6. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie od początku zapowiadał się jako pole zderzenia różnych kultur muzycznych i różnych sposobów myślenia o muzyce filmowej. I ten zamysł niewątpliwie się udał. Efektem były widowiska przeplatające muzykę filmową głównego nurtu i soundtrackową awangardę; obok brzmień Hollywoodu znalazło się też sporo miejsca dla Europejczyków i gości bardziej egzotycznych; festiwalowa mapa obejmowała Amerykę, Hiszpanię, Islandię, Holandię, zahaczała nawet o Senegal. Jeszcze chyba żadna edycja FMF-u nie pokazała tak przekonująco, że muzyka filmowa to gatunek niezwykle zróżnicowany, odważny, momentami bezkompromisowy.
Otwarcie festiwalu i konferencja prasowa.
Inauguracyjne spotkanie, które odbyło się pierwszego dnia Festiwalu, tj. we czwartek o godzinie 10:30 w niedawno otwartym Małopolskim Ogrodzie Sztuki (jak dotąd najprzyjemniejsze i najlepsze organizacyjnie miejsce FMF-owych konferencji i spotkań), zebrało festiwalowych gości niemal w komplecie. Byli zatem Alberto Iglesias, Don Davis, Diego Navarro, Ernst Reijseger, Valgeir Sigurðsson, a także lekko spóźniony Jan A. P. Kaczmarek i stały już bywalec Krakowa – Robert Townson z wytwórni Varese Sarabande.
Konferencja prasowa jak to konferencja prasowa, przebiegała w nastroju wyczekiwania i atmosferze stosunkowo ogólnikowych pytań. Wystarczy zatem wspomnieć, że Jan A. P. Kaczmarek zapowiedział na sobotnią Wielką Galę RMF Classic wykonanie swojej odrzuconej muzyki do włoskiej ekranizacji Anny Kareniny; jak stwierdził pół żartem, pół serio nasz oscarowy kompozytor, Włochom nie spodobała się chyba zbyt duża dawka „polskiego” tragizmu i nieszczęścia, jaką zawarł w przedstawionej im muzyce.
Ernst Reijseger z kolei pokrótce opisał swoją współpracę z Wernerem Herzogiem i okoliczności poznania wybitnego niemieckiego reżysera. Okazało się, że Herzog znał praktycznie na pamięć płyty Reijsegera i chciał wykorzystać jego wykonania w swoich filmach. Dopiero holenderski wiolonczelista odwiódł go od tego pomysłu, proponując nagranie czegoś zupełnie nowego. Valgeir Sigurðsson również skrótowo opowiedział o swoim projekcie i jego kontekście ekologicznym. Miało to specjalne znaczenie – tegoroczny FMF promował ekologię na różne sposoby, m. in. propagując zbieractwo nakrętek od butelek, organizując warsztaty dla dzieci. Jak stwierdził Robert Piaskowski, Dyrektor Programowy FMF, ”na tym festiwalu (…) jesteśmy eko”.
Na otwarcie FMF-u nie mogło oczywiście zabraknąć festiwalowego tortu. Bycie gościem Festiwalu to nie tylko przyjemności, ale też obowiązki – kompozytorzy musieli zatem wziąć nóż w dłonie i pokroić smakołyk, oficjalnie rozpoczynając czterodniowe święto muzyki filmowej.
KONCERT „ALBERTO IGLESIAS. MUZYCZNE UJĘCIA”.
Pierwszy koncert 6. Festiwalu Muzyki Filmowej odbył się w krakowskiej Filharmonii im. K. Szymanowskiego. Sala filharmonijna była jednym z życzeń bohatera koncertu, Alberto Iglesiasa. Hiszpan zdecydował również, by nie instalować ekranu wyświetlającego fragmenty filmów, jak dotąd niemal nieodłącznego elementu widowisk FMF-owych – celem było bowiem oderwanie muzyki Iglesiasa od kontekstu wizualnego. Na opisanej wyżej konferencji prasowej Robert Piaskowski przytoczył anegdotę ze swojego spotkania z Hiszpanem – Iglesias miał powiedzieć: ”Przyjadę, ale tylko jeśli pozwolisz mi zrobić to po mojemu”. Jako że nadworny kompozytor Almodovara koncertuje rzadko i niechętnie opuszcza swój kraj (w czasie spotkania następnego dnia przyznał się zresztą, że latanie przyprawia go o dyskomfort), takie warunki warto było przyjąć w imię wyższego celu.
