21 Maja 2009 – czwartek
Tegoroczna odsłona festiwalu wyraźnie rozwinęła się w stosunku do zeszłorocznej edycji. Organizatorzy, za co im chwała, do głównych wydarzeń, czyli koncertów, dodali cały szereg imprez towarzyszących, w postaci warsztatów oraz spotkań z twórcami, w ramach Akademii Festiwalowej. Szczególnie ten ostatni pomysł bardzo nam się spodobał. Umieszczony w samym sercu Krakowa, na jego zabytkowym rynku podest, który dzień w dzień gościł gwiazdy 2 FMF, to bez wątpienia najlepsza promocja muzyki filmowej, jaką można sobie wyobrazić.
Ale po kolei. Pierwsze wydarzenia festiwalowe rozpoczęły się już we wtorek 19 maja (warsztaty dla przyszłych kompozytorów, które poprowadził Tan Dun). Następnego dnia w siedzibie Biura Prasowego Festiwalu odbyło się spotkanie z Nancy Knutsen, asystentką Johna Williamsa, wice-przewodniczącą departamentu Film and Television Repertory w Amerykańskim Stowarzyszeniu Kompozytorów, Autorów i Wydawców (ASCAP). Niestety z przyczyn technicznych nie dane nam było uczestniczyć w tych dwóch wydarzeniach. Jednak już w czwartek stawiliśmy się bojowo nastawieni i gotowi do relacjonowania wszystkich wydarzeń 2 FMF.
Pierwszy dzień był wypełniony rozlicznymi atrakcjami. Zaczęło się bladym świtem, czyli o godzinie 10:00 od konferencji prasowej, która miała miejsce w Krakowskim Burze Festiwalowym. Była to oficjalna inauguracja festiwalu, w której uczestniczyli Reinhold Heil i Johnny Klimek oraz dwaj zdobywcy Oskara za oryginalną partyturę napisaną na potrzeby filmu: Tan Dun i nasz rodak Jan A.P. Kaczmarek. Ten ostatni dotarł na konferencję z pewnym poślizgiem, spowodowanym opóźnieniem lotu zza Oceanu, na szczęście jednak w ostatecznym rozrachunku wszystko przebiegło sprawnie i całość Festiwalu zainaugurować mogli czterej spośród najważniejszych jego gości. Zgodnie z przewidywaniami, konferencja była tylko krótkim wstępem do właściwych spotkań z kompozytorami i chociaż zarówno duet Klimek-Heil, jak i Tan Dun, wyjawili dziennikarzom parę tajemnic swojego warsztatu i opowiedzieli kilka anegdot związanych z powstawaniem ich najważniejszych prac, był to tylko przedsmak tego, co miało nas czekać w kolejnych dniach. Spora zresztą część owej przebiegającej w bardzo sympatycznej atmosferze gawędy znalazła swoje rozwinięcie przy okazji następnych spotkań, tak więc nieobecni pierwszego dnia nie musieli się martwić, że niektóre z tajników kompozytorskiego rzemiosła na zawsze pozostaną dla nich nieznane. Konferencję zakończyło przekrojenie tortu przez Kaczmarka i Tan Duna, będące uroczystym otwarciem Festiwalu. Komu dopisało trochę szczęścia, mógł załapać się na talerzyk z kawałkiem ciasta rozdawany przez kompozytorów i organizatorów osobiście.
