Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Angelo Badalamenti

Twin Peaks: Fire Walk With Me (Twin Peaks – Ogniu krocz za mną)

(1992)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 27-03-2017 r.

Pomimo wyraźnego spadku oglądalności drugiego sezonu Miasteczka Twin Peaks, jego twórcy, David Lynch i Mark Frost, nie chcieli zupełnie zrezygnować z historii zabójstwa licealistki Laury Palmer. Wkrótce udało im się pozyskać fundusze na realizację pełnometrażowego filmu osadzonego w fikcyjnej, waszyngtońskiej miejscowości. Twin Peaks – Ogniu krocz za mną, który wszedł na ekrany kin zaledwie kilkanaście miesięcy po emisji ostatniego odcinka, spotkał się z bardzo rozbieżnymi ocenami. Obraz, opowiadający o ostatnich siedmiu dniach życia Laury Palmer, w moim odczuciu jest filmem nazbyt odcinającym się od serialu, a przy tym także chaotycznym i w zasadzie niepotrzebnym.

Na stołek kompozytora powrócił muzyczny ojciec Twin Peaks, Angelo Badalamenti. Na potrzeby serialu przygotował on wiele kompozycji, które z czasem stały się kultowe, nie tylko wśród fanów tej produkcji. Doskonała fuzja ambientu, jazzu, rocka oraz dream popu czyniła z tej muzyki dzieło praktycznie wybitne. Wydawało się zatem naturalne, że Amerykanin zechce podążyć wytyczonymi przez siebie ścieżkami. Czy tak właśnie było? I tak, i nie. Badalamenti co prawda częściowo odwołał się do własnej muzyki, ale soundtrack z Twin Peaks – Ogniu krocz za mną tworzą przede wszystkim zupełnie nowe utwory. Najpierw przyjrzymy się jednak tym kompozycjom, które można uznać za łącznik ze ścieżką dźwiękową z serialu.

Pierwszą z nich jest Theme Twin Peaks – Fire Walk with Me. Wbrew temu, co może sugerować tytuł, nie jest on zbudowany na Twin Peaks Theme, lecz na Laura Palmer’s Theme. Przeniesienie ciężaru tematu wiodącego na temat Laury zapewne ma związek z osią fabularną filmu, której kanwą są ostatnie dni z życia tej licealistki. Badalamenti zaczerpnął ze swojego utworu jednak nie piękną melodię fortepianu, lecz charakterystyczną, złożoną z dwóch akordów linię basu. Następnie nałożył na nią partię trąbki z tłumikiem, tworząc w ten sposób mroczny i niepokojący utwór, którzy służy za ciekawe otwarcie krążka. Niestety z materiałem tematycznym z serialu będziemy mieć do czynienia jeszcze tylko raz, w Montage from Twin Peaks. Jest to czteroczęściowa suita, rozpoczynająca się do sympatycznych, nawiązujących do country partii gitary, które z czasem ustępują miejsca refleksyjnemu fortepianowi. Po kilkudziesięciu sekundach zaczynamy jednak słyszeć dobrze znane nuty z melodii Laury, chwile potem zastąpione przez sławetne Twin Peaks Theme. Płynność, z jaką poszczególne motywy przechodzą między sobą, zasługuje na największe uznanie, a sam kawałek mógłby być dobrym zwieńczeniem albumu.

Nie jest do końca tak, że pozostałe kompozycje odcinają się od ścieżki dźwiękowej serialu, wszak gitarowe riffy z The Pink Rom przypominają nam kultowy soundtrack Badalamentiego. Tak samo zresztą jak dream-popowe Questions In A World Of Blue w wykonaniu niezastąpionej Julee Cruise, czy Moving Through Time z kolażem fortepianu, wibrafonu i powolnego, perkusyjnego rytmu. Wszystkie te podobieństwa słyszane są jednak jedynie na płaszczyźnie stylistycznej. Jak wspomniałem wcześniej, dobrze znane nam melodie pojawiają się niestety niezmiernie rzadko.

