Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Patrick Doyle

Cinderella (Kopciuszek)

(2015)
5,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 30-03-2015 r.

Któż nie znałby bajki o Kopciuszku? Widać popularność tej słynnej bajki z końcówki XVII. wieku nie maleje i oto pojawia się kolejna adaptacja. Zajmuje się nią studio Disneya, które zresztą w 1950 już tego dokonało, ale wtedy w formie rysunkowej.

Od pewnego czasu studio od Myszki Mickey odkurza swoje animowane klasyki i przerabia je na filmy aktorskie. I tak mieliśmy już nową Alicję w Krainie Czarów, historię Diabolicy ze Śpięcej Królewny, a w planach jest adaptacja Pięknej i Bestii.
Zważywszy jak dochodowe dla Disneya okazało się sięganie po sprawdzone materiały nie powinno dziwić, że doczekaliśmy się kolejnego Kopciuszka. Film słynnego Kennetha Branagha pozytywnie wyróżnia się na tle dotychczasowych disneyowskich odgrzewanych kotletów. Jego największą zaletą jest kompletny brak oryginalności i to także jeżeli chodzi o oprawę muzyczną.

Niektórzy, a wręcz wszyscy powinni wyrazić teraz swoje oburzenie. Wszak od kiedy to należy cenić brak oryginalności? W czasach kiedy zalewani jesteśmy sequelami, prequelami, remake’ami i kolejnymi adaptacjami komiksów nowe pomysły są więcej niż mile widziane. Omawiany tutaj Kopciuszek mógłby w sumie posłużyć jako potwierdzenie tej tezy. Jednak łatwo też wpaść w tzw. „pułapkę oryginalności”. W przypadku Alicji w Krainie Czarów a co dopiero Czarownicy zbyt mocne odejście od literackich, a nawet animowanych pierwowzorów nie zaowocowało niczym dobrym. Podobnie jest muzyką filmową, gdzie narzeka się, że już dawno zjadła swój ogon, co sprawia, że potem pochopnie nagradza się cos tylko dlatego, że brzmi inaczej. Soundtrack może nawet przypominać granie z imprezy w remizie strażackiej, ale jest „oryginalniejszy” od pracy doświadczonego kompozytora, który na przestrzeni lat wyrobił sobie swój własny styl.

Na szczęście Kenneth Branagh i jest wierny kompozytor Patrick Doyle, słusznie poszli w szeroko pojętą „schematyczność”. Skoro bajka o Kopciuszku przetrwała setki lat, więc po co ją zmieniać i dodawać coś od siebie, albo próbować ją „unowocześnić”? Klasyczni kompozytorzy jak Giacchino Rossini, Gustav Holst, czy Sergiej Prokofiev inspirowali się i opierali swe dzieła na niej, a więc dlaczego score nie miałby brzmieć równie klasycznie?

Właściwie już od pierwszej minuty i to zarówno w filmie jak i na płycie, a wręcz od pierwszych nut, słychać, że mamy do czynienia ze ścieżką dźwiękową Patricka Doyle’a i to tego klasycznego. Ostatnimi czasy Szkot próbował brzmieniowo dostosować się współcześnie panujących trendów w muzyce filmowej, chociażby w takich pracach jak Thor czy Jack Ryan. Jednak przy Kopciuszku słychać w jakich klimatach się on najlepiej czuje. Nie uświadczymy więc żadnych nowoczesnych wstawek, tylko klasyczną orkiestrę symfoniczną. I brzmi ona wspaniale!

Cała ścieżka posiada dostojne, eleganckie, klasyczne brzmienie, które idealnie współgra z piękną wizualną stroną filmu, brytyjskim akcentem u świetnie dobranych aktorów, oraz cudownymi kostiumami godnych największych balów. Ta symbioza muzyki z obrazem dobitnie pokazuje jak świetnie Kenneth Branagh i Patrick Doyle się rozumieją. Niestety odbija się ona (ta symbioza) na samej płycie. Aby w pełni móc się nią delektować i ją docenić znajomość filmu jest zalecana.