Po południu wydarzenia przeniosły się na Rynek Starego Miasta, gdzie na podeście Akademii Festiwalowej, kilka minut po godzinie 14:00 rozpoczęło się spotkanie z bohaterami wieczornego koncertu na Błoniach: Diego Navarro (dyrygentem i dyrektorem artystycznym festiwalu Filmucite na Teneryfie) i 3 Pale (Tom Tykwer, Reinhold Heil, Johny Klimek – kompozytorzy muzyki m.in. do „Pachnidła”). Spotkanie poprowadzili Dariusz Stańczuk (RMF Classic) i znany dobrze światkowi muzyki filmowej Łukasz Waligórski (redaktor portalu Muzyka Filmowa.pl). Cieszyć może fakt, że całość miała popularny i przystępny charakter. Goście szczerze i z dużym poczuciem humoru odpowiadali na zadane pytania. Zgromadzeni dowiedzieli się m.in o początkach współpracy trzech kompozytorów, o genezie nazwy „Pale 3”, a także o charakterze pracy twórców oraz o powstaniu partytury do „Pachnidła” (i tak szeroko komentowanej współpracy z sir Simonem Rattlem i Berlińskimi Filharmonikami). Nas szczególnie zainteresowały ciekawe zdanie, jakie wyrazili kompozytorzy na temat temptracku (muzyki tymczasowej). Okazało się, że Tykwer i spółka jak ognia starają się unikać muzyki tymczasowej pochodzących od innych kompozytorów, dzięki temu nie zapętlają się w swym stylu, lecz mogą być bardziej twórczy i oryginalni niż ich koledzy z Hollywood (w „Pachnidle” istnieje aż 18 różnych tematów, taka liczba możliwa jest z pewnością dzięki owej kreatywności). Potwierdziły się także tezy o inspiracji muzyki do „Pachnidła” perfumami i owymi trzynastoma nutami. Żałować można jedynie, że nie udało się zadać więcej pytań Diego Navarro, który musiał udać się na próbę (a mieliśmy genialne pytanie dotyczące „wybitnej” partytury do Ironmana, czyżby Diego wyczuł pismo nosem?).
Wieczorne wydarzenia rozpoczął pełen ironii, szaleństwa i (podobno) dobrego humoru koncert Maxa Raabe & Palast Orchester w Operze Krakowskiej. Zaprezentował on ekskluzywny repertuar słynnych piosenek filmowych i musicalowych, m.in.: Cheek to Cheek (z filmu Panowie w cylindrach Marka Sandricha z Fredem Astaire’em, 1935), Cosi Cosa (Noc w operze Sama Wooda z braćmi Marx, 1935), Mein Bruder macht beim Tonfilm die Geräusche, Wenn ich Sonntags in mein Kino geh’ (Ich bei Tag und du bei Nacht Ludwiga Bergera, 1932), All God’s Children (Dzień na wyścigach Sama Wooda z braćmi Marx, 1937), Ninon (Ein Lied für dich Joe Maya z Janem Kiepurą, 1933), Speak Low (z musicalu One Touch of Venus Kurta Weilla i Ogdena Nasha, 1943). Niestety problemy techniczne uniemożliwiły nam dotarcie na ten koncert, stąd relacji z tego koncertu nie będzie.
Fanów muzyki filmowej, którzy bardziej niż operetkę cenią klasyczną ilustrację, ucieszy na pewno fakt, że w komplecie zjawiliśmy się na krakowskich Błoniach, gdzie licznie zgromadzonych (serce człowiekowi rośnie, gdy widzi kilka tysięcy osób na koncercie muzyki filmowej) czekała prawdziwa gratka. Kilka minut po 21:30 rozpoczął się, składający się z dwóch części koncert muzyki z filmów o superbohaterach („Spiderman”, „Ironman”, „Matrix”), oraz obszerny wybór ilustracji dźwiękowej do „Pachnidła.
Zanim jednak zabrzmiała muzyka zgromadzonych powitał duet prowadzących: Magdalena Miśka z RMF Classic i Andrzej Sołtysik. Cóż oboje mają ładne głosy, miłą prezencję i generalnie z trudnej funkcji konferansjera wywiązują się poprawnie, niemniej jednak kilka razy dane im było tego wieczoru strzelić gafy. Nie tyle merytoryczne, co bardziej związane z estradowym savoir-vivrem (tandetna reklama firmy, która uszyła dosyć kusą suknię pani Magdaleny jest tego najlepszym przykładem). Na całe szczęście prowadzący nie zadomowili się zbyt długo na scenie i wkrótce ustąpili miejsca Diego Navarro, który poprowadził Sinfonietta Cracovia oraz Chór Polskiego Radia.