Omawiany soundtrack zapełnia kilka zupełnie nowych utworów, jak chociażby odprężające, jazzowe The Pine Float i Don’t Do Anything (I Wouldn’t Do), w których usłyszymy typowe dla tego gatunku instrumenty – fortepian, saksofon, wibrafon i perkusję. W podobną, senną atmosferę wprowadza także wokalne Sycamore Trees czy jazzowo-ambietowe Moving Through Time. Inaczej, bardziej żywiołowo, prezentuje się A Real Indication, gdzie można doszukać się inspiracji twórczością Toma Waitsa. Na sam koniec albumu decydenci przygotowali kolejny nowy kawałek, The Voice of Love, opierający się o zimne brzmienie syntezatorów, które nasuwa na myśl chociażby późniejszą Prostą historię, inny efekt współpracy Badalamentiego z Lynchem.

Pomimo różnorodności zgromadzonego materiału ciężko nie odnieść wrażenia, że album na dłuższą metę jest dość męczący. Co prawda praktycznie każdy utwór wypada na swój sposób interesująco, potwierdzając eklektyzm Badalamentiego, niemniej w ujęciu całościowym omawiany soundtrack zdaje się być nadmiernie rozwleczony. Kolejne kompozycje mijają bardzo nieśpiesznie, co przy prawie godzinnym czasie trwania może się okazać zabójcze dla odbiorców niezwiązanych emocjonalnie z franczyzą Lyncha i Frosta. Podobnież żadna z nowych kompozycji, może jedynie poza piosenką Cruise, nie jest w stanie dorównać żadnej pozycji z serialu. Tym samym można powiedzieć, że soundtrack z Twin Peaks – Ogniu krocz za mną to zupełnie inna liga niż soundtrack z serialu. To zupełnie nie ta kreatywność, nie ten klimat.

Niestety regres daje o sobie znać także na poziomie filmowego oddziaływania. Muzyka była jedną z najważniejszych części składowych serialu, nadawała mu absolutnie niepowtarzalnego kolorytu, w czym zasługa nie tylko jakości utworów Badalamentiego, ale także w przydzieleniu jej przez Lyncha ważnej roli. W przypadku Ogniu krocz za mną z niczym takim niestety nie mamy do czynienia. Ilustracja muzyczna Amerykanina zostaje zepchnięta na drugi plan. Podczas seansu wyróżnia się w zasadzie tylko utwór początkowy i końcowy oraz piosenka Questions In A World Of Blue, która wykonywana jest przez Cruise podczas jednej ze scen (analogia z pierwszym odcinkiem serialu, gdzie w analogicznych okolicznościach mogliśmy usłyszeć wspaniałe Nightingale).

Tak jak i film Lyncha, tak i soundtrack wywoła zapewne ambiwalentne odczucia u większości fanów Miasteczka Twin Peaks. Brakuje tutaj tej oryginalności, kreatywnych pomysłów, niezwykłej fuzji jazzu i ambientu, pamiętnych utworów. Co prawda ospałe, leniwie biegnące kompozycje potrafią, przynajmniej w pewnej mierze, przenieść nas do dobrze znanego Twin Peaks, niemniej ewidentnie czegoś tu brakuje. Muzyka Badalamentiego sprawia wrażenie wymęczonej, mało zainspirowanej, jak gdyby amerykański kompozytor miał na potrzeby serialu „wystrzelać się” ze wszystkich najlepszych koncepcji muzycznych. Niestety Twin Peaks: Ogniu krocz za mną ustępuje swojemu poprzednikowi niemal w każdym aspekcie, począwszy od różnorodności, przez aspekty melodyczne i aranżacyjne, oddziaływanie w ruchomych kadrach, na budowaniu słuchowiska w domowym zaciszu kończąc. I choć nie jest to w żaden sposób zła muzyka, to jednak trudno jej nie postrzegać za pewne rozczarowanie.

Inne recenzje z serii:

  • Twin Peaks
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze