Fani Andrzeja Sapkowskiego wreszcie doczekali się nowej adaptacji dzieł o Geralcie z Rivii. Choć próby w tym temacie były już podejmowane niejednokrotnie, wiedźmińska saga nie otrzymała do tej pory satysfakcjonującego przeniesienia na ekran. Niesmak, jaki pozostał po polskiej ekranizacji z 2001 roku był tak wielki, że do tej pory nie przestał być pretekstem do licznych żartów na ten temat i rzucił się cieniem na jakiekolwiek pomysły powrotu Geralta na ekran. W międzyczasie historia wiedźmina doczekała się kontynuacji w postaci znakomicie przyjętej trylogii gier komputerowych studia CD Projekt Red. I jakkolwiek gry często chwalone były za wierne oddanie klimatu prozy polskiego pisarza, są jednak osobną historią i nie sposób uznać je za adaptację. Nic dziwnego zatem, że serialowy Wiedźmin Netflixa, oparty na pierwszej serii opowiadań, już od momentu ogłoszenia wzbudzał tyleż nadziei, co obaw. Emocje podsycane były przez udział Tomasza Bagińskiego oraz wywiady z showrunnerką Lauren Schmidt, która zapewniała fanów o dużej wierności dziełu Sapkowskiego. Efekt ostateczny wyszedł nie mniej kontrowersyjnie – niektórzy się nową adaptacją zachwycają, inni mieszają ją z błotem, większość widzów spotkała się jednak z niekomfortowym poczuciem ambiwalencji. Produkcja Netflixa daleka jest bowiem od doskonałości, ale i ciężko uznać ją za w pełni nieudaną. Z jednej strony chwali się przekonującego Henry’ego Cavilla w roli głównej, wiernie oddanego Jaskra czy niektóre ciekawie uwypuklone wątki, z drugiej serial charakteryzuje się nierównym tempem, mocno chaotyczną narracją oraz szeregiem błędów scenariuszowych. Standardowo nie brakuje również opinii purystów, przyczepiających się do licznych rozbieżności z książkowym pierwowzorem. Niezależnie jednak od tego, serial odniósł olbrzymi sukces finansowy, a Netflix już zapowiedział kolejne dwa sezony – będzie zatem okazja do naprawienia wszelkich niedociągnięć.
Ciężko wyobrazić sobie pełnoprawną produkcję fantasy bez adekwatnie ilustrującej ją ścieżki dźwiękowej. Historia muzyki filmowej pamięta mnóstwo dzieł, które dzięki kompozytorskiej inspiracji kreowały nowe muzyczne uniwersa, stanowiące swoistą dźwiękową sygnaturę odpowiadających im filmów oraz nierozłączny element ich atmosfery. Wystarczy wspomnieć choćby Władcę Pierścieni Howarda Shore’a, Merlina Trevora Jonesa czy Legendę Jerry’ego Goldsmitha, aby przekonać się jak integralnym elementem uniwersum fantasy może być muzyka. Autorski świat wykreowany przez Sapkowskiego, bogato inspirowany najróżniejszymi źródłami mitologicznymi, pełen oryginalnych stworzeń oraz pieczołowicie zaprojektowanych nacji i państw, powinien być zatem wręcz wymarzonym materiałem inspiracyjnym dla kompozytora. Paradoksalnie jednak nie doczekał się dotąd muzyki na miarę tych największych.
