Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.

5 Festiwal Muzyki Filmowej – dzień 3

Tomek Rokita | 21-04-2022 r.

Po piątkowym, niezbyt chyba satysfakcjonującym koncercie-benefisie Wojciecha Kilara, przybywający na V.FMF niecierpliwie wyczekiwali sobotnich wydarzeń ostatniego dnia festiwalu. Dzień rozpoczął się konferencją z udziałem reżysera Toma Tykwera oraz innych twórców ze znanego studia filmowego Constantin Film. Ponieważ miała ona charakter głównie filmowy i zajmowała się niuansami produkcji filmowej, nie braliśmy w niej udziału.

O godz. 13 odbyła się natomiast akademia pod wielce poważnym tytułem „Kulisy sukcesu wielkich kompozytorów muzyki filmowej„. Z udziałem naszego laureata Oscara Jana A.P. Kaczmarka, agenta wielu kompozytorów filmowych Raya Costy, byłej asystentki Johna Williamsa – Nancy Knutsen, która ponownie odwiedziła Kraków oraz Maggie Rodford, koordynującej powstawanie wielu znanych ścieżek dźwiękowych (min. Dario Marianelliego, Patricka Doyle’a czy Hansa Zimmera). Goście wymieniali pomiędzy sobą przemyślenia dotyczące zaufania, związku z filmowcami oraz aspektów powstawania muzyki filmowej, udzielając również rad młodym, rozpoczynającym karierę kompozytorom. Kaczmarek przyznał, że czasami warto być 2-gim czy 3-cim kompozytorem w danym projekcie, po pierwsze dlatego, że wiadomym już jest czego po zwolnieniu tego oryginalnego po muzyce oczekuje reżyser, a także dlatego, że twórcy nie mają zazwyczaj już pieniędzy na zatrudnienie kolejnego… I oczywiście, trochę już do znudzenia mówił ponownie o swoim oscarowym, zapominając chyba, że jego kariera stoi w miejscu od dobrych kilku lat. W kwestii cierpliwości i spokojnego budowania swojej pozycji na rynku, Ray Costa od „kuchni” zdradził nam, że pewien młody kompozytor jednej z części Star Treka stworzył sobie listę czołowych reżyserów, z którymi tylko i wyłącznie chciał pracować. To naturalnie przyczyniło się do tego, że jego kariera podupadła (chodzi tu pewnie o nikogo innego jak Cliffa Eidelmana). Zdziwił nas natomiast nieco problem prowadzącego spotkanie Piotra Krasnowolskiego, który nie może kupić żonie płyty ze ścieżką dźwiękową z Dumy i uprzedzenia Dario Marianelliego. Panie Piotrze, soundtrack ten jest bardzo łatwo dostępny w polskich sklepach internetowych za bardzo rozsądną cenę. Naprawdę nie trzeba szukać po ebayach…