Po zakończeniu koncertu jedną z głównych kontrowersji, z jakimi spotkałem się w dyskusjach z fanami muzyki filmowej był właśnie ów brak ekranu. Najcelniejszy argument za tym stanowiskiem akcentował fakt, że kino Almodovara jest zbyt wysmakowane i jaskrawe wizualnie, by można było rozgraniczyć jego obraz i dźwięk. Osobiście jednak mam inne zdanie – w moim przekonaniu decyzja Iglesiasa dobrze przysłużyła się jego muzyce. Muzyka ta nie należy do najłatwiejszego, najbardziej przyswajalnego nurtu współczesnych soundtracków; ze względu na swoje niuanse i subtelności, ostrożną melodykę i umiłowanie szczegółu, wymaga od odbiorcy dużego skupienia, które w mojej opinii krzykliwa estetyka wizualna Almodovara często burzy, mimo pozornej symbiozy. Dlatego też spokojny, elegancki koncert filharmonijny, którego zawartość odseparowana została od oryginalnego kontekstu, pozwolił muzyce Iglesiasa odetchnąć pełną piersią. Inną sprawą jest oczywiście dobór wykonywanych utworów, który w kilku miejscach nie był najszczęśliwszy, niemniej to nowe, pozbawione wyzywającej, ekstrawaganckiej aury otoczenie nadało muzyce nowych znaczeń. Mimo pozornej równorzędności artystycznej Almodovara i Iglesiasa, pierwszy raz dopiero miałem wrażenie, że Alberto dostał należne mu miejsce w świetle reflektorów i nie musi oglądać pleców swojego wziętego, przebojowego kolegi.
Pozytywnie również – przynajmniej z perspektywy walorów artystycznych – oceniam decyzję o przeniesieniu koncertu do filharmonii. Hala Ocynowni to fantastyczne miejsce do widowisk, niemniej czasami jej rozmiary, odległość widza od wykonawców, jej specyficzny klimat nie pozwalają muzyce wybrzmieć z należytymi emocjami; monumentalizm nie służy niekiedy utworom kameralnym i partiom solowym. Gwarantowana przez filharmonię bliskość sceny, nieduża przestrzeń, kulturalna aura, stworzyły twórczości Iglesiasa doskonałe tło, pomagające wczuć się w poszczególne niuanse muzyki i wykonania. Najbardziej zyskali na tym soliści, którzy w Hali Ocynowni zwykle giną wśród rozmachu widowiska.
Przechodząc do programu koncertu, można stwierdzić, że był dobry, acz nierówny. Nadreprezentacji Almodovara można się było oczywiście spodziewać, natomiast nadreprezentacja Volver i Skóry, w której żyję ograniczyła nieco ponad 2,5h godzinny program wieczoru.
Jeśli chodzi o pierwszą z tych ścieżek, to otworzyła ona koncert 5-częściową suitą na orkiestrę. Już na wstępie należą się duże brawa orkiestrze AUKSO i Markowi Mosiowi – dali się poznać jako zdolni interpretatorzy muzyki Iglesiasa, muzyki która iskrzy się szczegółami i wymaga emocjonalnej pedanterii. Wracając natomiast do Volver, to suita (złożona m.in. z Las vecinas oraz Paco congelado) wypadła dość… letnio. Zaważył na tym i dobór utworów, i charakter ścieżki. Innymi słowy, trzęsienia ziemi na początek wieczoru nie było.
