Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michael Wandmacher

Voice from the Stone (Głosy ze ściany)

(2017)
4,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 16-12-2019 r.

Piranha 3D, Drive Angry, The Killing Floor, The Last Exorcism: Part II, Punisher: War Zone, Underworld: Blood Wars, My Bloody Valentine 3D – to tylko niektóre filmy, do których Michael Wandmacher skomponował muzykę. Horrory i filmy akcji od klasy B w dół dominują jego filmografię. Czasami tworzy też na potrzeby rynku gier, gdzie tytułami takimi jak Bloodborne czy Twisted Metal tylko potwierdza, że pozostaje on wierny swojemu gatunkowi. Tak też muzyczny styl Amerykanina jest wprost podporządkowany produkcjom, do jakich tworzy. Dominują u niego agresywne dźwięki z pogranicza rocka i elektroniki, mieszane z orkiestrą. Słychać też nawiązania do twórczości takich współczesnych kompozytorów jak Hans Zimmer, Tyler Bates czy Brian Tyler. I, podobnie jak ten ostatni, także i on tworzy remixy, używając pseudonimu „Khursor”. W skrócie – bardzo łatwo jego styl, dopasowany do współczesnych standardów w muzyce filmowej, zaszufladkować. Jednak znajduje się w jego filmografii, jeden tytuł –Głosy ze ściany (ang. Voice from the Stone) z 2017 roku – którym kompozytor udowadnia, że potrafi pisać zupełnie inną muzykę.

Ów film powstał na podstawie powieści Le Voce Della Pietra Silvio Raffo. Akcja osadzona jest w Toskanii, w latach 50. ubiegłego wieku. Pielęgniarka Verena zostaje przydzielona do młodego chłopca Jakoba, który przestał mówić po przedwczesnej śmierci jego matki. Kobieta zamieszkuje z nim i jego ojcem w ich ogromnej i tajemniczej rezydencji. Z czasem jednak przekonuje się, że skłonienie chłopca do mówienia jest o wiele trudniejsze niż się jej wydawało. Szczególnie, że miejsce w którym zamieszkała, skrywa w swoich murach niepokojące sekrety.

Pierwsze plany adaptacji pojawiły się już w 2009 roku. Od tego czasu liczba osób zaangażowanych ten projekt zmieniała się jak w kalejdoskopie. W końcu powierzono reżyserię Ericowi D. Howellowi, który wcześniej kręcił wyłącznie filmy krótkometrażowe. Wiele znanych aktorek przymierzano do roli Vereny, aż w ostateczności przypadła ona kojarzonej z serialu Gra o tron Emilii Clarke. Angaż Michaela Wandmachera był bezpośrednio podyktowany osobą reżysera, z którym się przyjaźnił i współpracował przy jego krótkometrażówkach. Co więcej, był on już na pokładzie jeszcze przed skompletowaniem całej ekipy filmowej. Tym samym miał czas i odpowiednie warunki, aby stworzyć odpowiednie dla tego obrazu brzmienie. I jakże jest ono różne od tego, do którego przyzwyczaił nas przy swoich innych projektach.

