Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.

I Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie – relacja z koncertu 31 maja

Marek Łach | 21-04-2022 r.

Wykonanie muzyki na żywo na potrzeby blisko 3-godzinnego, epickiego widowiska filmowego, to pomysł wręcz nieprawdopodobny i zapewne wielu zastanawiało się i wątpiło, w jaki sposób tak monumentalne pod względem logistycznym i technicznym przedsięwzięcie można z sukcesem zrealizować. Dodatkowych wątpliwości nastręczał sam fakt, iż pokaz filmu odbyć miał się nie w sprawdzonej pod względem akustycznych sali koncertowej, ale na otwartej przestrzeni, w scenerii krakowskich Błoń, które oczywiście regularnie goszczą występy rozmaitych artystów, ale które stosunkowo rzadko miewają okazję sprawdzenia się w repertuarze wykonywanym przez orkiestrę symfoniczną. Nie obyło się zatem bez licznych obaw, niemal do samego widowiska nie do końca było wiadomo, jak funkcjonować będzie nagłośnienie dla ponad 7-tysięcznej publiczności (jak się okazało – poza krótką, acz bolesną usterką techniczną na początku pokazu – funkcjonowało bez zarzutu), trudno było również przewidzieć, jak z wymagającą technicznie kompozycją Howarda Shore poradzi sobie Sinfonietta Cracovia, której oczywiście nikt nie odmawia profesjonalimu, ale która miała przed sobą trzy godziny niemal ciągłego grania „na wysokich obrotach”. Wreszcie, co najważniejsze, zachodziłem w głowę, jak na przestrzeni całego filmu sprawdzi się synchronizacja ścieżki dźwiękowej z obrazem, czyli najważniejszy element całego show, wszak każdy, kto widział film Jacksona (czy jest ktoś, kto nie widział?), zdaje sobie sprawę, jak ilustracyjne kształty przybiera momentami muzyka Kanadyjczyka. Wątpliwości było zatem sporo, efekt jednakże przeszedł najśmielsze oczekiwania.

Finalny produkt, jaki otrzymali zgromadzeni widzowie, był porywającą interpretacją tak kompozycji Shore’a, jak i obrazu Jacksona, intepretacją – co warto odnotować – bardzo wierną oryginałowi i niemal bezbłędnie sprawdzającą się jako bieżący komentarz do filmu. Dopiero w zasadzie po obejrzeniu i wysłuchaniu całości docenić można ogrom wysiłku, jaki Shore i dyrygent Ludwig Wicki włożyli w całe przedsięwzięcie i jak wielkiej dyscypliny ze strony wykonawców ów projekt wymagał. W rezultacie na krakowskich Błoniach rozbrzmiała z pełnym rozmachem jedna z najefektowniejszych ścieżek dźwiękowych obecnej dekady, wraz ze wszystkimi swoimi tak atutami, jak i słabostkami.

Pierwsze, co rzuca się w oczy odbiorcy znającego już kompozycję Shore’a choćby w formie regularnego wydania Reprise Records, to kolosalna różnica w stosunku do oryginalnego nagrania studyjnego, które akcentowało przede wszystkim rozmiary, a nie detale ścieżki i w swojej funkcji nadania całości mrocznego, jak gdyby „starożytnego” i nieco archaicznego brzmienia sprawdzało się bardzo dobrze, ale które oczywiście poświęcało w procesie mixingu sporo interesujących rozwiązań orkiestracyjnych i aranżacyjnych, jakie Kanadyjczyk na potrzeby nie tylko FOTR, ale i całej trylogii opracował. W wykonaniu na żywo pod batutą Wickiego wyraźna była silna ekspozycja detalu, która jednak, co interesujące, nie odebrała całości owego posępnego majestatu znanego z nagrania Johna Kurlandera – jak można było usłyszeć, spora część niepowtarzalnego brzmienia Drużyny… leży po prostu w charakterze muzyki Shore’a i obranej przez niego kompozycyjnej stylistyce.

Już teraz można w zasadzie powiedzieć, mimo że od premiery pierwszej części trylogii minęło zaledwie niecałe siedem lat, że ilustracja Kanadyjczyka przetrwa próbę czasu i zasłużenie zebrała laury, które przypadły jej na niemalże wszystkich liczących się festiwalach. Co jest w muzyce Shore’a niesamowite, to fakt, iż mimo wszystkich jej oczywistych słabostek i mimo jej przewidywalności, mówi ona własnym głosem. FOTR kontyuuje oczywiście eksploatowaną przez lata jednorodną konwencję gatunku fantasy, w której tak znakomicie sprawdzali się Poledouris i Horner chociażby, ale zarazem, dzięki wyraźnemu i nietuzinkowemu muzycznemu językowi Kanadyjczyka i kolosalnej pracy, jaką kompozytor włożył w ilustrację filmu Jacksona, Drużyna… ma swoje własne brzmienie, które nie jest może rewolucyjne, ale które czerpie z najlepszych wzorców i efektownie je przetwarza. Wiele tego typu smaczków sobotni koncert na Błoniach pokazał, od spektakularnej pracy chóru i jego głębokiego shore’owskiego brzmienia, po rozmaite zabiegi stylistyczne, zwłaszcza ulubione przez artystę i stanowiące swoistą wizytówkę trylogii przeciągłe, złowieszcze frazy na sekcję dętą (doskonale wykonany Keep it Secret, Keep it Safe).

