Podczas gdy w radiu królują kolędy, redakcja filmmusic.pl nie zmienia swoich nawyków i w tym wyjątkowym czasie, cieszy się muzyką z filmów o tematyce świątecznej. Nasze typy, które przedstawiamy poniżej, goszczą z nami od lat. Niektóre krócej, niektóre dłużej. Wszystkie dokładają się do niezwykłej atmosfery, której kulminacją będzie John Williams i jego… po prostu Boże Narodzenie.
Dominik Chomiczewski
Blizzard, Mark McKenzie (2003)
Blizzard to familijna opowieść o przyjaźni 10-letniej dziewczynki i magicznego renifera. Film bardzo klasyczny w swoim gatunku, podobnie jak skomponowana na jego potrzeby ścieżka dźwiękowa Marka McKenziego. Amerykański kompozytor z klasycznie orkiestrowych środków wyrazu wyczarował tutaj absolutnie przepiękną ścieżkę dźwiękową, z chwytliwymi melodiami i świątecznymi instrumentacjami, nie stroniącą przy tym od kantylenowych fraz, magicznych chórków czy patetycznych fanfar. W porównaniu z pozostałymi tytułami w mojej liście „Blizzard” wydaje się aż nadto tradycyjny, ale właśnie przez to sprawia wrażenie tak bardzo idiomatycznego dla świąt i autentycznego.
The Snowman, Howard Blake (1982)
Gdy u nas rokrocznie ogląda się „Kevina samego w domu”, w Wielkiej Brytanii podobną popularnością cieszy się „The Snowman”. Ta krótkometrażowa animacja zdobyła uznanie także dzięki ścieżce dźwiękowej Howarda Blake’a. Obok muzyki ilustracyjnej, angielski kompozytor napisał znakomitą piosenkę „Walking in the Air”. Jest inna od typowych kolęd czy innych utworów świątecznych; odznacza się wyjątkową nastrojowością, nutką tajemnicy, mistyczności, a także równie ważnych w tym okresie refleksji i zadumy. Aż chce się poszybować z tytułowym bohaterem nad spowitą śniegiem okolicą…
I magi randagi, Ennio Morricone (1996)
W niniejszym zestawieniu „I magi randagi” jest być może najmniej świątecznym filmem. Porusza jednak tematykę inspirowaną nowotestamentowymi wydarzeniami – oto trzech aktorów ma odegrać w przedstawieniu historię Trzech Króli. Pewnego dnia mężczyźni nawracają się i postawiają odnaleźć Mesjasza. Choć akcja filmu toczy się współcześnie, Ennio Morricone ilustruje go w sposób anachroniczny poprzez zastosowanie sięgających w przeszłość szałamaj czy fletów prostych. Przy tym nie zapomina również o znakomitej melodyce. Wystarczy wspomnieć chociażby utwór „E Nato”, być może najpiękniejszy utwór na szałamaję jaki kiedykolwiek napisano.
Godfathers from Tokyo, Keiichi Suzuki & Moonriders (2003)
Święta Bożego Narodzenia, bardziej niż Wielkanoc, na przestrzeni lat ugruntowały własne tradycje muzyczne. Ciepłe melodie, kolędowa śpiewność, czelesta, dzwonki, gdzieniegdzie janczary, może smyczki – takie środki wyrazu odpowiednio wykorzystane bez trudu od dziesiątek lat przenoszą nas do tego wyjątkowego momentu w roku. Wydaje się jednak, że Keiichi Suzuki i jego zespół Moonriders nie mieli trudu z odrzuceniem tego kanonu w bodaj najsłynniejszym świątecznym anime – „Rodzicach chrzestnych z Tokio” Satoshiego Kona. W zamian za to soundtrack przyniesie nam miks rocka, jazzu, muzyki elektronicznej oraz cytatów z kolęd i muzyki poważnej. Nie oznacza to jednak, że nie odnajdziemy tu nic świątecznego. Wprost przeciwnie, soundtrack Suzukiego zagwarantuje nie tylko chwilę refleksji i odprężenia, ale również garść rozrywki i nieskrępowanej radości.
Meet Me in St. Louis, Hugh Martin & Ralph Blane & George Stoll (1944)
Soundtrack z musicalu „Meet Me in St. Louis” pozwala nie tylko poczuć charakterystyczną świąteczną aurę, ale też jest pewną lekcją o tym, jak Boże Narodzenie postrzegali twórcy w pierwszej połowie XX wieku. W swoim czasie musical zyskał dużą renomę, a wiele pochodzących z niego utworów cieszyło się popularnością. Dziś „Meet Me in St. Louis” jest pamiętane zwłaszcza z przepięknej piosenki „Have Yourself A Merry Little Christmas”, która weszła do kanonu świątecznej muzyki. Co prawda należycie rozsławił ją dopiero kilkanaście lat później cover Franka Sinatry, niemniej to właśnie oryginalna wersja filmowa w wykonaniu Judy Garland wydaje się być tą najbardziej właściwą – nieco melancholijną, ale przy tym niezwykle szczerą i ciepłą.