Film Howella cechuje się dość powolną narracją. I choć swoją kreacją Emilia Clarke stara się jak może, to jednak nie każdego ta fabuła i sposób jej prowadzenia wciągnie. Tym bardziej, że trudno Głosy ze ściany zaklasyfikować jako klasycznego thrillera, dramat czy wręcz horror. Raczej delikatnie czerpie on z tych wszystkich gatunków, stawiając na nastrojowy obraz. W tworzeniu tej atmosfery bardzo pomaga muzyka Michaela Wandmachera, która ładnie się łączy ze skąpanymi we mgle zdjęciami. Przy jej tworzeniu Amerykanin obrał bardzo klasyczną drogę, opierając ją głównie na skromnym brzmieniu orkiestry kameralnej. Wiele partii wykonywanych jest przez jeden lub dwa instrumenty, głównie wiolonczelę, flet, harfę i fortepian. Ten ostatni gra przy tym znaczącą rolę w kreowaniu świata, zarówno muzycznego jak i filmowego. Matka Jakoba była światowej klasy pianistką i sam dźwięk fortepianu, umiejętność grania na nim, są bardzo istotnymi dla fabuły wątkami. Tym samym score jest zdominowany przez ten urzekający swoim pięknem instrument, przy czym nie mamy do czynienia z jakimiś niesamowitymi i wyszukanymi partiami. Soundtrack jest bardzo stonowany, miejscami wręcz wyciszony i tylko sporadycznie Wandmacher sięga po typowe dla horrorów ilustracyjne zagrywki. Trudno zatem mówić, aby score był jakoś szczególnie ciężki w odbiorze. Wręcz przeciwnie, jest on bardzo delikatny, przyjemny dla ucha, ale też przepełniony sporą dawką melancholii.

Przy całym klasycznym podejściu, Amerykanin nie porzuca całkowicie elektroniki. Gra ona jednak zdecydowanie mniejszą rolę niż przy jego innych pracach. Kompozytor bardziej ogranicza się do tworzenia niepokojącego, bądź mglistego, ambientowego tła, które ma symbolizować nadnaturalną tajemnicę, jaka zawisła nad posesją i jej właścicielami. Dopiero na nie nakłada on prawdziwe instrumenty, z fortepianem i dźwiękiem smyczków na czele. Do oddania typowych elementów horroru wykorzystuje on także dzwony i barokowe organy. Są one jednak tak zmienione w postprodukcji, że bardzo często ciężko je wychwycić.

To jednak nie elementy grozy cechują tę ścieżkę dźwiękową, liryka gra tu bowiem dominującą rolę. Jest ona także najlepszym elementem tego soundtracku. Właśnie nie horror, nie sporadyczna akcja, nie elementy, które są niby domeną Wandmachera, ale momenty przepełnione romantycznym pięknem i melancholią najbardziej błyszczą w obrazie i na albumie. Szczególnie wspomniane kawałki kładące nacisk na brzmienie fortepianu czy wiolonczeli urzekają i nadają całej ścieżce niezwykły, elegancki ton, trochę jak z klasycznych historii miłosnych. Ciężko przy tym rozpatrywać ten soundtrack na podstawie pojedynczych utworów. Należy go bardziej traktować jako spójną muzyczną całość, w której słuchacz zagłębia się od początku do końca. Tym bardziej, że jeżeli już miałbym coś zarzucić tej partyturze to brak wyrazistych tematów. W ogóle trudno znaleźć pojedynczy utwór czy też motyw przewodni, które można byłoby uznać za reprezentatywny dla całej ścieżki i utożsamiać z samym filmem. Nie, to bardziej muzyczny styl, ze szczególnym uwzględnieniem partii fortepianu, jest charakterystyczny dla tego obrazu i to z nim będziemy go, podobnie jak i album, kojarzyć. Dlatego tym razem postanowiłem nie wymieniać i nie opisywać pojedynczych szczególnie godnych uwagi utworów, jak mam w zwyczaju to robić. Na początku nawet zastanawiałem się nad wybraniem pięciu reprezentatywnych utworów, które szczególnie mi się podobają. Ale z czasem doszedłem do wniosku, że pod względem brzmienia są one bardzo podobne do innych pięciu utworów, które są też bliskie jeszcze innym pięciu kawałkom. Co więcej, nie są one zbyt długie, przez co gdybym chciał je opisywać, szybko zrobiłaby mi się bardzo długa lista. Ponadto biorąc pod uwagę ich podobieństwo, i tak opisywałbym je za pomocą tych samych przymiotników. Nie jest to zatem soundtrack stojący highlightami, a rodzaj dzieła, które kontempluje się w całości.

