Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.

Harry Potter In Concert – relacje z koncertów w Polsce!

Ludzi, którzy wpadli na pomysł symultanicznego wykonywania ścieżek dźwiękowych powinno się ozłocić. Nie ma lepszego sposobu na promocję muzyki filmowej jak zorganizowanie seansu, w trakcie którego (nierzadko przypadkowa) publiczność ma okazję docenić muzykę i jej rolę w budowaniu nastrojów oraz dramaturgii. W takim też kontekście należałoby spojrzeć na polski odcinek muzyczno-filmowego tournée Harry Potter i Kamień Filozoficzny In Concert.



WARSZAWA: TORWAR

Pierwszy z czterech koncertów organizowanych w Polsce zgromadził na warszawskim Torwarze niemalże komplet widowni. Nie stanowiło zaskoczenia, że większością odbiorców byli ludzie wychowani na powieści Rowling i filmie Chrisa Columbusa lub też ich młodsi koledzy, dopiero odkrywający tę serię. Trudno było więc wymagać, aby ukierunkowana głównie na wrażenia wizualne młodzież jakąś większą wagę przywiązywała do faktu, że oto za chwilę wykonana zostanie jedna z najbardziej porywających i kultowych prac w dorobku mistrza muzyki filmowej – Johna Williamsa. Kiedy jednak wszystkie światła zgasły, na scenie pojawili się wykonawcy, a ekran rozświetlił się logiem studia Warner Bros., w hali zapanowała pożądana cisza. Można było w skupieniu wyruszyć w muzyczną podróż do Hogwartu.

Kamień Filozoficzny zawsze imponował mi bogactwem tematycznym, emocjonalną głębią i świetnymi aranżacjami, nad którymi można rozpisywać się w nieskończoność. Z takim też nastawieniem i oczekiwaniami przybyłem na Torwar. Analogiczne przygody z symultanicznymi wykonaniami minionych lat, pozwoliły oderwać się od krzywdzącego postrzegania całości przedsięwzięcia przez pryzmat albumowej precyzji. Muzyka prezentowana na żywo rządzi się swoimi prawami, więc nie powinny były dziwić drobne odstępstwa od oryginału, ale i jeżące włos na głowie, chwilowe zgrzyty między sekcjami. Jest to wszystko zrozumiałe, o tyle, o ile nie zaczyna w pewnym momencie zbyt mocno skupiać uwagi odbiorcy. A niestety podczas warszawskiego koncertu Harry’ego Pottera nie mogłem się od tego odpędzić.


Najokazalej wypadały oczywiście podniosłe tematy wybrzmiewające na początku projekcji. Większego problemu nie stanowiła też liryka i osnuty magiczną wymową temat Hedwigi. Prawdziwe schody zaczęły się w dalszej części filmu, kiedy Williams porzuca schludną i prostą w wymowie melodykę na rzecz bardziej wyrafinowanej dramaturgii i skomplikowanych architektur muzycznej akcji. Zatem nie do końca przekonało mnie wykonanie ilustracji do widowiskowej sceny meczu quidditcha oraz finałowego pojedynku. I tutaj pojawia się pytanie, czy było to zasługą chwilowego braku zgrania w obrębie poszczególnych muzyków czy też dokonanej naprędce (i bez kampanii informacyjnej) zmiany wykonawców z Czeskiej Narodowej Orkiestry Symfonicznej na Sinfonietta Cracovia?

Można było mieć zastrzeżenia nie tylko do okazjonalnie popełnianych gaf, ale i miksu, który zdecydowanie faworyzował sekcję dętą. Przy szczytowych wartościach bardziej dynamicznych fragmentów (angażujących między innymi pracę chóru), z przestrzeni całkowicie znikała sekcja smyczkowa. Osobną sprawą jest akustyka hali, która z muzyką symfoniczną ma raczej niewiele wspólnego. Pogłos niosący się po całym obiekcie był dodatkową przeszkodą w odbiorze. Tak naprawdę, można by było przejść obok tych mankamentów z większą lub mniejszą dozą tolerancji. Sama muzyka miała tu największe znaczenie, a możliwość wysłuchania na żywo całej ścieżki dźwiękowej do pierwszego Pottera była wystarczającą rekompensatą. Nie dało się jednak przejść obojętnie wobec kilku organizacyjnych wpadek.



