Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Laurent Perez Del Mar

Zarafa

(2012)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 23-12-2012 r.

Film animowany, zwłaszcza ten przeznaczony dla młodego widza, czy też dla całej rodziny, to niewątpliwie wdzięczny gatunek dla kompozytora. Co prawda wielu doświadczonych wybitnych kompozytorów raczej rzadko zapuszczało się w te rejony sztuki filmowej (Williamsowi i Morricone zdarzyło się to raptem po razie), ale z kolei dla młodych twórców tego typu projekt często bywa świetną okazją do pokazania się i zwrócenia na siebie uwagi. Raczkujący w muzyce filmowej artyści zwykle zaczynają od projektów typu krótki metraż, niskobudżetowy horror, serial dokumentalny etc., gdzie trudno im zabłysnąć, stworzyć score, który zainteresuje słuchaczy także w oderwaniu od filmu. Familijna animacja to co innego. Reżyser zwykle chce tu klasycznej oprawy, orkiestry, lekkiego, przyjemnego brzmienia, chwytliwych tematów itp. W skrócie: materiału, który na płycie będzie prezentował się również całkiem wdzięcznie.

Francuski kompozytor Laurent Perez del Mar, po kilku latach pisania do krótkometrażówek, w 2007r. miał wreszcie okazję skomponowania score’u do pełnometrażowej produkcji kinowej, w dodatku animowanej. Jednakowoż Strach(y) w ciemności nie dość, że wymagały od niego krótkiej i skromnej muzyki, to jeszcze okazały się zbiorem kilku filmowych nowel grozy, a o wydaniu swojej pracy mógł zapomnieć. 5 lat później szczęście wreszcie uśmiechnęło się do tego twórcy i Perez dostał angaż w filmie Zarafa – familijnej historii przyjaźni murzyńskiego chłopca z młodą żyrafą i ich wspólnej podróży z Afryki do Francji. Produkcja przy, której pracowali graficy i animatorzy mający doświadczenie współpracy ze studiami Pixara, Disney’a czy z Sylvainem Chometem stanowi kolejny dowód na to, że klasyczny film rysunkowy w dobie komputerów i 3D wciąż ma czego szukać i cieszy oko piękną stroną wizualną. Klasycznie wykonany otrzymał oczywiście także klasyczną w formie ścieżkę dźwiękową a Laurent Perez doczekał się wreszcie oficjalnie wydanego soundtracku, choć niestety, tylko w modnej ostatnio formie „digital download”.

Wydanie oferuje nam niespełna 45 minut muzyki, ale jestem prawie pewien, iż jest to kompletny materiał zawarty w filmie. W każdym razie nie zwróciłem uwagi, by czegokolwiek brakowało. Pewną zagadkę stanowi dla mnie natomiast kolejność utworów na cyfrowym albumie. Nie ma ona bowiem kompletnie nic wspólnego z filmową chronologią. Rozumiem pewne odstępstwa na rzecz lepszych wrażeń z odsłuchu, jednakże w przypadku Zarafy można mieć poważne wątpliwości czy rzeczywiście przyjęta kolejność jest najbardziej optymalna. Zdarza się bowiem, że krótkie utwory, albo fragmenty zawierające ten sam motyw w zbliżonej aranżacji egzystują obok siebie. Nie wspominając już o tym, że finałowy fragment score a zarazem jego najlepsza część została wepchnięta w okolice środka albumu.

Zostawiając na boku wszelkie niedogodności i niedoskonałości wydania, warto poświęcić parę słów samej kompozycji. Francuski kompozytor, jak już wspomniałem, bardzo klasycznie zilustrował Zarafę. Tradycyjna zachodnia orkiestra, z drobną pomocą wokaliz, tworzy więc muzyczne tło i komentarz dla zderzenia kilku światów. Opowieść zaczyna się bowiem w Czarnej Afryce, ale na chwilę szybko przenosi się do krajów Maghrebu, by zaraz znaleźć się we Francji przełomu XVIII/XIXw. Także wśród bohaterów mamy przedstawicieli wspomnianych kręgów kulturowych plus jeszcze śródziemnomorskich piratów. I choć całość jednoczy standardowe orkiestrowe granie, to Perez Del Mar nie zapomina o drobnych muzycznych ozdobnikach czy instrumentacjach podkreślających miejsca czy postaci. Dziko brzmiące perkusjonalia i etniczne wokalizy stanowią odniesienie do sawann Afryki, z których wywodzi się główny bohater i jego żyrafa. Typowe dla muzyki filmowej arabskie stylizacje (skala, żeński wokal, odpowiednie użycie instrumentów dętych drewnianych i gitary) stanowią ilustrację do podróży przez pustynie, jak i muzyczną sygnaturkę postaci Beduina. Nie zabrakło też lekko barokowych/dworskich skojarzeń w postaci klawesynu (związanych z postacią francuskiego monarchy) czy muzyki greckiej (piraci). Wszystko to stanowi niewątpliwie uatrakcyjnienie kompozycji i dodaje jej większego kolorytu.