Obok zdjęć, muzyka jest jednym z mocniejszych elementów Głosów ze ściany. Jak wspomniałem, bardzo dobrze współgra ona z obrazem i pomaga kreować odpowiednią atmosferę na granicy melodramatu i gotyckiego horroru. Także na albumie, prezentuje się ona dobrze i można czerpać przyjemność z obcowania z nią, o ile tylko gustuje się w melancholijnych klimatach. Jednak wspomniana uboga baza tematyczna i bardzo powolne filmowe tempo czynią sam soundtrack odrobinę monotonnym i sennym. Nie jest on przy tym zbyt długi, dzięki czemu nie dochodzimy do momentu, w którym mielibyśmy tej muzyki dosyć. Trochę szkoda, że na albumie nie znalazła się napisana specjalnie na potrzeby filmu piosenka Speak To Me. Jest to naprawdę bardzo ładny kawałek, który Michael Wandmacher napisał razem z Amy Lee, wokalistką Evanescence. Chociaż nie posiada on charakterystycznej dla tego zespołu, rockowo-gotyckiej otoczki, to jednak świetnie prezentujący się wokal Amy Lee powinien zadowolić jej entuzjastów. Również miłośnicy urokliwych ballad znajdą tutaj coś dla siebie. Piosenka ta pojawia się na napisach końcowych i mogłaby być naprawdę ładnym zamknięciem albumu. Nie tylko stylistycznie do niego pasuje, ale też byłaby tym charakterystycznym, wyrazistym momentem, którego trochę tej partyturze brakuje.

Brak piosenki to jedno, ale jeszcze bardziej boli, że taka ładna muzyka nie doczekała się równie ładnego wydania w postaci krążka CD. Oryginalny score został jedynie wydany w formie cyfrowej przez samego kompozytora. Wiadomo, że Głosy ze ściany nie są jakimś znanym filmem i nie wróżę, że w przyszłości takim się staną. Dlatego nie jestem jakoś zaskoczony brakiem płyty. Jednak znamiennym i przykrym jest, że wspomniane na wstępie prace Wandmachera zostały porządnie wydane (także jako płyty CD), a już ta nie.

Właściwie trudno znaleźć jakieś elementy ścieżki dźwiękowej do Głosów ze ściany, które można byłoby szczególnie skrytykować. Ewentualnie wspomniany brak wyrazistego, spajającego cały score tematu może być dla niektórych problemem. Jak już jednak zaznaczyłem, dość wyrazisty, klasyczny styl tej muzyki, elegancko łączy ją w spójną całość. Nazwanie jej anonimową, tylko przez wzgląd na brak wyróżniających się tematów, byłoby nie na miejscu. Choć Wandmacher skomponował naprawdę urodziwą i dojrzałą ścieżkę dźwiękową, nurtuje mnie ciągle jedno pytanie. Czy gdyby za tę samą muzykę odpowiadał Dario Marianelli lub Alexandre Desplat, to czy oceniałbym ją równie wysoko? Lubimy być pozytywnie zaskakiwani i nie inaczej jest z muzyką filmową. Miło, kiedy zaszufladkowany kompozytor odkrywa przed nami swoją inną, nieznaną dotąd stronę. Muzyką do Głosów ze ściany Wandmacher udowadnia, że nie jest mu obce stonowane, romantyczne, klasyczne brzmienie. Ba, nawet lepiej sobie z nim radzi niż z akcją i grozą, w których się niby specjalizuje. Dlatego, sam będąc pozytywnie zaskoczony, może oceniam ten soundtrack wyżej niż powinienem?

Jedno jest pewne – jest to na razie najlepsza kompozycja w dorobku Amerykanina. Być może na tle podobnych prac innych kompozytorów, ta jakoś szczególnie się nie wyróżnia. Uważam jednak, że należy dać jej szansę i ją docenić. Miejmy nadzieję, że Michael Wandmacher będzie miał jeszcze okazję, aby pokazać nam swoje alternatywne muzyczne oblicze – tak jak uczynił to przy Głosach ze ściany.

Najnowsze recenzje

Komentarze