Pierwszą z nich było podejście organizatora do całego przedsięwzięcia. Rozumiem, że „targetem” było tu szerokie spektrum odbiorców – od najmłodszych do tzw. „starych wyjadaczy” – ale żeby od razu sprzedawać przy każdym wejściu popcorn i colę? Serio?! Tyle samo konsternacji wzbudziły pozamykane szatnie, które zapewne rozwiązałyby problem trzygodzinnego przetrzymywania kurtek na kolanach. Największym mankamentem dotykającym audytorium ulokowanego na płycie Torwaru, była ograniczona widoczność sceny oraz ekranu. Osobiście o całej tej sprawie dowiedziałem się dopiero po koncercie, ponieważ miałem szczęście podziwiać koncert z trybuny vis-à-vis ekranu. Niemniej, przy tego typu widowiskach podobne rzeczy nie powinny mieć miejsca!



Mimo wielu zastrzeżeń, głównie natury organizacyjnej, postrzegam warszawską odsłonę trasy koncertowej Harry Potter i Kamień Filozoficzny jako całkiem fajne doświadczenie audiowizualne. Bardziej audio, tudzież muzyczne, ponieważ powrót po latach do filmu Chrisa Columbusa wywołał we mnie lekką nutkę konsternacji. Jakże ten film się zestarzał w przeciwieństwie do zachwycającej po dzień dzisiejszy muzyki! Ale cóż, skoro wskoczyliśmy już do tego pędzącego pociągu, to… następny przystanek – Harry Potter i Komnata Tajemnic! Tym razem, miejmy nadzieję, że bez żadnych techniczno-organizacyjnych wpadek.

Autor relacji: Tomasz Goska

WROCŁAW: HALA STULECIA

Pamiętam początek roku 2002, kiedy na ekrany polskich kin wchodziła pierwsza część przygód (wtedy jeszcze) małego czarodzieja. Będąc rówieśnikiem Daniela Radcliffe’a czytałem kolejno wychodzące tomy Harry’ego Pottera, kupiłem album z naklejkami, a nawet zdarzyło mi się zdobyć jeden z magazynów kobiecych, do którego dołączona była płyta zawierająca kilka utworów Johna Williamsa promujących Kamień Filozoficzny (moja przygoda z muzyką filmową na dobre rozkręciła się dopiero wraz z Więźniem Azkabanu). Śmiało można powiedzieć, że świat Harry’ego Pottera to fenomen mojego pokolenia. Niecałą dekadę później, premiera drugiej części Insygniów Śmierci (już z muzyką Desplata) zakończyła pewien etap w moim życiu, a zeszłoroczna próba wskrzeszenia mojej fascynacji tym uniwersum (chodzi oczywiście o Fantastyczne Zwierzęta), póki co, zakończyła się fiaskiem.

Dlatego z ogromną radością przyjąłem informację o organizacji koncertów z wykonywaną na żywo muzyką z oryginalnej serii. Takie pokazy symultaniczne były mi oczywiście znane z krakowskiego FMFu (np. Władca Pierścieni czy Gladiator), ale to właśnie powrót do magicznego świata mojego dzieciństwa sprawił, że serce zabiło mi szybciej.

Jako cel mojej podróży ze względów logistycznych wybrałem Wrocław i tam po raz pierwszy miałem okazję podziwiać od środka Halę Stulecia. Jest to przepiękny obiekt architektoniczny, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO, którego rozmiary są optymalne do przyjęcia zainteresowanej koncertem widowni, z akustyką o wiele lepszą niż w arenach sportowych, w których zazwyczaj organizowane są tego typu wydarzenia. Jedyną wadą tej lokalizacji jest słabe oznakowanie rzędów, przez co jeszcze na chwilę przed rozpoczęciem koncertu gdzieniegdzie odbywały się roszady związane z zamianą miejsc. Problemów od strony organizacyjnej było jednak więcej. Najpierw restrykcyjna kontrola przed wejściem – nie można było wnieść opakowań z napojami, jedzenia (niektórzy musieli wyrzucać nawet drobne zakupy spożywcze zrobione po pracy, typu: pół chleba, dwie bułki i… cebula) czy profesjonalnych aparatów fotograficznych. Jest to oczywiście standardowa procedura na imprezach masowych, jednak warto by było zadbać o lepszą informację dla tych, którzy nie są tego świadomi. Zastanawia też sens sprzedawania popcornu, którego nie można było następnie wnieść na widownię (to akurat dobrze). Brak komunikatów głosowych oznajmiających zbliżający się początek koncertu lub koniec przerwy spowodował, że spóźnialscy wchodzili na salę podczas trwającego już koncertu, rozpraszając innych. Nie wspomnę już o miłośnikach wyrobów tytoniowych, których obecność można było wyczuć na skutek zawiewania dymu papierosowego przez otwarte drzwi wejściowe w kierunku wnętrza hali.

