Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Paolo Buonvino

Amante Perduto l’ (Stracony kochanek)

(1999)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Od jakiegoś czasu sukcesywnie staram się promować młodego, mało znanego w Polsce włoskiego kompozytora Paolo Buonvino. Do niedawna jeszcze myślałem, że tego typu akcje nie mają raczej sensu i są jedynie usprawiedliwieniem sumienia, które zakazywało mi, recenzentowi „z misją”, przechodzenie obojętnie obok dużego talentu, jakim dysponuje wspomniany twórca. Jednak gdy dostrzegłem, że dzięki moim zachętom kilka osób w istocie sięgnęło po płyty Buonvina, zrozumiałem, że takie recenzję jednak są potrzebne. Stąd właśnie pomysł, aby opisać jeszcze jeden, niezwykle ciekawy soundtrack Włocha – „L’amante perduto”.

Podobnie jak w wypadku innych dzieł kompozytora, także i tutaj recenzent natrafia na elementarny problem, a mianowicie na niemożność obejrzenia filmu, który nie zyskał polskiego dystrybutora (nawet takiego, który wprowadziłby produkcję na rynek DVD). Być może spowodowane zostało to niezbyt pochlebnymi recenzjami zachodnich krytyków, którzy uznali „Starconego kochanka” za film banalny, utopijny i przegadany. Ciężko mi zweryfikować namacalnie ów pogląd, niemniej jednak historia znana ze streszczenia jakoś mnie nie przekonuje. Bo o ile pierwsza płaszczyzna fabularna jest tematem na ciekawy dramat (miłość doświadczonej przez życie kobiety, do tajemniczego nieznajomego tocząca się pod okiem tolerancyjnego męża), to już druga (ucieczka zakochanej po uszy Żydówki wraz z Palestyńskim mechanikiem, która kończy się dobrze gdyż wygrywa tolerancja), trąci lekkim fałszem. Co więcej krytycy zwracali uwagę na niepotrzebne wprowadzenie komentarzy z „offu”, które w dosłowny sposób przedstawiały myśli bohaterów, czyniąc z produkcji niezbyt wysokich lotów moralitet. Jak wiadomo nie można ufać krytykom i całość należałoby sprawdzić organoleptycznie, póki co jednak oprzyjmy się na ich opinii.

O ile jednak recenzenci bardzo źle wypowiadali się o fabule, niemal wszyscy zwrócili swe pochwały w kierunku muzyki Paolo Buonvino. Słuchając jej na płycie również jestem przekonany, iż wraz z obrazem brzmi ona dobrze na tyle, że nawet zwykły kinoman jest ją w stanie zauważyć. Sądzę, że jest to wina niezwykle „piosenkowej” struktury, do jakiej już Włoch nas zdążył przyzwyczaić, w przypadku L’amante perduto widocznej jeszcze bardziej ze względu na wprowadzenie orientalnych wokali (Hatli ideek, Na’Im, Viaggio). Co ciekawe mimo iż akcja dzieje się w Tel Avivie Buonvino nie odwołuje się w sposób bezpośredni do tradycji żydowskiej. Brak tu muzyki klezmerskiej, więcej jest za to brzmień w których kompozytor czuje się tak dobrze, czyli szeroko pojętego „folku basenu Morza Śródziemnego”. Nie wiem na ile taka koncepcja sprawdza się w filmie, pewne jest jednak że na płycie oddziałuje świetnie. Po raz kolejny autor udowadnia nam, że w obecnej muzyce filmowej znacznie ciekawsze brzmienie kreuje się, nie przy pomocy orkiestry połączonej z paroma solowymi instrumentami, lecz przy pomocy wielu solowych instrumentów połączonych z delikatnym tłem orkiestry. Tłem, które egzystuje, ale nie zamierza przeszkadzać i wchodzić w paradę zarówno instrumentom specyficznym (etniczne flety, fiszharmonia, cytra i inne), jak i klasycznym (fortepian, gitara). Tą koegzystencję można najlepiej sprawdzić w takich utworach jak Na’Im czy Viaggio które to jest chyba najlepszą kompozycją na płycie. W mojej opinii soundtrack Buonvina ma jeszcze jedną ogromną zaletę. Jest to muzyka dla zwykłego człowieka. Nie trzeba być fanem soundtracków, oswojonym ze specyficznym brzmieniem ilustracyjnym, pełnym zagrywek pod obraz. „L’amante perduto” jest bowiem muzyką instrumentalną, która na płycie jednak nie zdradza zupełnie swojego „ufilmowienia”. Przyznam się, że właśnie dlatego tak mnie score ten intryguje.

Jeśli chodzi o mankamenty, to można ich dostrzec kilka. Przede wszystkim znacznie gorzej (nieco monotonnie) wypada muzyka romantyczna (może poza świetnym tematem – L’amante perduto (tema)). Nie znaczy to, że jest ona zła. Chciałbym żeby wielcy wyrobnicy hollywoodzcy, skażeni temptrackiem potrafili pisać takie utwory jak L’amante perduto czy Sogno. Niemniej jednak po tym czym raczy nas Włoch przez pierwsze 10 minut albumu, reszta nie wywołuje już takiego wrażenia. Także elektronika wydaje się nieco bezbarwna, i chyba można byłoby ją zastąpić żywym instrumentarium ( Muro del pianto). Niektórzy tradycjonaliści mogą zarzucić tej kompozycji jej banalną prostotę, pozbawioną subtelnych gier orkiestralnych, prostotę wynikającą jednak z faktu, iż Buonvino woli pisać muzykę, którą nie tylko można oglądać, ale i słuchać. I to chyba właśnie to odróżnia go od rzemieślników gatunku.

„L’amante Perduto” to dobra, ciekawa i nader słuchalna płyta (pomimo wspomnianych pęknięć). Płyta, która ma jeszcze jeden dodatkowy atut – jest stosunkowo łatwo dostępna w Polsce. Większe sklepy internetowe mają ją w swojej ofercie, a i w niektórych lepszych marketach można ją znaleźć za stosunkowo niewielką cenę, cenę którą warto wydać, aby zobaczyć że muzyka filmowa ma bardzo różne oblicza, także które są przystępne dla zwykłego użytkownika.

Najnowsze recenzje

Komentarze