Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Lionheart (Lwie serce)

(1987)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 23-07-2018 r.

Lwie serce w reżyserii Franklina J. Schaffnera, to dość typowy, lekki film przygodowy, którego realia osadzone są w czasach średniowiecznych. Choć bywa on reklamowany jako produkcja historyczna, której fabuła nawiązuje do tzw. krucjat dziecięcych, czyli jednego z najbardziej przykrych epizodów okresu wojen krzyżowych, to jednak z prawdziwymi wydarzeniami ma doprawdy niewiele wspólnego. Zamiast przygnębiającej opowieści o desperackiej wyprawie małych krzyżowców, otrzymaliśmy niemalże baśniowy obraz o nastoletnim rycerzu, który wraz ze swoimi towarzyszami pragnie dołączyć do krucjaty Ryszarda Lwie Serce. Jednocześnie musi stawić czoła Czarnemu Księciu, który pragnie sprzedać dzieci w niewolę.

Film Schaffnera został zaprezentowany w sierpniu 1987 roku, lecz spotkał się z negatywnymi recenzjami, skutkiem czego bardzo szybko zniknął z kin. I tak też ów obraz, który pierwotnie był przeznaczony na duży ekran, do szerszej publiczności trafił de facto dopiero poprzez telewizję i wydania VHS. I właśnie z tego powodu Lwie serce należy do najmniej znanych, epickich ścieżek dźwiękowych w dorobku Jerry’go Goldsmitha, który miał sposobność zilustrować to zapomniane dziś dzieło Schaffnera. Dla Goldsmitha był to piąty i ostatni film zrealizowany wspólnie z amerykańskim reżyserem.

Po seansie Lwiego serca można z łatwością dojść do wniosku, że film ten miał być rycerskim eposem, a takie widowisko potrzebowało potężnej ilustracji, a przy tym, z racji młodocianych bohaterów i niejako baśniowego tonu filmu, nieprzesadnej w powadze i nienachalnej dramatycznie. Duża produkcja przygodowa wymagała też oczywiście solidnej bazy tematycznej. A ta wypada doprawdy okazale!

Goldsmith postawił przede wszystkim na tzw. lejtmotywikę, czyli przypisywanie najistotniejszym postaciom osobnych tematów. Najważniejszy z nich, to oczywiście piękna i dumna melodia dla głównego bohatera, Roberta, będąca w zasadzie wiodącą ideą całej ścieżki dźwiękowej. Poza tym, z pobocznych idei muzycznych, swój motyw otrzymała także Mathilda, wojownicza towarzyszka protagonisty, a także Blanche, jego ukochana. Co wydaje się naturalne, pierwszy z nich ma wydźwięk heroiczny, drugi natomiast to kolejna liryczna perełka Goldsmitha. Do tego mamy strzelistą, dynamiczną fanfarę dla Króla Ryszarda i złowieszczy motyw dla Czarnego Księcia. Ten ostatni wyróżnia się na tle bazy tematycznej swoim mrocznym i ponurym wydźwiękiem (swoją drogą w kilku aspektach mocno przypomina on słynną O Fortunę Carla Orffa).

Lejtmotywika wymusiła na Goldsmithie plastyczne dostosowanie rzeczonych w powyższym tematów do potrzeb ekranowych wydarzeń. Najwięcej przeobrażeń przechodzi motyw Roberta, często pojawiający się pod postacią trzynutowych fraz, działających na zasadzie swoistych sygnałów dla widza. Innym razem ta sama melodia rozwija się w większą strukturę, we właściwy temat główny, świetnie oddający elegancję, dumę i rycerskie cnoty głównego bohatera. Prawdziwą gratką dla statystycznego miłośnika muzyki filmowej będzie jednak aranżacja na swoisty marsz, pompatyczny, triumfalny, przebojowy, z werblami, kotłami i muskularnymi dęciakami.

Przykładów lejmotywiki możemy znaleźć wiele, ale ja na moment zatrzymałbym się przy dwóch z nich. Pierwszym jest utwór Mathilda, który obrazuje scenę walki tytułowej postaci z Robertem. Usłyszymy tu swoisty „pojedynek” tematów tych bohaterów, które bardzo harmonijnie się ze sobą przeplatają – w zasadzie podczas odsłuchu zupełnie zapominamy, że mamy do czynienia z muzyką ilustracyjną. Kolejnym małym arcydziełem w zakresie lejtmotywiki jest spektakularne King Richard, rozpoczynający się od fanfary dla słynnego króla, a kończący marszem Roberta (po drodze mamy kilka pobocznych melodii). Jest on zbudowany na kształt suity, lecz faktycznie jest ilustracją ostatniej sceny filmu oraz napisów końcowych. Niezwykła płynność, z jaką Amerykanin przechodzi pomiędzy poszczególnymi tematami, których wybrzmienie stymulowane jest przez ujęcia na konkretne postaci, zasługuje na największe uznanie.

Lwie serce to jedna z najdłuższych partytur Goldsmitha. Amerykanin przygotował łącznie około 90 minut filmowej ilustracji. O dziwo jednak pośród tego obszernego materiału nie znajdziemy zbyt wiele nużącego underscore’u. Przestrzeń filmową zajmują głównie wejścia poszczególnych tematów, co wydatnie sprzyja odsłuchowi w domowym zaciszu. Niekiedy pojawia się również agresywna i efektowna muzyka akcji, oparta czasem na synkopie i drapieżnym motywie Czarnego Księcia. Dla niektórych mankamentem mogą być jednak elementy elektroniczne, które rzadko, ale jednak, dochodzą do głosu. Niekiedy dodają brzmieniu sporo kolorytu, zwłaszcza w tych bardziej lirycznych fragmentach, niemniej np. w The Castle, tworzącym coś w stylu średniowiecznej muzyki źródłowej, odrobinę kiksują. Z drugiej strony w takim The Road from Paris ciekawie korespondują z prawdziwą orkiestrą. Łączenie syntezatorów z instrumentami akustycznymi dodaje szczypty oryginalności opisywanej partyturze, z drugiej jednak strony dla niektórych odbiorców może to nasuwać wrażenie anachroniczności.

Muzyka Goldsmitha po raz pierwszy ukazała się na złożonym z dwóch woluminów wydaniu wytwórni Varese Sarabande. Każdy z nich trwa około 40 minut. Taka porcja muzyki pewnie nie każdemu przypasuje, niemniej, jak już napisałem wyżej, underscore’u nie ma zbyt wiele, przez co takowe obszerne wydawnictwo nie powinno stanowić większego problemu dla kogoś ceniącego sobie epickie ścieżki dźwiękowe, nie wspominając już o amatorach i kolekcjonerach twórczości Goldsmitha. Alternatywą jest krążek Colloseum, tzw. „Epic Symphonic Suite”, przy którym materiał poddano odpowiedniej selekcji, tworząc ostatecznie godzinne słuchowisko. Myślę, że to ciekawa opcja, bo ponad 80-minutowa przygoda z edycją Varese Sarabande może mimo wszystko trochę przytłaczać.

Lwie serce to partytura dziś niesłusznie zapomniana, która być może już na zawsze pozostanie w cieniu bardziej znanych dokonań Jerry’ego Goldsmitha. A szkoda, bo to muzyka napisana z operowym rozmachem, z wieloma przebojowymi kompozycjami i tematami, a przy tym nie można odmówić jej przystępności i prawdziwie rycerskiego ducha. Klasa.

Najnowsze recenzje

Komentarze