Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Mikołaj Trzaska

Wołyń

(2016)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 21-11-2016 r.

Świadomość społeczna o rzezi wołyńskiej, masakrze dokonanej przez ukraińskich nacjonalistów głównie na ludności polskiej (około 50 tys. ofiar), była przez lata bardzo niewielka. Na szczęście stan ten zaczął się stopniowo zmieniać. Jednym z najważniejszych epizodów w przywracaniu pamięci pomordowanym, była premiera filmu Wojtka Smarzowskiego Wołyń. Jest to opowieść o młodej Polce, Zosi, zakochanej w Ukraińcu Petro. Niestety jej ojciec postawia wydać ją za bogatego wdowca, Skibę. Wkrótce dziewczyna staje się świadkiem wybuchu II wojny światowej. Świetne recenzje i znakomite wyniki w polskim box office przypieczętowały sukces tego dzieła, zarówno patrząc z artystycznego punktu widzenia, jak i, że tak to ujmę, edukacyjnego.

Muzykę do Wołynia napisał Mikołaj Trzaska, urodzony w Gdańsku jazzman i multiinstrumentalista. Było to dla niego już piąte spotkanie ze Smarzowskim. Obydwaj artyści pracowali wcześniej nad – chronologicznie wymieniając – Domem złym, Różą, Drogówką i Pod mocnym aniołem. Każdy kto miał styczność z filmową twórczością tego kompozytora, to wie, że nie zawsze jest ona łatwa i przystępna (dobrym przykładem jest chociażby awangardowa ścieżka dźwiękowa z Domu złego). O tym, jak prezentuje się muzyka skomponowana do Wołynia, przekonamy się biorąc na warsztat soundtrack wytwórni Polskie Radio.

Znalazło się na nim 10 ścieżek. Należy zaznaczyć, że żadna z nich nie nosi jakichkolwiek znamion ilustracyjności, co też pozwala postrzegać je za czysto koncepcyjne twory. Zresztą w Wołyniu, tak jak i w innych filmach Smarzowskiego, użyto jedynie skrawków oryginalnej muzyki. Dużo większą rolę zdają się odgrywać, zwłaszcza w pierwszym akcie, specjalnie zrekonstruowane na potrzeby obrazu utwory źródłowe. Jakkolwiek Trzaska podkreśla, że wyjątkowość pracy ze „Smarzolem” polega na tym, że postrzega on kompozytora nie jako zwykłego ilustratora, lecz jako jednego z aktorów, który ma podążać za emocjami głównych bohaterów. Mając na uwadze fakt, że 90% muzyki Gdańszczanina nie został wykorzystana, można go zatem przyrównać do aktora, który podczas montażu został wycięty z większości scen ze swoim udziałem. Czasem wychodzi nam coś, z czego jesteśmy strasznie zadowoleni, ale okazuje się, że to kompletnie nie pasuje do filmu. W tworzeniu muzyki filmowej trzeba się nauczyć rezygnacji – twierdził w jednym z wywiadów artysta.

Soundtrack pozwala nam jednak wgłębić się w wizję Trzaski, która o ile w filmie została potraktowana po macoszemu, o tyle sama w sobie jest całkiem zjawiskowa. Jazzman rozpoczął pracę nad omawianą muzyką od przeczytania scenariusza. Już na tym etapie zaczął rozmyślać, jak ma wyglądać przyszła ścieżka dźwiękowa. Wkrótce wpadł na pomysł, że potrzebuje, jak sam to określił, „muzyki pejzażu”, czyli spoiwa pomiędzy przedstawionymi w filmie nacjami. Postanowił skomponować tematy, które będą odwoływać się do polskiej, ukraińskiej oraz żydowskiej kultury. Ponadto rozpoczął poszukiwania odpowiedniego aparatu wykonawczego. Wybór ostatecznie padł na Orkiestrę Klezmerską Teatru Pogranicza z położonej na Podlasiu miejscowości Sejny. Poza rozmaitymi odmianami saksofonów, puzonów i innych dęciaków, w instrumentarium obecne były również wibrafon, cymbały, akordeon i perkusjonalia. Pora zatem bliżej przyjrzeć się zawartości krążka, wszak wykorzystane środki muzycznego wyrazu i problematyka podejmowana przez film Smarzowskiego, mogły zwiastować interesującą dla słuchacza partyturę.