Trzy godziny później uczestniczyliśmy w akademii z udziałem Elliota Goldenthala, jego partnerki-reżyserki Julie Taymor oraz prowadzącego panel Raya Benneta, znanego brytyjskiego dziennikarza i felietonisty zajmującego się kinem i muzyką filmową. Na początek przedstawiono nam w Kinie Pod Baranami krótki film dokumentalny o ich wspólnych od prawie 30 lat przedsięwzięciach – czterech filmach kinowych, operach, baletach, mszach oraz przedstawieniach scenicznych. Goldenthal podobnie jak dnia poprzedniego, tryskał potocznie mówiąc „jajcarskim” humorem, natomiast Taymor okazała się bardzo sympatyczną, entuzjastycznie mówiącą o swoich dziełach kobietą. Kompozytor opowiadał o swoich wyborach instrumentalnych, ilustrowaniu poszczególnych scen min. wspólnych filmów, Taymor natomiast sporo uwagi poświęciła mszy Juan Darien, wyborach piosenek Beatlesów w Across the Universe a także dała się poznać jako fachowiec od muzyki klasycznej. Twórcy mają w planach wydanie opery Grendel, która została wystawiona jedynie kilka razy. A jest na co czekać, ponieważ Goldenthal skomponował tam około trzech godzin muzyki. Ze strony Benneta padło również pytanie o kompletne wydania partytur twórcy (wspominając niedawne Batman Forever), jednak ten wymigał się nieco od odpowiedzi, twierdząc, że nie lubi, chyba jak większość pytanych o to filmowych kompozytorów, wracać do swoich starych prac, widząc w nich głównie błędy i niedociągnięcia. Ogólnie można było odnieść wrażenie, że Amerykanin ma w głębokim poważaniu tego typu przedsięwzięcia wydawnicze. Ogromne zdziwienie twórców wywołała informacja od jednego z hiszpańskich gości festiwalu, iż ich pierwszy, krótkometrażowy film pt. Fool’s Fire jest ogólnie dostępny na…youtube. Taymor ponoć od lat próbuje odnaleźć jakikolwiek zapis tego filmu. Po spotkaniu, Goldenthal i Taymor, mimo światowej renomy i Oscarów na koncie, okazali się sympatycznymi i łatwo dostępnymi osobami, chętnie rozdając autografy, pozując do zdjęć z fanami i rozmawiając. Mieliśmy wrażenie, że dopiero tutaj, w Europie a nie w ojczyźnie ich ekstrawagancie, artystyczne dzieła i prace, zostają należycie docenione i rozumiane, stąd pewnie zadowolenie i wyluzowanie prominentnych gości tegorocznego FMF.

I wreszcie wisienka na torcie. Wieczorny koncert podzielono na dwie odsłony. Pierwszą była „Biomechaniczna symfonia”, swoisty rajd po ścieżkach dźwiękowych z sagi Obcy w sugestywnej, industrialnej scenerii hali sendzimirskiej huty. Obok Magdaleny Miśki z RMF Classic, w rolę konferansjera wcielili się Ray Costa oraz Robert Townson z Varese, niezłomny agitator osoby Jerry Goldsmitha, choć czytanie z kartki w takich okolicznościach mógł sobie darować… Koncert rozpoczęła oczywiście muzyka z protoplasty serii – Obcego: Ósmego pasażera Nostromo. Odegrano tu wszystkie najważniejsze fragmenty partytury, pokrywające się w większości z materiałem, który Townson umieścił na swojej składance Alien Trilogy. Oprócz klimatycznych Main Title, okazale prezentowało się znakomite The Landing czy mocne, brutalne goldsmithowskie fragmenty akcji. Wartym wspomnienia jest, że oprócz marginalnych fragmentów filmów wyświetlanych na wielkim ekranie (w większości kompletnie nie pasujących do granej w danym momencie ilustracji…), zaprezentowano słynne malowidła/szkice koncepcyjne H.R.Gigera, który stworzył wizualne koncepcje filmu Ridleya Scotta z 1979 roku. Mimo swojej unikalności i niezwykle ważnego miejsca w historii muzyki filmowej, wykonanie koncertowe muzyki z pierwszego Obcego nie do końca chyba się sprawdza, przede wszystkim pod kątem braku unikalnych rozwiązań instrumentalnych, które można znaleźć w oryginalnej partyturze Goldsmitha. Nieco inaczej sprawa miała się z muzyką do Obcych: Decydujące starcie Jamesa Hornera. Na koncert wybrano dwa flagowe, dynamiczne, by nie powiedzieć: przebojowe fragmenty – Futile Escape i słynne Bishop’s Countdown. Szczególnie w przypadku tego drugiego, można było poczuć moc wykonania Sinfonietta Cracovia.