Plusów było jednak więcej. Koncert był poprzedzony zapowiedziami innych wydarzeń organizatora (tournée Hansa Zimmera, Jamesa Newtona Howarda i październikowy pokaz Harry’ego Pottera i Komnaty Tajemnic), a przede wszystkim reportażem o powstawaniu muzyki do Kamienia Filozoficznego z wypowiedziami m.in. Chrisa Columbusa i Johna Williamsa. Dyrygent John Jesensky witając się z widownią poprosił o podnoszenie ręki w momencie, kiedy wypowie nazwę jednego z domów w Hogwarcie, który najbardziej lubimy i do którego chcielibyśmy należeć. Zachęcił również do żywego reagowania na film, co faktycznie zadziałało – zgromadzona w Hali Stulecia widownia śmiała się z poczciwych min Rona czy z „kujońskich” zachowań Hermiony, co moim zdaniem tylko potwierdziło, że mimo upływu lat film się nie zestarzał (przynajmniej w warstwie fabularnej, jako film typowo familijny).

Wykonanie całego scoru na żywo przez Sinfoniettę Cracovię było w moim odczuciu niemal bezbłędne, nie dostrzegłem podczas wrocławskiego koncertu żadnych problemów z miksem dźwięku czy spektakularnych wpadek solistów, jedynie niektóre osoby, nie rozumiejąc istoty projekcji symultanicznych, narzekały na wyciszenie dialogów i efektów dźwiękowych. Ale ten właśnie prymat muzyki instrumentalnej nad pozostałymi warstwami dźwięku pozwolił na dokładniejsze odkrywanie wszystkich smaczków dzieła mistrza (przede wszystkim rozwiązań orkiestracyjnych), które nie były tak łatwo dostrzegalne w wydaniu albumowym.

W tym roku mamy do czynienia z ogromnym natłokiem wydarzeń związanych z muzyką filmową. Cieszę się, że od tej pory gatunek będzie reprezentowany nie tylko przez suity koncertowe, ale zaczynają pojawiać się coraz częściej pokazy z muzyką na żywo (tym razem w obiegu pozafestiwalowym, na zasadach komercyjnych). Dzięki temu najwięksi fani mogą przebierać do woli w bogatym repertuarze, a szeroka publiczność ma szansę (niekiedy po raz pierwszy w życiu) wejść do magicznego świata muzyki filmowej.

Autor relacji: Jarek Zawadzki

KRAKÓW: TAURON ARENA

Finał polskiego tournée z muzyką z Harry’ego Pottera i Kamienia Filozoficznego odbył się w krakowskiej Tauron Arenie. Miejsce to jest znane polskim miłośnikom muzyki filmowej ze względu na odbywające się co roku w tej lokalizacji wydarzenia FMF-owe. Dawna stolica Polski, w której rozpoczęła się popularyzacja tego gatunku, była więc idealnym miejscem na zakończenie trasy.

Niesamowita nuta nostalgii unosiła się w niewypełnionej do końca arenie. Ja sam wychowałem się na książkach J.K. Rowling, jak również na ich adaptacjach filmowych, a soundtrack do Kamienia Filozoficznego był jednym z pierwszych w mojej williamsowskiej kolekcji (nie licząc Gwiezdnych Wojen). Tym samym zarówno score, jak i film sprawiły, że stałem się wielkim miłośnikiem amerykańskiego kompozytora. Czyja muzyka, jak nie jego, nadaje się do celebrowania podczas tego typu koncertów? Pełne wykorzystanie możliwości orkiestry oraz bogactwo melodii, które na długo pozostają w pamięci to idealna recepta na udany muzyczny wieczór.

Przedział wiekowy widowni prezentował się w sposób mocno zróżnicowany. Były obecne zarówno kilkuletnie pociechy, jak i osoby w kwiecie wieku – niektórzy zabrali ze sobą nawet całe rodziny. Dla wielu uczestników był to sentymentalny powrót do Hogwartu. Niektórzy przekazywali swoją pasję z dzieciństwa kolejnemu pokoleniu, zanurzając się z nimi w czarodziejski świat, do którego zalicza się również magiczna muzyka Johna Williamsa.