Z dotychczasowych prób muzycznego opisania wiedźmińskiego uniwersum, najtrafniej do tematu podszedł prawdopodobnie Grzegorz Ciechowski w swej ilustracji polskiego serialu. Choć nie ustrzegł się przed kilkoma wątpliwymi eksperymentami, udało mu się wykreować oryginalną, quasi-gotycką atmosferę, przepełnioną etnicznymi inspiracjami oraz mrocznym, mistycznym brzmieniem, ciekawie korespondującym z historią Geralta. Soundtracki do dwóch pierwszych gier autorstwa Adama Skorupy, Pawła Błaszczaka i Krzysztofa Wierzynkiewicza charakteryzowały się z kolei kompletnym brakiem pomysłu na unikalne, wiedźmińskie brzmienie – artyści bardzo swobodnie mieszali ze sobą muzykę folkową, elektronikę i rocka z dość odtwórczo rozumianymi wpływami muzyki orkiestrowej. Różnorodność inspiracji w wypadku tak bogatego świata jest ze wszech miar słuszna, panom zabrakło jednak rzemiosła oraz spójnej wizji jak ze sobą te elementy połączyć w jedną całość. Znacznie lepiej poradzili sobie z tym Marcin Przybyłowicz oraz Mikołaj Stroiński w ilustracji trzeciej gry – Wiedźmin 3: Dziki Gon – ostrożniej podchodząc do wszelkich eksperymentów i dodając arcyciekawy element w postaci słowiańskich wokaliz zespołu Percival. Niestety w tym wypadku artyści nie ustrzegli się szeregu kliszowych rozwiązań, przez co ciężko uznać ich ilustrację za w pełni trafne ukazanie sapkowskiej „Nibylandii”. Do umuzycznienia serialu Netflixa zatrudniono dwoje artystów dotychczas szerzej w świecie muzyki filmowej nieznanych – Rosjankę Sonyę Belousovą oraz Szwajcara Gionę Ostinellego. Czy efekt ich pracy okaże się długo wyczekiwaną odpowiedzią na pytanie o muzyczną sygnaturę Geralta z Rivii?
Wiedźmin w interpretacji kompozytorskiego duetu to muzyka pełna paradoksów. Dość ironicznie koresponduje to z samą naturą serialu – podobnie bowiem jak ilustrowane medium, ciężko nazwać to dzieło jednoznacznie dobrym lub złym. Podstawowym problemem tej muzyki jest jej wysoki eklektyzm, któremu, analogicznie do przypadku gier komputerowych, zabrakło przekonującego spoiwa. Czegóż tu nie ma – inspiracje muzyką celtycką, słowiańską czy arabską przeplatają się tu ze zwiewnymi harmoniami w stylu Thomasa Newmana, karczemnymi przygrywkami, tematami rodem z filmowych zwiastunów, a nawet nowocześnie brzmiącymi dronami lub industrialnymi beatami (!). Zarówno oglądając serial, jak i przysłuchując się albumowi, słuchacz odbędzie podróż przez istny muzyczny kalejdoskop, w którym brzmieniowe wolty następują niekiedy ze sceny na scenę. Brzmi to zupełnie, jakby twórcy nie wiedzieli jak podejść do serialu jako całości i zrezygnowali z jakiegokolwiek kontekstu. Od strony czysto narracyjnej mamy tutaj wprawdzie dość ubogo zarysowaną bazę tematyczną, która próbuje w jakimś stopniu przeprowadzić widza przez serial. Niektóre z tych melodii są zresztą wcale udane – warto tutaj chociażby wspomnieć o chwytliwym, plastycznym temacie Geralta, który artyści poddają wielu twórczym przeobrażeniom (Happy Childhoods Make For Dull Company, Raggamuffin czy The Great Cleansing) oraz zmysłowym temacie Yennefer, trafnie korespondującym z jej uwodzicielską, ale i nieszczęśliwą naturą (druga połowa Yennefer of Vengerberg). Z wyjątkiem jednak kilku tematów pobocznych, brak tutaj jakichkolwiek innych melodii, które potrafiłyby trwale zadomowić się w świadomości słuchacza. Raptem dwa udane motywy to niestety zdecydowanie za mało, żeby poprowadzić narracyjnie tak złożoną historię (serial dzieje się na wielu płaszczyznach czasowych jednocześnie), szczególnie biorąc pod uwagę uprawianą przez duet nadmierną eksploatację głównego tematu.
