Myśleć dramaturgią – wywiad z Michałem Lorencem

Myśleć dramaturgią – wywiad z Michałem Lorencem - okładka
Łukasz Wudarski | 21-04-2022 r.

5 sierpnia 2010 po koncercie zespołu Des Orient udało mi się namówić Michała Lorenca na krótką i nieco improwizowaną rozmowę. Ponieważ kompozytor zapraszany przez Dyrektora Andrzeja Szmaka bardzo chciał zobaczyć jak wygląda toruńska fontanna (do jednej z jej projekcji „woda i dźwięk” muzykę napisał Krzesimir Dębski), wywiad przeprowadziłem podczas spaceru. Była to ciekawa rozmowa prowadzona w pięknej scenerii toruńskiej starówki, rozmowa której zapis przytaczam poniżej.

Łukasz Wudarski: Panie Michale, co jest impulsem do napisania pierwszych nut kompozycji filmowej? Wojciech Kilar mówił, że stara się zawsze rozmawiać z reżyserem, aby znaleźć jakieś słowo klucz, które jest istotą filmu, które wyzwala kreatywność i na którym można oprzeć partyturę filmową. Jak to jest u pana?

Michał Lorenc: To co powiedział Kilar ma w sobie jeszcze jedną rzecz. A mianowicie jest to też rodzaj poznania reżysera, jego oczekiwań, a także próbą nazwania słowami czegoś, co artysta obrazu pokazuje filmem, a kompozytor filmowy muzyką. Jeśli chodzi o mnie to impulsem do napisania pierwszych nut zawsze jest obraz, zawsze film.

ŁW: Nie czyta Pan scenariusza?

ML: Nauczyłem się od Władysława Pasikowskiego, aby unikać tego jak ognia. Nie ma nic bardziej złudnego niż słowo. Czytając tekst każdy człowiek tworzy sobie jakieś obrazy, ma jakieś wyobrażenie. Kompozytor filmowy dodatkowo to swoje wyobrażenie ilustruje wyimaginowaną muzyką. Niestety film bardzo często boleśnie weryfikuje to wszystko. Okazuję się bowiem, że moje wyobrażenie zupełnie nie pokrywa się z wizją reżysera. Tam gdzie mną podczas czytania targały uczucia smutku, reżyser wydobył groteskowy komizm. Zresztą powiem Panu pewną ważną prawdę jaka rządzi muzyką filmową. W kompozycji pod obraz nie chodzi o to, aby znać treść filmu…

ŁW: Tylko myśleć obrazem?

ML: Nie. Myśleć dramaturgią. Muzyka bowiem układa rytm filmu. To jest rzecz kluczowa. To muzyka przyśpiesza, zwalnia, pogłębia, spłyca, można tu zastosować wszystkie przymiotniki, jakie przychodzą mi do głowy. Muzyka wszystko potrafi opowiedzieć i wyostrzyć.

ŁW: Ale myślę, że pańska muzyka potrafi też dopowiadać. Budować dodatkowe znaczenia. Tak jest w Bandycie, tak jest choćby w Zabić Sekala, gdzie główny temat poprzez swoje słowa (owo „Święta naiwności”) jest ironicznym nawiązaniem do wojen religijnych.

Tylko, że to jest ten ukryty kod, który dostrzeże jedynie garstka widzów. Choć oczywiście kompozytora cieszy, gdy jego intencje zostaną rozszyfrowane.

ŁW: Wydaje mi się, że ta cecha myślenia muzycznym dopowiedzeniem odróżnia hollywoodzkie rzemiosło od muzyki artystycznej…

ML: Nie wiem. W zasadzie nie jestem ostatnio na bieżąco jeśli chodzi o Hollywood. Ale pamiętam, że jakieś 10 lat temu obejrzałem wraz z synem bardzo dużo hollywoodzkich filmów i w większości znalazłem jakieś ciekawe elementy, których zazdrościłem. Pomysły, które starałem się podpatrywać.