Przed koncertem na wielkim ekranie można było obejrzeć dokument o tworzeniu muzyki do pierwszej części Harry’ego Pottera, zawierający oczywiście wypowiedzi samego Johna Williamsa. Szkoda tylko, że nie użyto ich jako oficjalnego wprowadzenia do koncertu przy zgaszonych światłach, przez co nie wszyscy mieli okazję poznać tajniki pracy nad ikoniczną ścieżką dźwiękową – albo dlatego, że jeszcze nie dotarli na swoje miejsca czy też z powodu ogromnego hałasu, utrudniającego skupienie się na wyświetlanym materiale. A może to tylko moje smutne obserwacje poczynione z perspektywy wielkiego fana Johna Williamsa, który każdy wywiad, każde słowo Mistrza traktuje jako najświętszą prawdę i pragnie jak najwięcej tego oświecenia?

Rok temu w tym samym miejscu odbył się koncert symultaniczny do Poszukiwaczy Zaginionej Arki, który grała ta sama orkiestra, więc mam podstawy twierdzić, że muzycy znów dali z siebie wszystko i godnie wykonali kolejne dzieło Johna Williamsa. Niesamowity był dla mnie powrót po latach do przygód małego czarodzieja i możliwość usłyszenia bliskiej memu sercu muzyki na żywo. Oczywiście, pojawiała się momentami zaduma nad przemijającym czasem czy też nutka melancholii, kiedy uświadomiłem sobie, ilu wybitnych aktorów z brytyjskiej obsady nie ma już wśród nas… Przez większość koncertu dominowała jednak radość, jaką odczuwali uczniowie pierwszego roku w Szkole Magii i Czarodziejstwa, i którą dało się również wyczuć w towarzyszącej obrazowi muzyce. A jak dobrze wiemy, ma ona do zaoferowania całą paletę melodii i ciekawych instrumentów. Byłem szczególnie pozytywnie zaskoczony, kiedy orkiestra doskonale poradziła sobie z muzyką akcji podczas meczu Quidditcha, czy też z mroczniejszymi klimatami w końcówce filmu.

Pojawiały się wcześniej głosy, że na niektórych koncertach nie było chóru. Byłem tym trochę zaniepokojony, ale ostatecznie w Krakowie chór się pojawił. Dało się jednak odczuć, że był on mniej liczebny i przykładowo scena, w której uczniowie płyną łódkami i po raz pierwszy mają okazję podziwiać monumentalny zamek w Hogwarcie, wypadła moim zdaniem mniej epicko niż w filmie i na albumie. Zaś sama końcówka koncertu to już radość dla uszu każdego miłośnika muzyki filmowej. Możliwość usłyszenia w trakcie napisów końcowych kultowego już Hedwig’s Theme jest wprost bezcenna, zarówno dla fanów muzyki filmowej, jak i miłośników uniwersum Harry’ego Pottera, którzy z pewnością potrafią zanucić tę melodię, nawet obudzeni o czwartej nad ranem. Ten temat to już klasyka kina i jest on wręcz stworzony do wykonywania na tego typu koncertach. Jedyne pytanie, które się ciągle nasuwa to: dlaczego główny motyw Harry’ego Pottera przypisany jest jego sowie?

Na sam koniec orkiestra z dyrygentem zostali nagrodzeni zasłużonymi brawami. Szkoda tylko, że część publiczności wyszła wraz z pojawieniem się napisów końcowych. Zdarza się to niestety podczas każdego koncertu symultanicznego, niestety niesmak zawsze pozostaje i odczytuję to jako brak szacunku dla muzyków. No cóż, sami pozbawili się szansy usłyszenia Hedwig’s Theme na żywo i potraktujmy to jako wysoką karę za brak kultury.

Zbliżając się ku końcowi moich rozważań, muszę przyznać, że bardzo miło było powrócić do świata J.K. Rowling i do muzyki Johna Williamsa. Nie zapominajmy, że to dopiero pierwszy rok nauki w Hogwarcie i będą następne. Uczestników pierwszego koncertu nie trzeba przekonywać, gdyż za kilka miesięcy zapewne znów się pojawią. A tych, którzy przegapili to magiczne wydarzenie – serdecznie zapraszamy! Nie bądźcie Mugolami!

Autor relacji: Maciej Wawrzyniec Olech

Najnowsze artykuły

Komentarze