Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ron Goodwin

633 Squadron (Eskadra 633)

(1964/2005)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 25-10-2007 r.

Trwa II. wojna światowa, w przededniu operacji D-Day i desantu w Normandii, elitarna eskadra 633 otrzymuje kluczowe dla dalszych losów konfliktu zadanie: ma zniszczyć ukrytą w głębi jednego z norweskich fiordów niemiecką fabrykę, w której produkowane jest paliwo do nowoczesnych rakiet dalekiego zasięgu. Misja wydaje się być samobójstwem, kolejne elementy alianckiego planu walą się i całość zaczyna rysować się w coraz czarniejszych barwach. Nadzieja jednak umiera ostatnia… Ów krótki opis filmu sugerować może poważne, ciężkie gatunkowo kino wojenne, 633 Squadron to jednak klasyczny typ obrazu przygodowego osadzonego w realiach wielkiego europejskiego konfliktu, mimo nieodłącznych elementów tragedii obrazu, który kipi akcją i którego główną osią są bohaterskie dokonania alianckich pilotów, obrazu dalekiego od taktycznych rekonstrukcji wojskowych operacji (jak O jeden most za daleko) czy moralnych rozliczeń, zamiast tego stawiającego po prostu na dobrą, ekscytującą zabawę. I choć dziś jest to film nieco zapomniany, pokryty warstwą kurzu, to Ron Goodwin, autor muzycznej ilustracji, zdołał dzięki niemu właśnie zapisać się w historii kinematografii. Silniej niż zapewne sam przypuszczał.


Znaczenie tej partytury, a przynajmniej jej najsłynniejszych fragmentów, dla gatunku wykracza wręcz poza jej rzeczywistą wartość, bo choć jest to niewątpliwie udane przedsięwzięcie, to jego wpływ na późniejsze dokonania innych kompozytorów z samym Johnem Williamsem na czele jest tak wyraźny i znaczący, że momentami ścieżka Goodwina jawić się może niczym jeden z najważniejszych dla kina fundamentów muzycznej aeronautyki. Chodzi tu mianowicie o błyskotliwy temat przewodni, który w dziejach opowieści o podniebnych bataliach zapisał się równie grubymi kreskami, co The Blue Max Jerry’ego Goldsmitha i stanowi dziś niekwestionowany klasyk, jeden z punktów obowiązkowych wojennych kompilacji CD. Jest to niewątpliwie dzieło, którym w znakomitym stylu rozbłysnął kompozytorski zmysł Goodwina – z niezapomnianymi, budującymi motorykę utworu partiami dętymi i z porywającą melodią na pierwszym planie, właściwie idealnie wpasowującymi się w nieco wyidealizowany obraz podniebnych zmagań alianckich pilotów, w dynamikę powietrznych ujęć i ich swoistą poetykę. Zadziwiające jest zresztą, ile stylistyce Goodwina zawdzięcza wspomniany już John Williams czy David Arnold, obaj lubujący się w występujących tu (podobnie jak i w późniejszym The Battle of Britain, także w części Waltona!) zabiegach orkiestracyjnych i kompozytorskich chwytach. Cóż, oto i niepodważalny dowód znaczenia tej pracy dla gatunku.


Nie samym jednak tematem żyć może filmowa partytura i na szczęście Goodwin przeciwstawia mu szczyptę liryki i sporą dawkę suspense – i w połączeniu z heroizmem kluczowych sekwencji, kompozycja ta przeradza się w coś na kształt swashbucklera w realiach drugiej wojny światowej. Jej autor bowiem, choć mentalnie tkwi już po części w Srebrnej Erze, stosuje serię chwytów z poprzedniej jeszcze epoki Hollywoodu, co przede wszystkim dostrzec można w brzmieniu bardzo ekspresyjnego tematu miłosnego; temat ów na płycie prezentuje się całkiem nieźle, ma zresztą przyzwoitą wartość estetyczną i wprowadza niezbędne urozmaicenie, niemniej w połączeniu z obrazem działa zgoła odwrotnie – wydawać się może, iż Goodwin z nim po prostu przeszarżował i albo wprowadza go nazbyt raptownie, bez uprzedniego przygotowania, albo pochodzi on z zupełnie innej bajki i nie pasuje już do muzycznych tendencji lat 60-tych. Brzmi niczym próba wtłoczenia przygodowej konwencji Korngolda i Newmana w zupełnie nowe szaty i niestety w obliczu poważniejszego od pirackich potyczek konfliktu wydaje się być sztuczny, nachalny. Z drugiej strony, kolejną słabostką filmowej prezentacji partytury jest – paradoksalnie – temat przewodni, który zwyczajnie zbyt często pojawia się w identycznych niemal aranżacjach, jak gdyby każdorazowo wrzucano go „nad” obraz, nie przejmując się kwestiami montażowymi. Czy jest to wyraz zwykłego niedbalstwa twórców, trudno orzec, w każdym razie, jak dobry temat by nie był, po pewnym czasie zaczyna niepokojąco drażnić swoją obecnością.

Z racji jednak tego, że mimo XX-wiecznych szat, kompozycja zachowuje charakter miejscami bardzo lekkiej gatunkowo, historycznej przygodówki, w albumowej formie słucha się jej naprawdę dobrze. Co prawda rwana muzyka akcji spod znaku Goodwina może być na dłuższą metę nieco męcząca, nie sposób odmówić jej jednak dramaturgii, w ramach underscore zaś pojawia się kilka sympatycznych rozwiązań (jak chociażby Memories of Norway przypominający miejscami liryczne, lekko impresjonistyczne prace Goldsmitha z lat 70-tych), które na przestrzeni ponad 45 minut płyty potrafią przykuć uwagę słuchacza. Warto zauważyć dodatkowo, że swoistą niespodzianką na koniec, obok jazzowej muzyki źródeł w Public House Jazz, jest wzięta wprost ze zbiorów własnych Goodwina bonusowa suita, zgrabnie podsumowująca całość materiału – niestety w słabiutkiej i odstającej od pozostałych utworów jakości dźwięku.

Co jednak istotne w przypadku tego wydania, to obecność nieśmiertelnego tematu przewodniego, który jest w stanie poruszyć wyobraźnię najbardziej chyba wybrednego fana gatunku i który niewątpliwie stał się swego rodzaju kanwą dla dokonań młodszych kolegów Goodwina. Nawet jeśli rozmachem swoich późniejszych partytur zdołał ów kompozytor przyćmić niejako Eskadrę 633, to jest ona z pewnością równorzędną częścią tej samej filmowej historii, nie ustępującą znaczeniem klasykom pokroju Bitwy o Anglię, czy Tylko dla orłów. FSM, wydając tę pozycję, połączył ją z innym albumem Goodwina, ilustracją zupełnie już zapomnianego wojennego obrazu Submarine X-1, który w przeciwieństwie do opisywanej tu pozycji otrzymał znacznie cięższą, mroczniejszą w wyrazie narrację. Recenzja już wkrótce.

Najnowsze recenzje

Komentarze