Specjalnie pod koncert, przez samego Elliota Goldenthala zostały zaaranżowane fragmenty z jego nowatorskiego Obcego 3. Do orkiestry dołączyły w tym przypadku chóry Pueri Cantores Sancti Nicolai i Pro Musica Mundi oraz zaskakujący bonus – aranżacja elektroniczna, o której bardzo ważnej roli często zapomina się wspominając tą partyturę. Przygotowana przez Richarda Martineza, wieloletniego współpracownika kompozytora, który również pojawił się w Krakowie. Do najjaśniejszych momentów należało przede wszystkim imponujące otwarcie w postaci Agnus Dei, wokaliza w Lento (w wykonaniu zaproszonej specjalnie przez Goldenthala wokalistki z piątkowego koncertu Pachnidła) oraz przede wszystkim finałowe Adagio, które w stosunku do oryginału wzmocnione zostało tu chórem. Przed samym wykonaniem na scenie pojawił się Goldenthal, który podziękował za możliwość bycia na festiwalu a także w typowy, humorystyczny dla siebie sposób wspomniał o swoich krakowskich korzeniach (ponoć dziadkowie pochodzą z Krakowa). Piękny moment nastąpił chwilę później, gdy Amerykanin przyznał, że wielkim zaszczytem jest przebywać w jednym pomieszczeniu z maestro Pendereckim, na co nasz mistrz wstał i można powiedzieć, że gestem ręki „pobłogosławił” Goldenthala (jako pewnie swojego 'ucznia’ w dziedzinie awangardy), wywołując gorący aplauz publiczności. Koncert Obcego zamknęły dwa krótkie utwory z Obcego: Przebudzenie Johna Frizzela oraz zupełna pomyłka – agresywny, toporny, ledwie 2-minutowy kawałek z Obcego kontra Predator 2 Briana Tylera. Jakościowo i pod względem technicznej finezji odbiegający sporo od porządnej muzyki Frizzela, o trójcy kompozytorów z trylogii nie wspominawszy…

Druga część koncertu (zatytułowana „Kino sztuki i krwi Elliota Goldenthala”) obejmowała jego twórczość min. z filmów jego partnerki życiowej Julie Taymor, która również króciutko wystąpiła na nowo-huckiej scenie. Na początek zaserwowano znaczące fragmenty z Wywiadu z wampirem. Obok Obcego 3 oraz Tytusa Andronikusa było to chyba najlepsze wykonanie tego wieczoru, dodatkowo biorąc pod uwagę jak wymagająca to jednak muzyka. Podobać mogły się dynamiczne fragmenty jak Louis’ Revenge lub Abduction and Absolution a także szeroko znane Born to Darkness, Libera Me, czy kompozycje imitujące muzykę z okresu – Lestat’s Tarantella. Usłyszenie tej partytury na żywo przypomniało jak znakomita to muzyka filmowa i muzyka w ogóle. Nie mniejszym sukcesem był Tytus Andronikus i chociaż oryginalny soundtrack jest prawdziwym koktajlem stylów i brzmień, koncert był złożony wyłącznie z elementów symfonicznych. Imponujące Victorious Titus, dramatyczne Crossroads czy spektakularne Finale – to wszystko można było usłyszeć na żywo w Krakowie a partytura ta nadal jest jedną z najbardziej niedocenianych w filmografii podopiecznego Johna Corigliano. Na koniec koncertu (i to chyba był błąd – o tym niżej) zaserwowano oscarowe dokonanie kompozytora i jego chyba najdalsze odejście od własnego stylu – Fridę. Do Grodu Kraka przybyli specjalnie meksykańscy muzycy, ale niestety efekt ich pracy został zupełnie zmarnowany poprzez serię króciutkich fragmentów, które do niczego nie prowadziły, ot takich próbek oryginalnego score’u. Dlaczego Goldenthal nie pomyślał o stworzeniu jakiejś bardziej przemyślanej suity tej przecież znakomitej i dość niezwykłej muzyki filmowej? Jedynie finałowa, świetna piosenka Burn It Blue zdołała porwać nieco publikę. Nieoficjalnym „bisem” były dwa króciutkie utwory z Batmana Forever, które mocno rozbawiły naszego redakcyjnego kolegę Pawła Stroińskiego. Cóż, gdy gra się na finał koncertu coś takiego jak Gotham City Boogie nie trudno wyjść z niego bez uśmiechu na twarzy. Na sam koniec Goldenthal wszedł na scenę i razem z dyrygentem Diego Navarro pożegnali się z publicznością.