Przysłuchując się zamieszczonym na płycie kompozycjom, można spostrzec, że Trzasce przyświecała idea skonfrontowania ze sobą muzyki ludowej z bliskim mu jazzem. Z jednej strony mamy delikatnie nacechowane folklorem melodie, a z drugiej quasi jazzową stylistykę. Obydwa gatunki łączy z kolei instrumentarium (akordeon i dulcimer naprzeciw m.in. „bigbandowych” trąbek, puzonów i saksofonów). Ponadto nie zabrakło też miejsca dla improwizacji, które dają o sobie znać zwłaszcza w utworze Płonące słońce, wschodzący księżyc. Najbardziej reprezentatywnymi pomysłami muzycznymi skomponowanymi do Wołynia będą jednak tematy.

Marsz Miłości w Ukrytej w Ogniu prezentuje nam bardzo dobry motyw główny, czyli chwytliwą, lecz posępną i podniosłą melodię zaaranżowaną na quasi militarny marsz (nieco podobnej koncepcji Trzaska spróbował wcześniej w Drogówce). Temat ten powraca w ostatniej ścieżce na płycie, Miłość Ukryta w Ogniu, która, jak wskazuje tytuł, została pozbawiana marszowego sznytu. Tym razem Gdańszczanin jest znacznie bardziej stonowany, tworzy jakoby elegię dla ofiar mordu. Jest to bardzo sprawne zamknięcie krążka, które pozostawia słuchaczowi przestrzeń do przemyśleń. Co ważne, na tym nie kończy się baza tematyczna. Kolejne melodie usłyszymy m.in. w takich kompozycjach, jak Żniwa czerwonych kwiatów i W ramionach śpiącego rycerza (jeden z najlepszych kawałków na płycie). Wszystkie te motywy mają poważny, z lekka depresyjny wydźwięk.

Ważną płaszczyzną tej ścieżki dźwiękowej są również rozmaite eksperymenty muzyczne. W tej materii Trzaska posługuje się zarówno instrumentami dętymi, jak i perkusjonaliami, kontrabasem, a nawet różnymi efektami akustycznymi. Takowe brzmienia, nierzadko niełatwe i wymagające od odbiorcy skupienia, pojawiają się w wielu utworach, czasem towarzysząc bardziej melodyjnym fragmentom. Eksplorowanie możliwości wykorzystywanych instrumentów ewidentnie nadaje partyturze Trzaski modernistycznego sznytu. Z drugiej strony wypada zauważyć, że sporą część kompozycji, ze względu na ich wyżej opisywany charakter, doprawdy ciężko byłoby sobie wyobrazić wybrzmiewających w pełnej okazałości w ruchomych kadrach filmu Smarzowskiego.

Ścieżkę dźwiękową z Wołynia ciężko ocenić jako muzykę filmową sensu stricto. Dużo łatwiej będzie nam, gdy spojrzymy na nią, jak na dzieło zainspirowane produkcją Smarzowskiego, jej tematyką, tragicznymi losami oglądanych na ekranie bohaterów. Wtedy też ukazuje się nam obraz muzyki ciekawej i niebanalnej, lecz jednocześnie depresyjnej i w pewien sposób abstrakcyjnej. Na pewno nie jest to pozycja dla każdego miłośnika filmówki. Takie aspekty, jak instrumentarium, specyfika brzmienia oraz eksperymenty akustyczne, mogą wywołać ambiwalentne odczucia – jednych odbiorców zniechęcą, innych zaintrygują. Konkludując, polecam jednak zapoznać się z tym albumem, choćby dla tego nietypowego doświadczenia, jakim jest bez wątpienia sam odsłuch. A na ile jest to faktycznie muzyka filmową, to już inna kwestia. Przypomina mi się wypowiedź Smarzowskiego, który powiedział, mając na uwadze kontekst polityczny swojego filmu, że Wołyń ma być mostem, a nie murem. Myślę, że partytura Mikołaja Trzaski też jest mostem, tyle że pomiędzy jazzem a folklorem.

Najnowsze recenzje

Komentarze