Tomasz Ludward
Home Alone, John Williams (1990)
Wigilia przynosi do naszych domów nie tylko seans Kevina, ale również jego niezwykłą oprawę muzyczną. Pomimo ponad trzydziestu lat na karku, soundtrack Johna Williamsa pozostaje świeży i atrakcyjny dla słuchaczy w każdym wieku. I to pomimo, że Williams obchodzi się w nim ze światem stricte dziecięcym, który w pełni rozkwitł przy okazji muzycznego uniwersum Harry’ego Pottera. Ścieżka do Home Alone trwa w filmie od początku do końca, a każdy fabularny przewrót lub decyzje bohaterów, są odpowiednio akcentowane, na przykład, w gwarnym „Holiday Flight” czy ekscytującym „Setting the Trap”. Kto nie zna (są tacy?), musi jak najszybciej nadrobić. Tym bardziej, że niektóre kolędy obecne w filmie napisał sam maestro.
Boy Called Christmas, Dario Marianelli (2021)
Ścieżka od Marianelliego przeszła w zasadzie bez echa. Być może stało się to za sprawą natłoku świątecznych filmów, które od paru lat pakuje Netflix do katalogu swoich grudniowych produkcji. Włoch prowadzi orkiestrę ze znajomą gracją, której, zaskakująco, bliżej do „Anny Kareniny” niż „Paddingtona”. To, co cieszy najbardziej, to że Boy Called Christmas, oprócz bożonarodzeniowej aury, obfituję w naprawdę bogatą paletę tematów i melodii, co nie zawsze było domeną twórcy „Pokuty”. Dzięki temu jego ścieżka to prawdziwa świąteczna przygoda, w której wzruszenia „Lumi’s Fairytale” idą w parze z przygodą „Escape from Elfhem”.
Klaus, Alfonso G. Aguilar (2019)
Hit Netflixa dał szansę Alfonso G. Aguilarowi na rozwinięcie skrzydeł. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że stosunkowo rzadko kompozytorzy wypływają na szerokie wody dzięki filmowi świątecznemu. To z powodu dość utartych rozwiązań, które każda ścieżka tej maści powinnna zawierać. A mimo to Aguilar zrobił to, czemu nietrudno się dziwić, słuchając przepięknej, wystawnej suity z chórami, jakich pozazdrościć mógłby mu sam John Powell. „Klaus” ma tę magię, cały worek emocji i, przejmujący temat przewodni, serwowany w kilku różnych odsłonach; od odważnego „The Toy Frog” do dramatycznego „The Young Klaus and Lydia”.
The Chronicles of Narnia, Harry Gregson Williams (2005)
Uważana przez wielu za najlepszą pracę w dorobku Harry’ego Gregsona Williamsa, Narnia błyszczy niczym choinka. Ma piękne bitewne fragmenty, dziecięcy urok oraz niepokojąco brzmiącą kołysankę. Ta baśń filmowa towarzyszyły Brytyjczykowi w jego najlepszym okresie w karierze, kiedy to powstawał „Sindbad” czy „Człowiek w ogniu”. Bez problemu usłyszymy, że Williams miał wtedy głowę pełną pomysłów. Pisał z ogromnym rozmachem, zmieniał muzyczne tempo, żenił syntezatory z orkiestrą, wplatał chóry i pojedyczne wokalizy („Evacuating London”). Jednym słowem był taki, jakim go uwielbiamy.
Little Women, Thomas Newman (1995)
Adaptacja prozy Louisy May Alcott spotkała się z kilkoma filmowymi interpretacjami. Thomas Newman wsparł ją barwną, przesiąkniętą nostalgią ilustracją, w której nie brakuje skocznych fragmentów owianych świątecznymi akcentami. Moim ulubionym jest utwór „New York”, gdzie trąbki i piszczałki zapowiadają ekscytację związaną z urokami dużego miasta. W muzyce autora „American Beauty” pełno jest spokojnych partii na pianino, ale też utworów żywszych i frywolnych („Port Royal Gallop”). Jako całość Little Women to jedna z wdzięczniejszych prac w dorobku Newmana, i do tego tak dobrze oddaje atmosferę świąt.