Niestety nie specjalnie jest to odkrywcze i choć bardzo ładnie i porządnie zostało przez Pereza wykonane, to jednak w dużej mierze nie stanowi żadnej nowej jakości w gatunku. Mamy zatem score, do którego, przynajmniej w znacznej części, pasuje określenie „generic”. Innym drobnym minusem, skoro już przy tym jesteśmy, jest pewna ilustracyjność. Mamy tu wprawdzie sporo fragmentów ładnie prezentujących tematy (jak epicki Hassan, Prince du desert albo Le papillon, La traversée de la France należące do najlepszych na albumie), zdarza się także niezła muzyka akcji (niestety tylko na krótko w La chute du ballon et l’attaque des loups), jendak obok tych ciekawych, przyjemnych w odsłuchu fragmentów, są też te o charakterze ściślej powiązanym z obrazem (komediowe wstawki ocierające się o mickeymousing, np. w Hippos Potamos), a co gorsza zdarza się, że jedno i drugie znajduje się w tym samym utworze i po kilkudziesięciu interesujących sekundach następuje rozczarowujący przeskok do typowego dla animacji podążania orkiestry za ekranowymi zdarzeniami, albo średnio frapującego tła.

Mam nadzieję jednak, że nikt nie skończył czytać recenzji na powyższym akapicie, bo byłoby to wielce niesprawiedliwe wobec dzieła Pereza Del Mara. Nie napisałem bowiem dotąd o dwóch najbardziej wyrazistych i chyba najlepszych utworach „płyty”. Pierwszym jest otwierająca album (a film zamykająca, bo pojawiająca się dopiero na napisach końcowych) piosenka śpiewana przez Asę – wokalistkę nigeryjskiego pochodzenia. Lekka popowa melodyka wzbogacona jest tu etnicznymi wokalami i instrumentacjami i czyni ten radosny utwór naprawdę ładnym i interesującym. Największe wrażenie wywiera jednak podkład pod finałowe sceny filmu, ósmy na soundtracku utwór La resurrection. Ta albumowa perełka, której wokalizy, cymbały i ksylofony nadają etnicznego posmaku, pięknie rozwijająca się do emocjonalnej kulminacji, stanowi znakomite połączenie nostalgii i radości, idealnie zamykając francuską animację.

Zarafa w filmie, nie będąc przesadnie eksponowaną, sprawuje się bez zarzutu, mając w nim swoje piękne momenty i odciskając na nim swoje piętno. W wydaniu albumowym, o czym pisałem, trochę traci z racji zarówno pewnej typowości jak i ilustracyjności. Biorąc jednak pod uwagę, że jest to płytowy debiut Pereza Del Mara, warto poświęcić jej chwilę uwagi, bo oprócz wspominanych w moim tekście fragmentów, jest w kompozycji jeszcze sporo ciekawych i przyjemnych dla uszu momentów. Wśród odkryć 2012 roku, które zabłysnęły w filmach animowanych, francuski kompozytor prezentuje się ciekawiej od swojego kolegi Simon Leclerca (Le jour des corneilles), aczkolwiek chyba jednak przegrywa z Brucem Retiefem (Zambezia o podobnej, bo afrykańskiej, tematyce), który na dodatek może pochwalić się nominacją do nagrody Annie. Zarafa to w sumie dobra rzemieślnicza robota, której jednak dobra współpraca z obrazem oraz kilka perełek windują ocenę o pół gwiazdki ponad średnią.

PS: Kolejność utworów wg filmowej chronologii przedstawia się następująco:

21, 18, 2, 3, 22, 5, 10, 19, 16, 7, 11, 6, 4, 20, 17, 15, 9, 13, 12, 14, 8, 1

Najnowsze recenzje

Komentarze