bardzo ładne, wręcz wyciszające melodie wspomagane są dźwiękami lekko stukających filiżanek i dzbanków. Dochodzą do tego jeszcze odgłosy mogące się kojarzyć z buchającą parą i mamy utwór o tak niesamowitym klimacie, że powinien on być grany we wszystkich herbaciarniach świata.

Nietuzinkowo prezentuje się również The Centipede, choć jest to Vrenna od swej mroczniejszej strony. Chwytliwy motyw na klawesynie na początku wspomagany jest delikatnym kobiecym chórkiem. Z czasem jednak dochodzi do niego przejmujący dziewczęcy płacz, który szybko przeradza się w głośne szlochanie i zawodzenie. Mocny kawałek dobitnie pokazujący, że nie mamy do czynienia z przyjemną Krainą Czarów, a światem mroku i cierpienia.

Po tak ciężkiej i emocjonalnej dawce jako przeciwwagę warto zwrócić uwagę na Flying On The Wings of Stream. Motywy latania zawsze daję kompozytorom duże pola do popisu. Amerykanin też nie zawodzi tworząc może nie-epicki, ale ciekawy kawałek. Na koniec płyty otrzymujemy jego zremiksowaną, bardziej dynamiczną wersję. I choć znowu można mieć do remixów różny stosunek, ten jest naprawdę zacny i pasuje do reszty score’u stylem i brzmieniem.

Właściwie każdy utwór na soundtracku można by analizować z osobna. Gdyż każdy z nich posiada to coś i jest niezwykły w swoim rodzaju: Czy wprowadzający w ten zaczarowany świat Villiage Of The Doomed z magicznym chórkiem i akompaniamentem tykających zegarków. Nie wspominając o groźnym i drapieżnym The Funhouse, który swoim brzmieniem może się kojarzyć z ostrzeniem nocy, czy i innych niebezpiecznych narzędzi. Zapomnieć nie można też o wszystkich mrocznych i niepokojących utworach towarzyszącym walce z Czerwoną Królową jak chociażby, jak sam tytuł wskazuje Battle With The Red Queen i wielu, wielu innych.

Na sam koniec należy wspomnieć o jednym z lepszych, jak nie najlepszym kawałku na albumie Wonderland Woods. Przejmujące brzmienie wiolonczeli, delikatne dźwięki cymbałków, połączone z niezwykłym chórkiem, ten utwór naprawdę potrafi chwycić za serce. Przepełniony jest on nutą nostalgii i melancholii, a więc wzruszenia są możliwe i wskazane.

Właściwie pomijając lekko kiczowate, wzorowane na melodiach ze starych karuzeli A Happy Ending, gdzie jednak owa słodkość jest zrozumiała, większość płyty utrzymana jest w ciemniejszych barwach. Mamy momenty strasznie i niepokojące i upiorne jak w opuszczonej fabryce zabawek. Zaś te wszystkie łagodniejsze, liryczne, przepełnione są sporą dawką melancholii. Naturalnie nie wszystkim tego typu ścieżka dźwiękowa musi przypaść do gustu. Z drugiej strony patrząc na samą grę i co jej główna bohaterka przeżywa, chyba nikt nie oczekiwał pogodnej muzyczki? Co więcej score Chrisa Vrenny współkreuje ten fantastyczny świat, będąc jego integralną częścią. W każdym pojedynczym utworze czuć magię. Gdyż nawet kraina największych koszmarów, pozostaje dalej miejscem zaczarowanym i niezwykłym, podobnie jak ten niesamowity soundtrack. Od nas już tylko zależy czy zechcemy podążyć za białym królikiem do jego mrocznej nory.

Najnowsze recenzje

Komentarze