ŁW: A nie drażniła Pana ta ciągła repetycja muzycznych motywów, wynikająca ze stosowania muzyki tymczasowej?

ML: Może trochę, ale ja zawsze starałem się patrzeć na dobre rzeczy. Tak, to o czym Pan mówi to rzeczywiście jest problem, tym bardziej, że także polskie kino przejęło ten schemat. W dodatku reżyserzy podkładają sobie najlepsze muzyki świata, absolutne hity…

ŁW: I pewnie mówią żeby Pan skomponował tak samo tylko inaczej…

ML: Dokładnie. A przecież wiadomo, że takiemu wyzwaniu kompozytor nie jest w stanie sprostać.

ŁW: Danny Elfman, Hans Zimmer, Goran Bregović i całe rzesze współczesnych kompozytorów muzyki filmowej nie posiadają wykształcenia muzycznego. A jednak potrafią wnieść do ilustrowania filmu zupełnie nową jakość. Pan również zalicza się do tych twórców samouków. Przeszkadza panu ten brak akademickiego szlifu?

ML: Przeszkadza i pomaga. Przeszkadza, bo czuje się potwornie skrępowany i zawstydzony brakiem swojej wiedzy muzycznej. Natomiast pomaga bo ja nie czuję barier i dla mnie wykorzystanie jakichś instrumentów etnicznych, które krzyżuje pomiędzy sobą wbrew ogólnie uznanym zasadom, to po prostu odruch. Nie widzę murów między gatunkami muzycznymi, murów które akademicko wykształceni kompozytorzy dostrzegają. Dzięki temu zyskuję wielką swobodę i wolność rekompensując tym samym ograniczenia jakie nakłada sam film. Co więcej to pozwala mi wykorzystać instrumenty tureckie w filmie, który się dzieje w kraju Eskimosów i jakoś nikomu to specjalnie nie przeszkadza. Ponadto muzyka generalnie bardzo się ostatnio wymieszała. Zapewne pomogła tutaj cyfryzacja i cały świat Internetu, dzięki któremu wpływy spokojnie mogą się rozprzestrzeniać. A wracając do mojej poprzedniej myśli. Pamiętam słynny film Michaela Cimino Łowca jeleni, który rozpoczyna się polskim weselem, na którym śpiewane są czeskie przyśpiewki. Jakoś nikogo to nie oburzało, nikt też sobie głowy nie zawracał, aby szukać etnicznego źródła. A przecież film przez ten muzykologiczny błąd wcale na swojej mocy nie stracił. No może jedynie w oczach wyjątkowo ortodoksyjnych krytyków. No tak jest. W tej chwili konserwatywni muzykolodzy uważają, że Visconti zniszczył Mahlera, bo jego muzyka została przez reżysera pocięta. Tylko, że gdyby nie Śmierć w Wenecji Ci muzykolodzy nigdy by o Mahlerze nie usłyszeli.

ŁW: Jednym z największych problemów z Pańską muzyką jest jej dostępność. Tak wiele wspaniałych kompozycji nigdy nie ujrzało światła dziennego, że wspomnieć chociażby partytury z filmów Tam gdzie mieszkają Eskimosi, ogrom filmów dokumentalnych, Poznań 56 nagrodzone Złotymi Lwami Wszystko będzie dobrze i wiele innych. Czy jest szansa, że kiedyś uda się zrealizować je w formie płytowej, albo chociaż w formie elektronicznej. Ostatnio udało się przecież z Różyczką, a teraz na wrzesień dzięki współpracy z portalem Soundtracks.pl zapowiadane jest wydanie muzyki z Ojca Mateusza.

ML: No niestety garstka ludzi, która się tym interesuje nie jest w stanie wymusić koniunktury. Fanów muzyki ilustracyjnej jest po prostu za mało. Owszem ja bym bardzo chciał żeby te partytury wyszły. W tej chwili np. jest już gotowa, zremasterowana muzyka z filmu Skolimowskiego Cztery Noce z Anną

ŁW: I jest szansa, że to wyjdzie

ML: Tak, nawet bardzo duża.

