Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alberto Iglesias

Amantes Pasajeros, Los (Przelotni kochankowie)

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 06-06-2013 r.

W warstwie muzycznej najnowszego filmu Pedro Almodovara cała kontrowersja i pazur koncentrują się na obrzeżach, a nawet zupełnie poza oryginalną kompozycją Alberto Iglesiasa. Film otwiera humorystyczna i pełna wigoru przeróbka beethovenowskiej Für Elise, zaś najefektowniejsze, najbardziej reprezentatywne sceny filmu należą do przebojowych numerów Django Django i Metronomy. Nawet tysiące już razy wykorzystywany w kinie i telewizji I’m so excited otrzymuje od hiszpańskiego reżysera moment drugiej młodości.

Muzyka Iglesiasa równoważy jak gdyby to wszystko, co pojawia się na ekranie. Almodovar często pozwala sobie na jazdę bez trzymanki, szarżuje, nagina granice i szydzi sobie z konwenansu – tymczasem score ani przez moment nie popada w rejony slapsticku czy komediowej dosłowności. Świadczy to dobrze o ilustratorskim wyczuciu Iglesiasa, który po raz kolejny w swojej karierze potwierdza, że wśród współczesnych kompozytorow europejskich znajduje się w gronie tych najinteligentniejszych, a przy tym również i najskromniejszych. Trudno sobie wyobrazić, by któraś z kompozytorskich gwiazd Hollywoodu, mając do dyspozycji materiał tak jaskrawy i kontrowersyjny, jak najnowszy film Almo, zmusiła się do równie wielkiej dyscypliny ilustracyjnej.


Oczywiście takie podejście niesie ze sobą konsekwencje. Los Amantes Pasajeros, ze swoim pokornym podporządkowaniem się filmowi, to jedna z mniej atrakcyjnych prac duetu Almodovar-Iglesias. Całość oparta jest na kilku powtarzających się koncepcjach stylistycznych i aranżacyjnych, które choć funkcjonalne, nie niosą ze sobą jakiejś szczególnej, zapadającej w pamięć błyskotliwości. Większość ścieżek Iglesiasa odkrywa swoje bogactwo wraz z każdym kolejnym odsłuchem; Przelotni kochankowie są natomiast muzyką na tyle prostą (i poniekąd oczywistą), że większość swoich atutów wykładają na stół już przy pierwszym kontakcie.

Ścieżka Iglesiasa toczy się w oparciu o trochę buńczuczne, rozerotyzowane rytmy, które z opowieści reżysera wydobywają animusz i element miłosnej rozgrywki (La Hija Prodiga, Piano Bar, Pasarela de Tripulantas). Ilustracja posiada wewnętrzną swadę, jest dowcipna, ale żartobliwość przemyca między wierszami, gdzieś wśród pięciolinii na partyturze kontrabasisty i perkusisty. Z tą rozbudzoną zmysłowością korespondują ładne – choć typowe – stylizacje jazzowe, kontrastuje zaś ciekawe akustycznie wykorzystanie elektroniki. Dla smakoszy muzyki filmowej Iglesias przyszykował też kilka ukłonów w stronę Bernarda Herrmanna, a to budując napięcie (zapętlone, smyczkowe frazy w Esto es cosa del CNI, znane zresztą z wcześniejszej twórczości Hiszpana), czy humorystycznie nawiązując do liryki Złotej Ery (całkiem jak na komedię wzruszający, melancholijny i doprawiony szczyptą goryczy temat z El hijo de Ariadna oraz bonusowego Extra 1).

Standardowo dla Hiszpana, na jego płycie można też odnaleźć kilka sympatycznych solówek wykonawczych, z saksofonem czy lounge’owym fortepianem na czele – całość charakteryzuje się zresztą znaną z prac Iglesiasa klarownością aranżacji i jasnością przekazu. Koniec konców jednak partie solowe, nawiązania, mrugnięcia okiem są tylko detalami, miłymi akcentami, które nie wynoszą kompozycji na wyższy poziom. Przyznać oczywiście trzeba, że Iglesias wycisnął prawdopodobnie maksimum, jakie było możliwie przy okazji tego filmu i przyjętej konwencji ilustracyjnej. Nie zmienia to jednak faktu, że poprzeczka ta nie jest zawieszona zbyt wysoko: muzyka Hiszpana swoją – zasadniczo drugorzędną – rolę spełnia z rzemieślniczą solidnością, acz bez fajerwerków.

Ogólnie trudno Przelotnych kochanków polecić komuś spoza grona największych fanów Iglesiasa. Specyficzna konwencja ścieżki, stanowiąca mieszankę ironicznego suspensu, relaksującego jazzu i zdyscyplinowanego komizmu, nie satysfakcjonuje do końca na żadnej z tych płaszczyzn: jest lekko, ale bez pełnego odprężenia; bywa groźnie, ale w zbyt teatralny sposób. Wygląda jednak na to, że Iglesias, dobrowolnie usuwając się na dalszy plan, był gotów na taki kompromis. A nuż zaplanował sobie, że powróci do statusu gwiazdy przy kolejnym obrazie Almo?

Najnowsze recenzje

Komentarze