Jako pierwszy zabrzmiał monumentalny temat Danny Elfmana ze „Spidermana”. Usłyszeć go na żywo to z pewnością wielka gratka dla każdego fana muzyki filmowej. Chociaż można się czepiać pewnych szczegółów (w niektórych miejscach realizator dźwięku zbyt mocno eksponował sekcję dętą), to jednak całość zaprezentowała się (w tak przecież trudnej przestrzeni dźwiękowej jaką są rozległe Błonia) naprawdę dobrze. Żałować można tylko, że dalsza część partytury to stosunkowo wtórne dzieło Christophera Younga z pewnością nie będące reprezentacyjną wizytówką komiksowej ilustracji przygód człowieka pająka. Minusem też były pewne drobne kłopoty techniczne z komputerem, z którego prezentowano fragmenty filmowe. Przy takiej imprezie chyba nie przystoi bieganie myszką po ekranie…
Po 7 minutowej suicie z 3 części „Spidermana” nastąpiło to, czego obawiali się wszyscy krytycy muzyki filmowej… suita z „Ironmana”, najgorszej ścieżki zeszłego roku… Wybór kompozycji Djawadiego może dziwić. Przede wszystkim ze względu na jej jakość, a właściwie brak jakości, którą kompozycja padawana Zimmera może się legitymować… Do tego chyba pewną pomyłką (przynajmniej w naszych oczach) jest tak długi czas trwania tej części koncertu (ponad 11 minut, to o wiele za dużo szczególnie, jeśli pod uwagę weźmiemy tematyczną mizerotę tego tworu). Koncertowe wykonanie utwierdziło nas tylko w przekonaniu, że Ramin Djawadi tworząc swój wyrób zupełnie nie myślał, łącząc muzyczne klisze przekazane mu przez mistrza Zimmera, z wzorcami pozostałymi po obsesyjnym zasłuchiwaniu się klasyką hardrocka (Led Zepellin, Queen). Prawdą jest jednak fakt, że żywa orkiestra i dobre wykonanie bardzo dużo daje i nawet takiego kompozycyjnego kloca, pozbawionego niemal zupełnie emocji jest w stanie zmienić w coś, przy czym, chociaż da się potupać nóżką. Co więcej Sinfonietta Cracovia zamaskowała jedną z największych bolączek płyty Djawadiego, a mianowicie obrzydliwie plastykowe brzmienie sampli. I to z pewnością ogromny plus.
Ostatnią suitą pierwszej części koncertu była 9 minutowa prezentacja muzyki z filmu „Matrix Rewolucje” i trzeba przyznać, że był to prawdziwy kop. Gdy popłynęły dźwięki Neodämmerung chyba każdy fan muzyki filmowej miał ciarki na plecach. Sinfonietta Cracovia i Chór Polskiego Radia pokazały swoją ogromną moc. Chociaż dźwiękowi puryści z pewnością zauważyli, że znów w kilku miejscach realizator nawalił, nie eksponując należycie chóru (gdzieś w okolicach 2 minuty przez jego błąd orkiestra solidnie rozjechała się z chórem) niemniej jednak przy tak trudnym kawałku i przy wykonaniu na żywo wszystko to są małe błędy, które z pewnością nawet najbardziej wybredni mogą wybaczyć.
Po energetycznym Matrixie nastąpiła chwila przerwy, po której zabrzmiało „Pachnidło”. Zanim jednak muzycy rozpoczęli grę, na scenę zawitali kompozytorzy: Reinhold Heil, Johny Klimek i Tom Tykwer, który jest jednocześnie reżyserem filmu. To właśnie Tykwerowi z okazji nadchodzących 44 urodzin (23 maja) krakowska publiczność odśpiewała gromkie Sto Lat. Po tej biesiadnej pieśni nie było już żadnych przeszkód, aby zacząć koncert. Orkiestra zagrała w sumie 11 utworów (chociaż program zakładał o jeden fragment więcej – zabrakło świetnie brzmiącego na płycie Laura’s Murder). Także kolejność zaprezentowanych tracków, w stosunku do tego, co znaliśmy z zapowiedzi była troszkę inna. Nie wpłynęło to jednak w żaden sposób na odbiór muzyki, która w większości zabrzmiała świetnie (m.in. cudowne Meeting Laura z niezwykłym sopranem Karoliny Gorgon-Zaborniak, oraz wywołujące ciarki Grasse in Panic). Niestety w niektórych miejscach potężna przestrzeń krakowskich Błoń, okazała się dla bardzo przecież subtelnej muzyki z „Pachnidła” destrukcyjna. Awaiting Execution, czy Crowd Embrance zaprezentowały się nieciekawie i płasko, a ich olfaktoryczna struktura gdzieś się rozmyła i zamiast wykwintnych francuskich perfum, poczuliśmy jedynie obojętny zapach mydełka z supermarketu. Szkoda także, że nie mogliśmy podziwiać w trakcie tego koncertu utworów, w których kompozytorzy w tak ciekawy sposób sprzęgli elektronikę z orkiestrą (Grenouille’s Childhood, The Method works!), rozumiem jednak, że tutaj przeszkodą mogły być pewne problemy techniczne. Mimo tych wad koncert mógł się podobać i z pewnością wielu fanom udowodnił, że muzyka z „Pachnidła” słusznie zdobywała na portalach branżowych tak wysokie noty.
Chcąc podsumować jakoś cały koncert trzeba zauważyć kilka rzeczy. Może na początek wyrazimy odrobinę krytyki, przede wszystkim pod adresem samego programu. Naszym zdaniem wybór utworów w części pierwszej, był delikatnie mówiąc, nietrafiony. Chodzi nam przede wszystkim o zupełnie zachwiane proporcję (dlaczego tak słaba muzyka, jaką jest „Ironman” trwała najdłużej ze wszystkich suit? Dlaczego też wybrano najmniej nieciekawą partyturę Christophera Younga?). Oczywiście możemy się domyślać, że za wszystkim stały pieniądze, a także współpraca z festiwalem Filmucite na Teneryfie, gdzie w zeszłym roku prezentowane były m.in. owe dzieła. Warto jednak nadmienić, że poza utworami Djawadiego i Younga na festiwalu grano również kompozycje Trevora Rabina (wiemy, że jego partytury to nic wielce rewolucyjnego, ale w porównaniu z Djawadim „Armageddon” to arcydzieło) Joela McNeely’ego, czy znacznie lepsze jakościowo niźli „Spiderman” inne dzieła Christophera Younga („Shiping News”, „Bless the Child”). Gdyby tak udało się z tych nazwisk zbudować koncert z pewnością krytyka byłaby minimalna.
Kolejną rzeczą która nam się nie podobała, był bardzo przedmiotowy stosunek do muzyki filmowej jakim popisali się organizatorzy w pierwszej części koncertu. Rozumiem, że nie było wśród nas kompozytorów owych partytur, jednak mimo wszystko twórcom tych kompozycji (nawet jeśli są one tak mizerne, jak dzieło Djawadiego) wypada oddać chociaż troszkę szacunku. Podczas całego koncertu, nikt ani razu nie wspomniał, kto jest kompozytorem poszczególnych utworów, co więcej nawet na telebimach nie było napisów któż jest autorem muzyki. To troszkę smutne, bowiem ten festiwal nie ma być promocją filmów, aktorów i wykonującej muzykę orkiestry, ale także powinien promować samych kompozytorów muzyki filmowej. Jak widać jednak organizatorzy założyli, że hołd oddadzą tylko tym twórcom których gościli w Krakowie.
Ostatnim aspektem, który pozwolimy sobie delikatnie skrytykować, jest kwestia ogromnego ekranu wyświetlającego fragmenty filmów z których pochodziły ilustracje dźwiękowe. Pomysł świetny, ale niestety nie do końca dopracowany. Wybrane fragmenty nie były bowiem w żaden sposób zsynchronizowane z muzyką, przez co dochodziło do kuriozalnych sytuacji, kiedy podczas sceny miłosnej orkiestra bombardowała nas masywną symfoniką, a podczas scen suspensu leciał delikatny pełen spokoju motyw. Zdaję sobie sprawę, że pełna synchronizacja jest przy wykonaniu na żywo częstokroć niemożliwa, ale tak dalekie rozbieżności zupełnie wypaczają sens muzyki filmowej. Rozumiem chęć uatrakcyjnienia koncertu, jednak nie za cenę pozbawiania istoty ilustracji dźwiękowych, nie kosztem rozłączania muzyki od obrazu. Może warto by w przyszłym roku posiedzieć nieco dłużej i przygotować wszystko tak, aby synchronizacja się udała?
Naszej krytyki jak widać jest sporo, lecz nie piszemy tego, aby być w jakiś sposób złośliwi wobec organizatorów. Doceniamy ich ogromny wkład pracy, wielki wysiłek, jaki z pewnością włożyli, aby tak potężne wydarzenie (największy w Polsce Festiwal Muzyki Filmowej) zafunkcjonowało. Co więcej jesteśmy pełni podziwu dla faktu, że tak niszowa muzyka wreszcie doczekała się swojego święta. A pierwszy dzień FMF był takim świętem, podczas którego każdy z nas mógł dotknąć, to co dotąd znał z płyt lub ich okładek. I to jest chyba w tym wszystkim najważniejsze.
Zdjęcia Pawła Książka pochodzą z archiwum Krakowskiego Biura Festiwalowego