Brak filmowego mixingu pozwolił wyeksponować lwią część ginącego gdzieś zwykle pośród efektów dźwiękowych materiału, który jak się okazuje, jakością nie ustępuje wcale skrojonej na potrzeby przeciętnego nabywcy oficjalnej, 70-minutowej prezentacji Reprise. Uważny słuchacz miał więc okazję wykryć sporo smaczków, z których kilka można z pełną chyba odpowiedzialnością zaliczyć do grona ciekawszych fragmentów muzyki filmowej XXI wieku. Mowa tu przede wszystkim o pięknym, chóralnym underscore w scenie śmierci Isildura oraz w scenach Minas Tirith, intrygujących awangardowych technikach ilustrujących walkę z wodnym Czatownikiem (The Doors of Durin), czy kilku tematycznych wariacjach wkomponowanych z olbrzymim kunsztem w monumentalną ilustrację Morii.

Jednocześnie, wysunięcie muzyki na pierwszy plan podkreśliło parę narracyjnych błędów, jakie Shore’owi na przestrzeni trzech godzin filmu się przydarzyły. Chodzi tu przede wszystkim o obecny już w wersji kinowej przesyt materiału, obawę Kanadyjczyka przed zostawianiem pustych przestrzeni. Z jednej strony bowiem widz bombardowany jest bardzo intensywną i wykorzystującą pełną moc orkiestry ilustracją scen akcji oraz majestatycznych ujęć nowozelandzkich krajobrazów, z drugiej zaś Shore niemal non stop prowadzi silny i dramatyczny underscore, który na dłuższą metę wywołuje uczucie ciągłej ściany dźwięku. Jest to oczywiście muzyka zbyt dobra, by uznać ją za bezideową tapetę (a przynajmniej w 95%), niemniej jednak owa wszechobecna nadekspresja występująca nawet w scenach dialogowych za sprawą wykonania na żywo była widoczna jak na dłoni. Brakuje tutaj momentu wytchnienia, brakuje miejscami odpowiedniego balansu ilustracji i aż chciałoby się wykrzyknąć pytanie, dlaczego wśród muzycznych inspiracji Shore’a nie znalazła się wyrafinowana metodologia underscore’u spod znaku Jerry Goldsmitha.

Jeśli chodzi o samo wykonanie, to przez trzy godziny utrzymywało się na bardzo wysokim poziomie i choć przytrafiały się tu i ówdzie małe błędy, całość zaprezentowała się doprawdy imponująco. Najbardziej karkołomne zadanie miała oczywiście sekcja dęta i tutaj pewne odstępstwa od oryginalnego brzmienia musiały nastąpić – przede wszystkim gros reprezentatywnych ekspozycji tematu Drużyny utracił sporo mocy w stosunku do studyjnej wersji pierwotnej, aczkolwiek wina leży tu chyba po stronie całej zaangażowanej w poszczególne aranżacje orkiestry. W zasadzie jedyną poważniejszą słabostką wykonania było fanfarowe interludium w scenie konfrontacji z Nazgulami przy Brodzie (utwór Give Up the Halfling, w albumowej wersji Flight To The Ford), które miejscami niebezpiecznie zahaczało o daleką od oryginalnej nobliwości i rozmachu kakofonię – niemniej jednak był to pojedynczy lapsus, który nie wpływa na jak najbardziej pozytywny odbiór całości występu.

Do najbardziej udanych natomiast partii wykonawczych zaliczyć należy piękne wokalne interpretacje mezzosopranistki Kaitlyn Lusk oraz większość scen akcji wykorzystujących chór, od walki czarodziejów w Saruman the White z doskonale wyeksponowanymi kotłami, po najbardziej efektowny utwór partytury, czyli Khazad-Dum. Ta flagowa sekwencja pióra Kanadyjczyka, jeden z najsilniej zainspirowanych utworów dramatycznych obecnej dekady, choć wymagała gigantycznego nakładu sił ze strony tak orkiestry, jak i chóru, wypadła doprawdy spektakularnie, a mocniejsze niż w nieco mętnej wersji albumowej zaakcentowanie partii chóralnej dodało całej sekwencji jeszcze więcej ekspresji i energii. Gorące brawa.

Wypada powoli kończyć, chociaż długo można by analizować niuanse sobotniego wykonania, jak i samej partytury w kontekście obrazu. Wystarczy stwierdzić, że uczynienie z ilustracji dźwiękowej głównego aktora widowiska pozwoliło wznieść doświadczenie muzyki filmowej na zupełnie nowy poziom, na niebotyczne momentami wysokości. W zasadzie chyba każdy, od zwykłych śmiertelników, poprzez fanów filmu i powieści, wreszcie po miłośników kompozycji Shore’a znalazł coś dla siebie – pierwsi i drudzy ekscytującą i wartą zapamiętania muzykę, ostatni natomiast okazję do frapującej analizy ilustracyjnych, narracyjnych i lejtmotywicznych technik stosowanych przez Kanadyjczyka. I właśnie to niezapomniane doświadczenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że jego Władca Pierścieni, mimo iż niepozbawiony wad, już teraz jest klasyką gatunku, a za kilkanaście lat kolejne pokolenia fanów będą na tę ścieżkę patrzyć z takim samym niemym uwielbieniem, z jakim my spoglądamy ku innemu wielkiemu klasykowi – czyli Conanowi Barbarzyńcy Poledourisa.

Wykonawcy:

Sinfonietta Cracovia

Chór Pro Musica Mundi

Chór Chłopięcy Pueri Cantores Sancti Nikolai

Kaitlyn Lusk (USA) – mezzosopran

Ludwig Wicki (Szwajcaria) – dyrygent

Najnowsze artykuły

Komentarze