W moim odczuciu znakomicie natomiast zaprezentowała się druga suita koncertowe, poświęcona Skórze, w której żyję. Kompozycja Iglesiasa sama w sobie jest jedną z najlepszych, najbardziej sugestywnych jego prac dla Almodovara, zaś koncertowa wersja potwierdziła, że Hiszpan doskonale odnajduje się w atmosferze z pogranicza thrillera i groteski. Zjawiskowy motyw przewodni w wykonaniu Agaty Szymczewskiej odbiegał od tego, do czego słuchacza mógł przywyczaić płytowy oryginał. Interpretacja filmowa Vicente Huerty miała przede wszystkim obsesyjny, schizofreniczny wyraz, który celnie korespondował z dziwacznymi meandrami scenariusza; Szymczewska natomiast zachowała ekspresję i sugestywność, ale i nadała partiom solowym empatii, jakiejś nieuchwytnej delikatności, która wyparła obłąkańczą nerwowość oryginału. Zmiana ta przypadła mi do gustu, choć jestem fanem oryginału, a przy tym to wygładzenie pazura nie naruszyło w żaden sposób błyskotliwych relacji na linii solista – sekcja smyczkowa, które stanowią wizytówkę ścieżki Iglesiasa. Obserwowanie zmagań solistki z sekcją smyczkową, hamowania niespokojnego pędu orkiestry przez samotne skrzypce, swoistego „przeciągania liny” między Szymczewską a muzykami AUKSO, sprawiło mi dużo satysfakcji; siedziałem w nerwowym, suspensowym oczekiwaniu, niczym na seansie filmu parę lat temu. Tym samym wykonawcy udowodnili, że muzyka Iglesiasa to coś dużo więcej niż tylko opowiadanie historii i że Hiszpan równie dużą wagę przywiązuje do poszukiwania dodatkowych znaczeń, wyrażanych przez odważne monologi i dialogi instrumentalne.
Suita 35mm: Highlights of Almodovar miała momenty gorsze i lepsze. Niepotrzebne wydawało się kolejne nawiązanie do Volver i Skóry… (choć ekscytujący El Asalto del Hombre Tigre wypadł bardzo dobrze!). Zapowiedź prowadzących, iż ”dialogi u Almodovara są gęste, a muzyka jest jednym z głosów” nie do końca potwierdziła się w wykonanym materiale. Porozmawiaj z nią wypadło poprawnie, choć bez większych uniesień, mimo piękna klasycznego już dla muzyki filmowej tematu; odczuwalne było, że to co najlepsze, czyli El amante menguante Iglesias zostawił na sobotnią Galę. Złe wychowanie i pamiętne Titulos de Cabecera jak zawsze skutecznie przeniosło w czasy Złotej Ery i scherz spod pióra Bernarda Herrmanna. Poza powyższymi jednak utworami potencjał filmografii Almodovara wydał się niezbyt wykorzystany, w szczególności zabrakło solidnej prezentacji Wszystkiego o mojej matce. Kłopot bogactwa?
Drugą część koncertu rozpoczęła mocno wyczekiwana suita ze Szpiega. Tinker Tailor Oboe Spy, bo tak Iglesias nazwał swoją suitę, rozpisując ją na orkiestrę i obój, wypadła bardzo dobrze. Wprawdzie barwa oboju pozbawił utwór George Smiley jego chropowatości, która tak wspaniale oddawała klimat paranoicznych lat 70-tych, niemniej wykonanie Mariusza Pędziałka było nienaganne; jego partie pokazywały, jak znakomicie Iglesias uzupełnia przestrzeń muzyczną w swoich utworach – nigdy nie ma tam zmarnowanego miejsca czy nudnawo rozpisanego taktu. Na suitę złożyły się George Smiley, Circus oraz Karla.
Koncert zamknęły dwa utwory nie-filmowe Iglesiasa, włączone do programu na jego życzenie, oparte na poezji Wallace’a Stevensa (The Poem that took the Place of a Mountain ) i Pier Paolo Pasoliniego (La Resistenza e la sua Luce). Muzyka bardzo trudna i chyba zbyt ciężka gatunkowo nawet dla takiej publiki, która FMF woli spędzać w filharmonii. Z punktu widzenia fana muzyki filmowej – wyłącznie ciekawostka.
Podsumowując, pomimo wskazanych mankamentów, koncert był sukcesem – stanowił bowiem porządną lekcję stylu muzycznego Iglesiasa. Pokazał też jak unikalny i wszechstronny to artysta. Oby więcej takich osobowości na kolejnych Festiwalach.