Bez wątpienia ów sobotni finał był prestiżowym i w momentach spektakularnym zwieńczeniem V.FMF. Dlatego również warto poświęcić mu kilka słów…krytyki. Pierwszy zarzut to zdecydowanie za duża ilość króciutkich fragmentów, które przerywały ciągłość koncertu i nie dały możności wprowadzenia w klimat muzyki. Mieliśmy wrażenie, że są to wzięte żywcem z oryginalnych partytur fragmenty, które były nagrywane pod konkretne sceny w filmie. Może tak było łatwiej Goldenthalowi, może były tu jakieś inne względy, ale można było się do tego bardziej przyłożyć, biorąc pod uwagę, że w końcu był to koncert. Wykonanie krakowskiej orkiestry było w zasadzie bez zarzutu, biorąc pod uwagę awangardową i dość ambitną formę muzyki tak Goldenthala i Goldsmitha, choć przydarzyło się kilka kiksów, a czasami sekcja dęta nie do końca radziła sobie z pewnymi frazami, wyczuwając w jej brzmieniu pewną „chropowatość”. Nieco żenująca sprawa wynikła w drugiej części koncertu, kiedy głównie z sektora A zaczęły wychodzić tabuny ludzi, tupiąc przy tym donośnie w drewnianą posadzkę hali. Z jednej strony można ich zrozumieć. Koncert był stanowczo za długi (niemal cztery godziny) i kończył się zdecydowanie za późno (prawie północ). Za dużo było również przerw związanych z prezentacją gości/zapowiedziami, choć przynajmniej daleko było na szczęście od absurdalnej sytuacji, gdzie w trakcie koncertu Kilara to Grażyna Torbicka stała się tak naprawdę gwiazdą wieczoru… W końcu poszatkowane prezentacje materiału muzycznego z filmów w drugiej części koncertu. Z drugiej strony, podejrzewamy, że większość osób zasiedlających sektor A (podczas gdy sektor B w większości słuchał koncertu w skupieniu) znalazło się tam z przypadku, nie mając pewnie zielonego pojęcia o muzyce filmowej. Typowo VIP-owskie „podejście do tematu”. Stąd pewnie zupełne niezrozumienie koncertu i muzyki, która nawet dla starych wyjadaczy gatunku czasami jest zbyt awangardowa i „trudna”. Te sprawy powinny dać nieco do myślenia organizatorom festiwalu na rok przyszły i lata następne, min. poprzez wcześniejsze rozpoczynanie koncertów w oddalonej od centrum części Krakowa lokalizacji, bardziej przemyślaną dystrybucję biletów i rozdzielenie miejsc (np. mały sektor VIP-owski dla notabli i osób obecnych na tego rodzaju koncercie z przypadku, reszta widowni dla prawdziwych fanów) oraz lepszą koncepcję i przygotowanie prezentowanej muzyki pod słuchacza i koncert. Jakby na to jednak nie patrzeć, koncert muzyki filmowej Elliota Goldenthala okazał się według mnie sukcesem. Jeżeli nie ‘komercyjnym’, nie porywając mas tak jak Piraci z Karaibów czy Władca pierścieni, to z całą pewnością artystycznym. Oby tylko organizatorzy nie zrezygnowali z tej drogi w przyszłych odsłonach festiwalu i nadal stawiali na muzykę nieco ambitniejszą i z artystycznym zacięciem. Aby ten festiwal nie był tylko imprezą dla mas, ponieważ – nie oszukujmy się – muzyka filmowa nie jest i nie będzie nigdy muzyką dla mas, a podobnie jak jego koledzy z Teneryfy, Ubedy, Madrytu czy Gandawy dla fanów gatunku, którzy z utęsknieniem czekają na tego rodzaju rzadkie wydarzenia. Do zobaczenia za rok!

Zdjęcia: Wojciech Wandzel (www.wandzelphoto.com)

Najnowsze artykuły

Komentarze