Sam soundtrack doczekał się różnych wydań w zależności od danego kraju. Materiał muzyczny Doyle’a pozostał ten sam , co najwyżej, w wypadku polskiego wydania, przetłumaczono nazwy utworów. Plus piosenkę A Dream Is a Wish Your Heart Makes wykonywaną przez odtwórczynię głównej roli Lily James, w polskim wydaniu wykonuje je Katarzyna Golecka, zaś utwór nazywa się (żadne zaskoczenie) We śnie budzą się marzenia. Ja sam pozwolę sobie stosować oryginalne angielskie nazwy utworów, co by się nie pogubić , między innymi, dla przykładu Ella and Kit i Ela i Tycio.

Wróćmy więc do muzyki. Komponując ją Patrick Doyle skoncentrował się, co nie powinno dziwić, na głównej bohaterce. Tym samym za pomocą muzyki przeżywamy szczęśliwe dzieciństwo, czy też tragedię w postaci śmierci bliskich i pojawienia się złej macochy i jej rozwydrzonych córek. Życie Kopciuszka obfituje w najróżniejsze wydarzenia, od tych miłych, pięknych, czy wręcz magicznych, po ludzkie tragedie. Szkocki kompozytor idealnie je oddaje podkreślając też pogodną naturę ducha tytułowej postaci. Niestety na płycie zabieg ten może się zdawać zbyt ilustracyjny, szczególnie jeżeli ktoś liczył na wysyp tematów. Mogą się czuć zawiedzeni, którzy liczyli, że skoro mamy jak zawsze niezawodną Cate Blanchett, to jej interpretacja złej macochy doczeka się wiekopomnego tematu czarnego charakteru. Nie możemy zapominać kto jest głównym, tytułowym bohaterem i kto powinien także muzycznie znajdować się w centrum uwagi. Tym bardziej, że Kopciuszek otrzymuje wyrazisty temat, który w zależności od sytuacji daje o sobie znać i w filmie prezentuje się okazale i scala cały score. Właściwie to główna bohaterka otrzymuje dwa tematy, którymi Doyle na przemian operuje. Mocno upraszczając można powiedzieć, że jeden odzwierciedla dzieciństwo i okres do kiedy bohaterka miała (prawdziwą) rodzinę. Czyli tak naprawdę czas kiedy była „Ellą”. Wraz z nadaniem „nowego imienia” „Kopciuszek” pojawił się i nowy muzyczny temat. Po raz pierwszy usłyszymy go w świetnym The Stag. Gracja z jaką Szkot nimi operuje ma prawo się podobać.

Ze zrozumiałych względów score jest „Kopciuszko-centryczny”, co nie znaczy, że nie otrzymujemy wielu innych ciekawych melodii, wykonanych na najwyższym poziomie. Właściwie wraz z każdym odsłuchem odkrywamy kolejne muzyczne-smaczki. Jednak, choć może się powtarzam, znajomość filmu bardzo w tym pomaga.

Trochę gorszy odbiór na płycie związany też jest z doborem materiału. Właściwie to mamy do czynienia wręcz z kompletnym wydaniem. Większość muzyki znalazło się na krążku. Co więcej pojedyncze utwory ułożone są chronologicznie względem filmu. Tak też znając dobrze obraz Kennetha Branagha, słuchanie tej płyty jest przyjemnym powrotem do tego magicznego świata. Niestety bez tej wiedzy, soundtrack może się wydawać, jak też już wspomniałem, zbyt ilustracyjny. I nie chodzi nawet, że Doyle popada w mickeymousing, co w sumie zważywszy na produkcję Disneya nie byłoby wielkim grzechem. Materiał na krążku jest dokładnym odwzorowaniem scena po scenie tego co widzimy i słyszymy w filmie. W uroczym i romantycznym A Secret Garden mamy nawet wpleciony dźwięk dzwonków symbolizujących północ. Na szczęście muzyczny czar nie pryska.

