Marco Beltrami

Omen, the (Omen) – remake

(2006)
Omen, the (Omen) – remake - okładka
Tomek Rokita | 15-04-2007 r.

Szósty czerwca, szósta rano… Pamiętam, że duże wrażenie (potęgujące klimat i zapowiadające przyszłe wydarzenia) zrobiły na mnie ta data i czas podany w początkowej scenie ”Omenu” z 1976 roku… Trzy szóstki dość zgrabnie połączyły się tym razem w „realu” (2006-06-06), co pozwoliło chciwym producentom hollywoodzkim ponownie nakręcić historię Antychrysta w osobie małego chłopca, którego ojciec tocząc prywatne śledztwo ze zgrozą odkrywa pochodzenie swojego przybranego pacholęcia… Ocenę i potrzebę ponownego nakręcenia filmu Donnera przez Johna Moore’a praktycznie ujęcie-po-ujęciu pozostawmy ocenom filmowych krytyków, natomiast my skupmy się na tym co do zaprezentowania ma ilustracja muzyczna z ”Omenu” A.D. 2006. A jest to chyba interesujące z jednej prozaicznej przyczyny: oryginalny film zasłynął przede wszystkim słynną, prekursorską partyturą Jerry Goldsmitha. Jego jedyną, nagrodzoną Oscarem pracą. Po innym, bezbarwnym remake’u pt. ”Lot Feniksa” ponownie z Moorem współpracuje Marco Beltrami, którego obecność w tym projekcie tym bardziej nie dziwi, skoro sam był swego czasu protegowanym Goldsmitha…

Pierwotnie, po ogłoszeniu informacji iż to Beltrami napisze muzykę do nowoczesnej wersji Omenu, podano również, że wykorzystane zostaną w filmie tematy stworzone przez ś.p. maestro Goldsmitha. Najprawdopodobniej na jakimś etapie tworzenia filmu zadecydowano jednak, że Beltrami będzie praktycznie pozostawiony samemu sobie, ponieważ muzyka zaprezentowana na wydaniu Varese Sarabande to w zasadzie w całości nowy materiał muzyczny z nielicznymi, delikatnymi „szturchańcami”, hołdującymi oryginalnej ścieżce dźwiękowej. W sytuacji takiej, recenzujący ma zwykle dwa wnioski do postawienia: 1. czy kompozytor mając szansę popisać się własną muzyczną wizją, ową wykorzystał? Oraz: 2. czy błędem było zrezygnowanie z bardzo rozpoznawalnej muzyki z oryginału? Spróbujmy więc.

Beltrami stworzył ilustrację na miarę naszych czasów. Bardzo minimalną w melodie i tematykę, tworzącą klimat, ciągły suspnese oraz duszną atmosferę grozy i apokalipsy. Dodatkowo porusza się wokół dość ogranych chwytów, co chyba akurat w ścieżkach dźwiękowych reprezentujących horror nie powinno być dużym zaskoczeniem. Obok złowrogich, ponurych brzmień (szczególnie – solowa tuba) dużo tu ambientu, tak za sprawą ciężkich środków elektronicznych (modernistyczne utwory z nazwą Tantrum) jak i klasycznych instrumentów orkiestrowych. Jest również sporo momentów schematycznego „szoku”, osiąganego przez wybuchającą orkiestrę, tworzącą głośny, potężny zgiełk. Beltrami nie jest w tym ani oryginalny (jak zwykle imitowanie Elliota Goldenthala…) ani sensacyjnie efektowny. Daleko mu do bardzo pociągającej, jeżącej włosy na głowie, nieszablonowej muzyki Goldsmitha z oryginału. Takiej muzyki słucha się trudno, ale Goldsmith potrafił być w niej niezwykle sugestywny i fascynujący. W wykonaniu Beltramiego jest bardzo anonimowa i szorstka – tak naprawdę mógłby ją wyprodukować pierwszy lepszy kompozytor piszący w Hollwyood… Stanowi większość ponad 50-minutowego soundtracka i będzie dla potencjalnego słuchacza najcięższym orzechem do zgryzienia.

„The Omen” A.D. 2006 posiada również gros potężnej, „kroczącej” muzyki akcji rozpisanej przede wszystkim na „wielgachne” w wyrazie instrumenty dęte i kotły. Daje się w niej wyłuskać prowadzący ją 4-nutowy, „spadający” temat (już w Main Title), lecz to zaledwie jedyny jej wyróżnik. Swoją kulminację osiąga w intensywnym Altar of Sacrifice i tam tak naprawdę można powiedzieć, że zbliża się do poziomu Goldsmitha. Ważną rolę odgrywają w partyturze Beltrami’ego również chóry i wokale. Zrezygnowano całkowicie ze słynnego chóralnego śpiewania, co moim zdaniem jest chyba trafną decyzją. Muzyka Goldsmitha jakby atrakcyjna nie była, z pewnością nie była złowroga, a słuchając nowego ”Omenu”, przede wszystkim chyba o taką atmosferę chodziło twórcom. By stworzyć maksymalnie, 100%-horrorowy klimat. Chóry marginalnie asystują wspomnianej muzyce akcji i chyba dobrze, bo gdyby kompozytor zdecydował się na jakieś wzniosłe chóry, kolokwialnie mówiąc: „zaszlachtowałyby” już całkowicie swoją partyturę… Dużo częściej natomiast pojawiają się szepczące wokalizy (również po łacinie), które dość efektywnie tworzą klaustrofobiczny klimat grozy znany z innych satanicznych horrorów i ich ścieżek dźwiękowych – jak ”Bless the Child” Younga, ”Lost Souls” Kaczmarka czy ”End of Days” Debneya. Dopiero w finałowych dwóch utworach, chór śpiewa tak „Satani, Satani…” jak i Beltrami cytuje Goldsmitha, przedstawiając Ave Satani w pełnej krasie a dodatkowo intonując jakże charakterystyczny dla oryginału temat Piper Dreams.

I właśnie tak ciekawej melodii brakuje w nowym „Omenie”. Melodii, która opisując umownie „sielskie” życie rodziny Thornów mogłaby być na soundtracku jakąś przeciwwagą dla dusznej, ciężkiej a i czasami uciekającej w awangardę muzyki czysto-gatunkowo horrorowej. W kilku przypadkach, głównie za pomocą fortepianu i prawdopodobnie wibrafonu kompozytor anonsuje nostalgiczną, trochę w stylu nawet lat 70-ych melodykę, ale jest to stanowczo za mało na tle potężnego oceanu bardzo ciężko słuchalnej muzyki gatunku. A – nie mam wątpliwości, że doskonale spisuje się w samym obrazie – nie od dziś wiemy, że muzyka z horroru w oderwaniu od obrazu za małymi wyjątkami skazana jest na niebyt… Beltramiemu przede wszystkim brakuje silnego głosu muzycznego, czego nie brak takim kompozytorom jak Howard Shore, Christopher Young czy Elliot Goldenthal. I tym samym by tworzyć naprawdę interesujące dzieła właśnie w tym specyficznym gatunku.

”The Omen” (podkreślmy to: z 2006 roku) na pewno nie jest żadnym przełomem w karierze kompozytora, a tym bardziej w historii gatunku. To dość standardowa, ilustracyjna ścieżka dźwiękowa, pełna trudnych dla większości fanów muzyki filmowej brzmień i rozwiązań. Zwykła forma, która nawet nie jest pociągająca ani fascynująca. Ot rzemiosło jakich wiele w ostatnim czasie z niewielką ilością przebłysków czy ciekawych pomysłów (arabska perkusja i wokal plus pędząca melodia w króciutkim Drive to Bugenhagen). Nie ma się co rozczulać nad tą pozycją. Muzyka z tego ”The Omen” będzie żyła tylko w filmie, inaczej niż oryginalna partytura Goldsmitha. Oczywiście nie ma sensu winić za to Beltramiego, który musiał pewnie pójść na tysiąc kompromisów, a do tego najpewniej jeszcze ambicjonalnie poczuć ciężar brzemia w powtarzaniu/poprawianiu po wielkim mistrzu Goldsmithcie. Ale czego mogliśmy się spodziewać po produkcie wtórnym (bezsensowne powtarzanie filmu by zbić kasę) i przeważnie prezentującym przeciętną formę kompozytorze, który bardzo dobrze odnajduje się w mechanizmie amerykańskiego przemysłu filmowego? Odpowiadając na dwa postawione na początku pytania: 1 – niestety nie, 2 – tak by może było lepiej, ale i tak pewnie nie miał wyboru… Beltrami jest tutaj w podobnej sytuacji jak przy ”Terminatorze 3”, ale tam jego oryginalna praca była dużo bardziej kreatywna. Tylko dla miłośników ciężkich, anonimowych brzmień z horrorów. Jeszcze bardziej zachęcam więc do zapoznania się z dziełem Goldsmitha…

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.