Nie to jest jednak główną bolączką tej muzyki, wagnerowskie lejtmotywy nie muszą wszak definiować każdą udaną ilustrację fantasy. Niestety stylistyczny misz-masz, jaki serwują nam Belousova i Ostinelli jedynie pogłębia ogólną płytkość tej ścieżki dźwiękowej, która mimo pewnych walorów estetycznych nie ma żadnego sposobu na wykreowanie muzycznego świata Wiedźmina. Czasem w obrębie jednego odcinka można odnieść wrażenie, jakby oglądało się kilka różnych filmów – zupełnie jakby twórcy rozmyślali nad ilustracją poszczególnych scen osobno, zaniechując umieszczenia ich w jakimkolwiek kontekście. Doskonałym przykładem jest wątek Renfri z pierwszego odcinka – z jednej strony mamy śliczną kobiecą wokalizę przypisaną bohaterce (Tomorrow I’ll Leave Blaviken For Good), z drugiej w scenie pojedynku ta sama melodia zostaje brutalnie zmaltretowana przez industrialne beaty rodem z Terminatora (It’s an Ultimatum). Wreszcie ukazujący pokłosie walki finał odcinka zilustrowany zostaje skoczną, klimatyczną przygrywką stylizowaną na celtycki folk. Trzy oblicza jednego odcinka, bez najmniejszej muzycznej ciągłości. Problematyczny jest tutaj zresztą nie tylko stylistyczny galimatias, ale i jakość wykonania wielu pomysłów. Spośród kompozycji udanych niejednokrotnie wyłaniają się melodie banalne, takie jak chociażby temat wiodący odcinka ze złotym smokiem (Gold Dragons Are the Rarest) – trywialna, patetyczna przygrywka, przywołująca skojarzeniami masowo produkowaną muzykę do zwiastunów. Najbardziej rażące jest jednak nachalne użycie elektroniki. Można mniemać, że poziom obfitości jej użycia wynika z dość ograniczonego budżetu, jaki został przeznaczony na produkcję muzyki, wszak sami twórcy pochwalili się, że samodzielnie zagrali partie na 64 różnych instrumentach (bo musieli?). Sama idea użycia muzyki elektronicznej nie jest zresztą zła sama z siebie, wszak oferuje ona szerokie spektrum możliwości, o czym niejednokrotnie można się było przekonać również w produkcjach fantasy – przywołajmy chociażby wybitną Legendę Goldsmitha. Niestety w Wiedźminie elektronika to głównie narzędzie do pójścia na łatwiznę, a nie do szukania nowych brzmień. Industrialnie brzmiące beaty i sample perkusyjne w licznych utworach akcji pełnią funkcję hałaśliwego podbijacza brzmienia, maskującego brak dużego składu wykonawczego, w innych fragmentach wykorzystywane tekstury nierzadko brzmią zupełnie anachronicznie. Znamiennym przykładem jest utwór ilustrujący czołówkę serialu, Geralt of Rivia, w którym zupełnie dobry przecież temat zostaje „okraszony” pulsującą dawką dronów, brzmiących jak ściągnięte z podstawowej biblioteki sampli. Ciężko powiedzieć, jaki był zamysł artystyczny tego zabiegu – wyszedł jednak zupełny kicz.
