„Gala” była słowem-kluczem dla całego koncertu poświęconego twórczości Wojciecha Kilara. Jeśli bowiem ktoś oczekiwał klasycznego, quasi-filharmonijnego programu, musiał przeżyć pewnego rodzaju rozczarowanie. Widowisko w nowohuckiej hali ocynowni łączyło doznania muzyczne z jubileuszowo-celebrycką otoczką, która co raz przerywała zgrabnie skrojoną setlistę i w efekcie uczyniła z symfonicznego koncertu benefis dostosowany do potrzeb masowego widza TVP. Drugi dzień 5. Festiwalu Muzyki Filmowej miał zatem dwa oblicza: z jednej strony znakomitą muzykę największego polskiego mistrza gatunku, z drugiej zaś miejscami sympatyczną, ale i miejscami irytującą, gwiazdorską formułę.
Głównym grzechem organizacyjnym koncertu – o ile jako koncert sensu stricto chcielibyśmy urodzinową galę Kilara potraktować – był brak równowagi między elementem jubileuszowym a muzycznym. Ileż to razy prowadząca Grażyna Torbicka, prezydent Krakowa Jacek Majchrowski, kompozytor Jan A.P. Kaczmarek, współpracownicy Kilara: Andrzej Wajda, Roman Polański , Krzysztof Zanussi, przerywali – na żywo bądź w formie nagranych wypowiedzi – płynność koncertu? W konsekwencji setlista wydawała się poszatkowana, całość podzielono na krótkie, złożone z kilku utworów segmenty, nie dostosowując tym samym charakteru widowiska do stylistyki muzycznej jubilata. Kto zna bowiem twórczość Wojciecha Kilara, ten wie, że jego muzykę cechuje pewnego rodzaju hipnotyczność, osiągana przez kompozytora przy pomocy zapętlających się konstrukcji muzycznych i powracających motywów. Taka stylistyka przy koncertowej prezentacji wymaga zaś ciągłości, wprowadzenia audytorium w swoisty trans, bo przecież Kilar to nie tylko wpadające w ucho melodie, choć i takich tamtego wieczora nie brakowało.
Tymczasem prowadzący sukcesywnie wybijali odbiorcę z rytmu, czemu nie pomagał krótki czas trwania poszczególnych utworów – zwłaszcza w pierwszej części koncertu, poświęconej twórczości kompozytora na potrzeby kina polskiego. W efekcie otrzymaliśmy trochę nieprzemyślany „Best of”, którego doświadczałoby się znacznie przyjemniej, gdyby całą część benefisową zamknąć w dwóch-trzech dłuższych wystąpieniach gości specjalnych na scenie.
Po paru wstępnych słowach goryczy czas na pochwały, które kieruję oczywiście pod adresem szacownego jubilata. Festiwalowy koncert – pomimo swoich wad – pokazał, że znaczenie Kilara dla polskiej i światowej muzyki filmowej jest nie do przecenienia. Zanim Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia pod batutą José Marii Florêncio przeszła do najpowszechniej znanych hitów kompozytora, audytorium miało okazję zapoznać się z tą mniej znaną częścią filmografii wybitnego artysty, na którą składają się tematy z filmów Krzysztofa Zanussiego i Lecha Majewskiego. Nie był to wprawdzie segment wyczerpujący – zabrakło chociażby słynnego Cwału czy wyśmienitego i niesłusznie zapomnianego Zabójstwa w Catamount – niemniej potrafił zainteresować tak amatorów, jak i weteranów twórczości Kilara.
Ci pierwsi usłyszeli na żywo znane i lubiane tango z Zazdrości i medycyny czy wzruszający temat powrotu do domu z Bilansu kwartalnego, ci drudzy zaś mieli możliwość szerzej niż zwykle zapoznać się z muzyką z Kontraktu, na którą złożyły się nie tylko utwory znane z kompilacji Wojciech Kilar: A Collection of His Work (a więc doskonałe Le Grand Cerf oraz Alla Polacca), ale również fragmenty nigdy dotąd nie wydane w płytowej formie. Dla miłośników kompozytora było to więc nie lada gratka, utwierdzająca w przekonaniu, że jego bogata filmografia kryje wiele jeszcze zapomnianych soundtrackowych pereł. Zatrzymując się jeszcze chwilę przy Kontrakcie, odczułem jednak swego rodzaju zawód, wynikający z faktu, iż Alla Polacca, które w oryginale w szokujący sposób nadawało formule poloneza drapieżności i brutalności właściwej hollywoodzkiej muzyce akcji, w wykonaniu koncertowym zatraciło tę cechę, stając się krótką, taneczną przygrywką. Tym samym mimo inspirującego wyboru tego fragmentu na potrzeby festiwalu, uległ on trywializacji i zaginął pośród bardziej pamiętnych melodii, zwłaszcza w cieniu poloneza z Pana Tadeusza.
Obok Kontraktu ciekawą pozycją w koncertowej setliście były również Hipoteza oraz Iluminacja, którą zaprezentowano publiczności poprzez przepiękny temat liryczny, podłożony w filmie Zanussiego pod montaż górskich zmagań głównego bohatera. W takim to groźnym, majestatycznym otoczeniu tatrzańskich turni Wojciech Kilar ponownie objawił się jako romantyk, poszukujący introwertycznego piękna nawet w szerokich pejzażach, będacych tłem dla kina moralnego niepokoju.
