Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman, Różni wykonawcy

Big Eyes (Wielkie oczy)

(2014)
-,-
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 25-01-2015 r.

Tim Burton zalicza się bez wątpienia do jednych z najoryginalniejszych reżyserów. Niepowtarzalny styl wyróżnia go na tle innych filmowców, ale niestety w pewnym sensie stał się on jego zakładnikiem. Gdyż choć wykreowane przez niego filmowe światy są niezwykłe, to ostatnimi czasy można było słyszeć coraz więcej głosów krytyki. Wiele osób poczuło się już trochę znudzonych rozbuchanym stylem Burtona i ciągle powtarzającą się obsadą z Johnnym Deppem na czele. Niektórzy zaczęli otwarcie mówić, że amerykański reżyser jako artysta zaczyna zjadać swój własny ogon. Czyżby reżyser Edwarda Nożycorękiego wziął sobie tę krytykę do serca i zamiast kolejnego zakręconego, przepełnionego gotykiem filmu, postanowił nakręcić skromny melodramat? Niby tak, ale Tim Burton nie byłby sobą, gdyby na potrzeby skromnego filmu, nie wziął historii tak zakręconej, że aż niemożliwej, z postaciami tak dziwnymi, że aż karykaturalnymi.

Wielki oczy opowiadają prawdziwą historię amerykańskiej artystki Margaret Keane, która w latach 60tych zasłynęła obrazami dzieci w wielkimi smutnymi oczyma. Mimo, że wielu artystów i krytyków sztuki okrzyknęło te prace jako kiczowato, nie zaważyło to na ich komercyjnym sukcesie. Jednak sama artystka nie wiele z tego otrzymała, gdyż przez lata jej mąż Walter Keane przypisywał sobie zasługi swojej żony. Tim Burton, który sam jest posiadaczem obrazów Margaret Keane, pokazuje nam nie tylko życie artystki, która sama nie może dojść do głosu, ale też los wielu kobiet żyjących pod dyktando swoich mężów. Tu nie chodzi tylko o prawo do głosu jako malarki. Ale w ogóle prawo do głosu jako kobiety, której status w owym okresie ograniczał się w dużej mierze do siedzenia w kuchni i dbania o dzieci.

Jeżeli zaś chodzi o dbanie o oprawę dźwiękową w filmach Tima Burtona, to i tym razem nie mogło zabraknąć Danny’ego Elfmana. Jednak tak samo jak reżyser ze względu na charakter filmu przyhamował trochę swoje „burtonizmy” tak samo postąpił kompozytor ze swoimi „elfmanizmami”. Zresztą sam Burton powiedział swojemu wiernemu współpracownikowi, że tym razem chce trochę inną, mniej narzucającą się muzykę. I dokładnie taką otrzymał. Niektórzy mogą więc stwierdzić, że pod względem brzmienia Danny Elfman poszedł mocno w stronę Alexandre Desplata. Byłaby to jednak przesada, gdyż tylko dlatego, że jest to score bardziej stonowany i subtelny nie oznacza od razu, że brzmi jak prace Francuza. Tak samo jak w filmie, mimo niby nietypowej dla Burtona tematyki, czuć jego rękę, tak podobnie jest z muzyką. Najlepiej świadczą o tym napisy początkowe, które posiadają w sobie typowego „burtonowo-elfmanowskiego-ducha”. W sumie amerykański reżyser jako jeden z nielicznych we współczesnym świecie, dalej korzysta z napisów początkowych i pozwala tym samym zaistnieć muzyce. Przyjemna dla ucha melodia wprowadza nas w świat Margaret Keane i w ogóle Opening można zaliczać do ciekawszych i wyróżniających się elementów tej ścieżki. I tutaj pojawia się z perspektywy słuchacza, główny problem z Wielkimi oczyma. Nie jest to soundtrack, gdzie zostaniemy uraczeni jakimiś wielce wyróżniającymi się utworami. W ogóle na wydanym soundtracku otrzymujemy zaledwie śladową obecność score’u Eflmana. Ale to akurat nie należy uznać za wadę. Choć jest to muzyka przyjemna i zgrabnie skomponowana to niestety też tak ulotna, że jej godzinne wydanie po prostu nie miałoby sensu. A i w samym obrazie nie mam jej za wiele.

Obecność score’u Elfmana w filmie ogranicza się w dużej mierze do przyjemnego grania w tle. Muzyka tworzy specyficzną atmosferę na granicy absurdu i tragedii w jakiej znalazła się główna bohatera. Czujemy, czy też dokładniej słyszymy obecność muzyki i jest ona miła, ale też nie jakoś szczególnie się narzucająca. I tym samym poza otwierającym Opening na uwagę w filmie jak i na albumie zasługuje Victory ilustrujący zwariowany, ale oparty na faktach proces sądowy rozwiedzionego państwa Keane. Utwory przypisane głównym bohaterom Margaret i złowieszczy Walter są pewnego rodzaju suite’ami zebranymi z rozproszonego po całym filmie muzycznym materiale. I znowu niby dobre utwory, ale jakże mocno ulotne.

Po za muzyką Danny’ego Elfmana na soundtrack składa się również muzyka źródłowa oddająca charakter lat 60tych. Są to wszystko utwory instrumentalne, które tworzą odpowiedni klimat kalifornijski klimat tamtych lat i tamtejsze bohemy. Jednak ani one, ani score Danny’ego Elfmana nie zapadają tak w pamięci jak dwie piosenki Lany Del Rey Big Eyes i I Can Fly. Szczególnie tytułowe Big Eyes to prawdziwa muzyczna perełka. Nie tylko utwór ten posiada niepowtarzalny melancholijny klimat, charakterystyczny dla amerykańskiej piosenkarki. Ale także słowa tej piosenki oddają, czy wręcz opisują postać Margaret Keane i co ona odczuwa, szczególnie względem jej męża. Kawałek ten też wyróżnia się w samym filmie, gdzie na krótką chwilę daje o sobie znać surrealizm Tim Burtona. I Can Fly nie posiada może aż takiej siły jak tytułowy utwór artystki, ale trudno odmówić mu uroku. Nie jest to zresztą pierwszy raz, kiedy Lana Del Rey tworzy piosenki definiujące film, jak i całą oprawę dźwiękową. Wystarczy tylko wymienić Wielkiego Gatsby’ego. I niestety nie jest to też pierwszy raz, kiedy pomijana jest przez Akademię. I tym razem świetna piosenka jaką jest Big Eyes nie doczekała się nawet nominacji do Oscara. Naprawdę wielka szkoda.

Z perspektywy słuchacza score może być dla wielu pewnym zawodem. Jednak z perspektywy filmu Tim Burton i Danny Elfman postąpili słusznie. Ani rozbuchana strona wizualna, ani też ta audio nie jest najważniejszym elementem Wielkich oczu. Nie mogą one przykrywać głównych postaci i dramatu Margaret Keane zamkniętej w swojej pracowni. Tak też w pamięci pozostaną kreacje aktorskie Amy Adams i Christopha Waltza, a muzycznie piosenka Lany Del Rey będąca prawdziwą wizytówką tego filmu.

Najnowsze recenzje

Komentarze