Oprócz muzyki typowo ilustracyjnej, twórcy przygotowali również niemałą ilość muzyki diegetycznej. Spora część fabuły dzieje się w przydrożnych tawernach oraz na królewskich dworach, nie zabrakło zatem skocznych, folkowych kawałków stylizowanych na średniowieczne tańce oraz muzyki karczemnej (They’re Alive, I’m Helping the Idiot, Blaviken Inn). Artyści nie pokusili się przy tym o próbę wykreowania unikalnej muzyki wiedźmińskiego świata, ograniczając się do przyjemnych, jednak dość kliszowych kompozycji, jakich można usłyszeć wiele w analogicznych produkcjach. Dużo ciekawszą część całości stanowią piosenki, szczególnie te śpiewane przez Jaskra. Na tym polu duet odniósł zdecydowany sukces – dość powiedzieć, że piosenka Toss A Coin To Your Witcher stała się hitem niemal od razu po premierze serialu. Można by się zastanawiać, czy maniera obrana przez twórców, kojarząca się chociażby z Beatlesami, jakkolwiek przystaje do świata Sapkowskiego. Na to chyba można w tym przypadku przymknąć oko – utwór bardzo trafnie koresponduje z gwiazdorską kreacją Joeya Bateya, a chwytliwy refren z miejsca kradnie serca słuchaczy. Nic dziwnego, że to właśnie on stał się muzyczną wizytówką serialu. Nie mniej udane są pozostałe piosenki, na czele ze ślicznym Her Sweet Kiss, którego refren zostaje świetnie wykorzystany jako temat miłosny (Everytime You Leave). Na balladach Jaskra zresztą się nie kończy – Belousova i Ostinelli przygotowali cały szereg utworów tematycznych, niekiedy zastępujących rolę ilustracyjną, choć najczęściej okraszających napisy końcowe. Kompozycje takie jak irlandzkie The Song of the White Wolf czy przywołujące twórczość Nicka Cave’a The Last Rose of Cintra dowodzą melodycznych zdolności obojga kompozytorów i pokazują, że momentami mieli pomysł na to, jak mógłby brzmieć Wiedźmin. Szkoda, że z reguły wychodzi to dopiero na napisach końcowych…
Póki co, muzyka doczekała się wydania tylko w postaci cyfrowej. Album ukazał się dopiero miesiąc po premierze serialu i wygląda, jakby producenci chcieli zrekompensować fanom czas czekania porządną dawką muzyki. Całość zamyka się w 55 utworach, które łącznie trwają ponad 3 godziny. Decyzję tę niestety ciężko podsumować inaczej niż „kuriozum”. Album po brzegi wypełniony jest ciężko słuchalnym underscore oraz muzyką akcji, które znacznie częściej sprawiają ból aniżeli przyjemność ze słuchania. Z drugiej strony tak szeroka prezentacja soundtracku znakomicie uwypukla wszelkie aspekty tej muzyki, łącznie z wadami, które mogłyby nieco umknąć przy lepiej skrojonym materiale. Nikt poza uszczypliwym recenzentem jednak na takim układzie nie korzysta (a i recenzent nieszczególnie czuje się szczęśliwy), z kolei dla statystycznego słuchacza muzyki filmowej taki moloch może być nie do przejścia. Wielka szkoda, gdyż muzyce tej nie brak naprawdę dobrych fragmentów i spokojnie można by z tego ukroić satysfakcjonującą, 40-minutową płytę. Podobno Milan Records przymierza się do wydania tego soundtracku na nośniku fizycznym – pozostaje mieć nadzieję, że i forma prezentacji ulegnie radykalnej zmianie.
Można stwierdzić, że podobnie jak i serial, muzyka do netflixowego Wiedźmina zostawia nas z wysoce ambiwalentnymi odczuciami. Znajdziemy w niej cały szereg pomysłów, które mają prawo chwycić za serce – kilka udanych melodii, interesujące zabawy etnicznym brzmieniem, chwytliwe i klimatyczne piosenki. Pozytywne aspekty często przytłoczone są jednak nieudolną elektroniką, prymitywną muzyką akcji oraz nudnym underscore. Nad całą kompozycją z kolei unosi się duch niezdecydowania oraz muzycznych niespójności. Odpowiadając na postawione pytanie, czy doczekaliśmy się trafnej ilustracji świata Sapkowskiego, należy sobie szczerze odpowiedzieć – absolutnie nie. Wiedźmin w wykonaniu Sonyi Belousovej oraz Giony Ostinellego to muzyka groteskowo wręcz niekonsekwentna. Muzyka posiadająca pewne walory estetyczne, ale jednocześnie muzyka bez żadnej przekonującej wizji, która mogłaby udźwignąć ciężar uniwersum. Dzieło bezideowe. Szkoda.