Trochę nieuczciwym w przypadku tak wybitnego artysty jest wyliczanie organizatorom repertuarowych braków – ale nie mogę się powstrzymać z uwagi na fakt, iż przewijające się na początku koncertu, wymienione wyżej niestandardowe pozycje z filmografii kompozytora dawały nadzieję na coś unikalnego w dalszej części wieczoru. Nieodżałowanym w mojej opinii brakiem była nieobecność cudownego Życia za życie, ukazującego filmową twórczość Kilara w jej najbardziej uduchowionym wymiarze. Szkoda również, że przy okazji Iluminacji nie odważono się na unikalne, zapadające w pamięć Moto Perpetuo z napisów początkowych obrazu. Każdy miłośnik kompozytora byłby zapewne w stanie wskazać kilka utworów-faworytów, których zabrakło; i zapewne byłyby bardziej wartościowymi dodatkami do koncertu, aniżeli mało znaczący temat z Pianisty czy konwencjonalny mazur z Zemsty. A gdyby zamiast tego potroić wysiłek i skorzystać z chóralnego akompaniamentu, włączając do programu Hubala – największego niewydanego Graala polskiej muzyki filmowej? „Szarża kawalerii” i „Finał” byłyby rewelacją na skalę całego Festiwalu. No ale dosyć tego życzeniowego myślenia.
Co do obowiązkowych punktów programu, nie mogło w pierwszej części koncertu zabraknąć takich hitów, jak Smuga cienia (temat rejsu), Trędowata (walc), Kronika wypadków miłosnych (marsz, temat Witka i Aliny) oraz Ziemia obiecana. Trochę szkoda – zważywszy na znaczenie filmu Wajdy dla polskiej kinematografii – że ostatnią z wymienionych pozycji potraktowano nieco po macoszemu (a ścieżka dźwiękowa zawiera przecież więcej wyśmienitego materiału), niemniej wypada zauważyć, iż wykonanie na żywo potwierdziło dokonany niegdyś przez redakcję Filmmusic.pl wybór walcu z Ziemi obiecanej jako najlepszego utworu polskiej muzyki filmowej. Temat jest wręcz genialny, a sposób w jaki Kilar przechodzi od mieszczańskiego zachwytu wyższymi sferami po dojmujące uczucie rozczarowania i porażki (symbolizowane przez opadającą, wytracającą tempo frazę oboju) to istny majstersztyk gatunku – rzadko kiedy w tak niewielu nutach udaje się zawrzeć tak wiele prawdy o bohaterach filmowej opowieści.
Druga część wieczoru, poświęcona muzyce Kilara pisanej dla kina zagranicznego, przebiegł bez większych zaskoczeń. Z pozycji obowiązkowych nie zabrakło Dziewiątych wrót, Śmierci i dziewczyny, Portretu damy, czy wreszcie Draculi. Rozczarowaniem dla soundtrackowych weteranów była zapewne nieobecność znakomitego König Der Letzten Tage, jednak było to do przewidzenia. Dobór koncertowych utworów wypada ocenić jako przyzwoity – udało się zaprezentować zarówno kilarowską wersję obsesji Romana Polańskiego, jak i romantyczny tragizm ekranizacji książki Henry Jamesa, aczkolwiek interpretacja wokalizy z Dziewiątych wrót w wykonaniu Iwony Hossy zatraciła moim zdaniem elegancko eteryczny nastrój oryginału. Również w tym przypadku szkoda, że nie skorzystano z obecności chóru i nie pokuszono się o genialnie złowieszcze Balkans Death.
Najefektowniejsza ścieżka Kilara, Dracula, stanowiła punkt kulminacyjny wieczoru. W programie zabrakło wprawdzie epickiego prologu kompozycji, niemniej przyjemną niespodzianką była zapowiadająca Cwał muzyka z pościgu pośród gór Transylwanii, nieobecna na albumie Columbii. Resztę wampirzego programu stanowiły główne hity ścieżki: doskonale wykonany The Vampire Hunters (dwukrotnie – choć repryzę można było poświęcić na rzecz któregoś z utworów wspomnianych w poprzednich akapitach…), The Brides, Love Remembered, Lucys Party, Mina/Dracula oraz The Storm (w zmienionej aranżacji, niestety słabiej eksponującej rolę perkusji).
Energetycznym bisem w postaci mazura z Zemsty wieczór został zakończony. Wieczór, który pokazał, jak trudną sztuką jest przygotowanie odpowiedniego programu koncertu i jego należyte zaprezentowanie. Wydawać by się mogło, że nie ma nic prostszego, niż dobrać trzygodzinną składankę chwytliwych tematów filmowych – tymczasem okazało się, że kilka nieprzemyślanych decyzji produkcyjnych odebrało sporo przyjemności z obcowania ze znakomitymi kompozycjami naszego rodaka. By zakończyć jednak pozytywnym akcentem, zaryzykuję stwierdzenie, że koncert jubileuszowy Wojciecha Kilara spełnił swoje zadanie: zgodnie z powoli kształtującą się festiwalową tradycją, stał się tym widowiskiem, któremu przypadło ważkie przecież zadanie popularyzatorskie, niejako w opozycji dla goldenthalowskiej awangardy dnia następnego. Z tej perspektywy zarówno temat koncertu, jak i wykonany repertuar potwierdziły, że polityka artystyczna Krakowskiego Biura Festiwalowego niesie ze sobą potrzebną wydarzeniom pokroju FMF-u uniwersalność.
Zdjęcia: Paweł Stroiński, Wojciech Wandzel (www.wandzelphoto.com)