Naturalnie brzmi to na najwyższym poziomie, ale może jedna, dwie suitki z najbardziej reprezentatywnymi melodiami wpłynęłaby na jeszcze lepszy odbiór płyty. Ale mimo to każdy powinien tutaj znaleźć coś dla siebie, od pięknych melodii Pumpkin And Mice, You Shall Go, po perfekcyjnie rozpisaną muzykę akcji Pumpkin Pursuit.

Naturalnie najważniejszym elementem bajki o Kopciuszku jest bal na którym nasza bohaterka ma okazję zatańczyć i zakochać się z odwzajemnieniem w przystojnym i nieskazitelnie dobrym księciu. Kenneth Branagh wraz z Patrickiem Doylem nie zawiedli i w tej materii, a wręcz przeciwnie. Wizualnie, pod względem realizacji, przepychu z pięknymi kostiumami na czele filmowy bal zachwyca. Jednak pewnie nigdy by się nie odbył i nie okazał takim sukcesem, gdyby nie szkocki kompozytor, który zatroszczę się o jego oprawę muzyczną. Skoro bal to muszę być i tańce. Jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć Doyle skomponował sześć walczyków i polek, aby aktorzy mogli lepiej wczuć się w ten jakże ważny moment. Nie tylko brzmią one jakby wyrwały się spod pióra samego Straussa, czy innych mistrzów, ale wypadają równie cudownie w filmie jak na płycie. Nawet jak ktoś mógłby być nie do końca zadowolony z prezentacji ścieżki dźwiękowej na krążku, to ciężko mi uwierzyć, aby mógł mieć jakieś zastrzeżenia do tych walców i polek. Aż samemu chce się zacząć tańczyć. Drodzy miłośnicy muzyki filmowej, nie wahajcie się puścić tych utworów waszym partnerkom i zaprosić je do tańca! Drogie miłośniczki muzyki filmowej, zapodajcie ten fragment soundtracku waszym partnerom, a na pewno porwą was w wir tańców!

Analizując wyłącznie przez pryzmat oryginalności należałoby Kopciuszka Patricka Doyle’a ostro i paskudnie skrytykować. Wszak Szkot nie wnosi nic nowego do gatunku i porusza się po dobrze utartych już od dziesięcioleci ścieżkach. Tylko skoro mamy do czynienia z jedną z najklasyczniejszych z bajek i to wiernie zekranizowaną w duchu dawnego Disney’a, to czy można było w ogóle oczekiwań innej oprawy muzycznej. Podstawowe pytanie brzmi, czy wolelibyśmy się wybrać na bal z woźnicą, który dobrze zna drogę i jechał nią nie raz i zawiezie nas punktualnie ? Czy dać się zawieść przez szalonego pirata drogowego, który wywiezie nas niewiadomo gdzie? Będziemy jechać po wertepach tak, że w karocy będzie rzucało jak podczas trzęsienia ziemi 9.5 w skali Richtera. Następni zgubimy drogę, wpadniemy w mokradła i będziemy zmuszeni sami pomóc w wyciągnięciu naszego środku transportu. Przy okazji okropnie się spocimy i obłocimy. Przy odrobinie szczęścia koń nie uderzy nas kopytem w głowę, pozostawiając odcisk podkowy na czole. Oczywiście w mokradłach zgubimy pierścionek, albo kolczyk, którego następnie będziemy zapłakani szukać przez dwie godziny, grzebiąc w błocie. Brudni i wściekli dotrzemy na bal z pięciogodzinnym opóźnieniem. Na pewno byłoby to oryginalne, ale czy taktowne to już inna sprawa. I mam wątpliwości, czy w takim stanie wpuszczono by nas na elegancki bal, gdzie moglibyśmy poznać księcia, albo księżniczkę z bajki. Naturalnie wybór należy do Was, ale zdaje mi się on oczywisty. I chyba nie muszę dodawać, którym woźnicą jest Patrick Doyle?

Najnowsze recenzje

Komentarze