ŁW: Wkrótce ma się także ukazać Ojciec Mateusz

ML: Dokładnie. Tylko wie Pan z tym wydawaniem płyt to jest loteria. Płyta z Różyczki powstała tylko w wyniku zabiegów Adama Krysińskiego z portalu Soundtracks.pl, który wychodził ścieżki do różnych wydawców i dzięki jego desperacji muzyka ujrzała światło dzienne. Przypadek w sumie sprawił, że muzyka została wykorzystana do ilustracji czasu Żałoby Narodowej po katastrofie w Smoleńsku. Dzięki temu płyta sprzedała się w jakiejś zawrotnej (jak na muzykę filmową obecnie) ilości, bo zeszło tego chyba z 10 000 egzemplarzy. Tylko że ja z kolei pamiętam, że Psy 2 w ciągu tygodnia zeszły w 200 000 egzemplarzy…

ŁW: No ale to było przed erą Internetu

ML: Tak to było przed Internetem…

ŁW: Współpracował pan z wieloma wybitnymi reżyserami zarówno Polakami jak i twórcami zagranicznymi (Bob Rafelson). Kogo z nich może Pan uznać za swojego mistrza, człowieka dla którego skomponuje Pan muzykę zawsze?

ML: Jestem zaprzyjaźniony z wieloma twórcami, ale chyba nie mam takiego jednego artysty. Mogę powiedzieć, że z wieloma reżyserami jestem bardzo blisko, ale zdarza mi się z nimi nie współpracować. W zasadzie też nie czuję się dotknięty (no może czasami) gdy wybierają na stanowisko kompozytora kogoś innego. Ale chyba najważniejsze jest to, że z kilkoma osobami takimi jak Maciej Dejczer, Filip Bajon, czy Jerzy Skolimowski połączyło nas wspólne doświadczenie filmu. A nie wiele rzeczy jest w stanie przekreślić taką wspólnotę, wspólnotę jaką daje obraz.

ŁW: Ponieważ powoli zbliżamy się do końca, mam takie pytanie, które nurtuje wielu słuchaczy pańskiej muzyki. Na płycie z filmu Exit In Red (Osaczony) znajduje się taki utwór zatytułowany „Pasiku bye bye”. Czy ma on jakiś związek z Władysławem Pasikowskim?

ML: Tak, oczywiście. Ja się strasznie na niego wtedy wściekłem. Miało to związek z pewną sytuacją związaną z Psami 2. A ponieważ byłem człowiekiem przemądrzałym i pysznym… Nie mówię, że teraz nie jestem, ale wtedy chyba było gorzej… Nawet rzucałem tą partyturą, wpadałem w jakąś furię wierząc w swą nieomylność (swoje błędy zrozumiałem dopiero po latach). Ale ten utwór o który Pan pyta był rodzajem żartu. Zresztą z Pasikowskim spotkaliśmy się po latach przy okazji serialu Glina.

ŁW: No właśnie doszliśmy do fontanny. Dyrektor Biura Toruńskiego Centrum Miasta, Andrzej Szmak, wspominał że chciałby aby napisał Pan muzykę do jednej z projekcji fontanny. Czy to jest realne?

ML: No mam nadzieję, że władze miasta mnie odpowiednio zanęcą…

ŁW: I ponieważ jesteśmy już u kresu naszej wędrówki ostatnie pytanie. Czego można życzyć Michałowi Lorencowi, zwłaszcza w dzisiejszą noc, po tak wspaniałym koncercie zespołu Des Orient?

ML: Życzyć można mi… Nie.. w zasadzie to niczego mi nie trzeba, bo ja jestem człowiekiem szczęśliwym…

ŁW: Na pewno?

ML: No ale jak chce mi Pan tak czegoś usilnie życzyć, to chciałbym mieć radość z tego co robię…

ŁW: W takim razie tego i oczywiście dobrej nocy z całego serca Panu życzę… Dzięki serdecznie za wywiad.

ML: Ja również dziękuję…

fot. Rafał Mrozowski

Najnowsze artykuły

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.