Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alan Silvestri

Wild, the (Dżungla)

(2006)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Tendencyjność dotyka ostatnio każdej sfery kinematografii, nawet animacji. Po krótkotrwałym zachłyśnięciu się widowni nowoczesną technologią komputerową, która zepchnęła tradycyjną “rysowaną” klatkę na mało znaczący margines, nastał długotrwały okres letargu w wyobraźni filmowców. Efektem tego jest coraz liczniejsze pakowanie w błyszczące sreberko przeżutych do granic możliwości historii i wypuszczanie ich do kin. Inne skojarzenia nie przychodzą mi do głowy “podziwiając” najnowszy produkt Walta Disney’a, Dżungla opowiadająca o przygodach zwierzaków z zoo w mieście. Kto choć trochę orientuje się we współczesnej kinematografii zdołał zauważyć, że równo rok wcześniej podobny film pokazało Deamworks. “Podobny” to może sformułowanie odrobinę na wyrost, bo Madagascar w przeciwieństwie do swojej kopii oglądało się naprawdę przyjemnie. Już nawet humorystyczny polski dubbing nie nadrobił kiepskiego scenariusza…

Tendencyjność zdaje się udzielać na każdej płaszczyźnie obrazu Steve’a Williamsa, także w muzyce autorstwa Alana Silvestriego. Słuchając Dżungli w głowie kołatało mi się jedno fundamentalne pytanie: “czy selfplagiatyzm jest chorobą zakaźną”? Darując sobie wycieczki do najbliższej stacji sanitarno-epidemiologicznej wywnioskowałem, że raczej tak. Zjawisko “horneryzmu” coraz częściej dotyka sławy zachodniej muzyki filmowej w tym także Alana Silvestriego, który od dobrych kilku lat nie potrafi wyjść z klatki którą sobie przez przypadek sporządził. Właściwie z partytury na partyturę jest coraz słabiej pod tym względem. Wyjątek od tej reguły stanowi chyba tylko Ekspres Polarny, który pomimo braku większej oryginalności bronił się jeszcze świetną tematyką i klimatem. A co z Dżunglą? No cóż. Tak wtórnej ścieżki u Silvestriego dawno nie słyszałem. Podsumować ją można czterema tytułami: Mumia Powraca, Lilo i Stitch, Ekspres Polarny i Van Helsing… ot takie popłuczyny po wyżej wymienionych ścieżkach.

Pisząc o Dżungli grzechem byłoby nie wspomnieć słowem o jej relacjach na tle z Madagascarem. Muzyka Silvestriego jak i Zimmera ma to do siebie, ze nawet dobrze się tego słucha w połączeniu z obrazem. Te całe wariacje orkiestrowe zakrawające miejscami o muzyczny komizm uprzyjemniają oglądanie filmu dodając mu nieraz odrobiny dynamizmu. Wyjęte z kadru gubią się totalnie w potoku dźwięku zniechęcając do dalszego słuchania po zaledwie 2-3 utworach. Soundtrack z Madagascaru jako typowy produkt marketingowy uniknął porażki zestawiając w sobie zaledwie drobną część “original score”. W przypadku Dżungli jest nieco inaczej. Z zawartej nań półgodzinnej partytury Silvestriego wychodzą na wierzch wszystkie mankamenty z jakimi się boryka, między innymi te dotykające kwestii oryginalności. Zresztą zabiegi marketingowe dotknęły również Dżunglę, czego wyraźnym przykładem jest umieszczenie przez wydawców trzech piosenek na albumie nijak koegzystujących z muzyką Silvestriego. Tym oto sposobem do ścieżki dźwiękowej wdarła się tandeta i nieład. Ale powróćmy do samego “original score”.

Silvestri jako jeden z czołowych murarzy muzycznych Hollywood stawiających solidne ściany dźwiękowe gdzie tylko zawita. Postawił nam jedną i w Dżungli. Na przedmurzu tej ściany umieścił tematykę w skład której wszedł jeden temat główny i kilka motywów pobocznych, pojawiających się w zależności od miejsc i osób które opisują. Temat przewodni – podniosłe fanfary dopadające słuchacza już na wstępie Tales From The Wild – to nic innego jak wyprana wersja tematu pociągu z Ekspresu Polarnego. Tak jak w swoim “pierwowzorze” przyjmuje charakter konstrukcji na której Silvestri buduje muzykę akcji – hegemona partytury. Action-score to błogosławieństwo i zarazem przekleństwo Dżungli. Jako ilustrator luźnego filmu, budowany na pełnej orkiestrze z wysuwającą się na czoło sekcją dętą, dostarcza słuchaczowi sporej dawki rozrywki. Z drugiej strony z niej właśnie wypływa cały problem oryginalności kompozycji. Silvestri nie ogranicza się w niej bowiem do zwykłego zapożyczania schematów. Kopiuje po prostu całe frazy, czego będziemy doświadczymy w prawie każdym utworze. Poza akcją funkcjonuje jeszcze bardzo uboga, ograniczona do sampli elektronicznych stymulujących bębny i tamburyna etnika.

Nic konkretnego nie wyniosłem z Dżungli… no może lekki ból głowy spowodowany nadmierną ilością skrajnie zróżnicowanego dynamicznie dźwięku. Ten score to 30minutowa sztampowa do granic możliwości łupanka orkiestrowa opatrzona hollywoodzkim plastikiem emocjonalnym. Jedyne co możemy w niej podziwiać to orkiestracje Davida Slonakera, które co jak co stoją na wysokim poziomie. Ale nawet taki “produkt” jak Dżungla znajdzie swoich amatorów. Będą nimi wyznawcy Alana Silvestriego lub cząstka społeczeństwa, która z wypiekami na twarzy śledziła losy disneyowskich zwierzaków. Warto jeszcze na koniec zadać sobie pytanie: “Czy Silvestriego stać jeszcze na jakąś innowacyjną muzykę?” Najbliższe lata pokażą aczkolwiek droga jaką podąża kompozytor nie wróży nadziei.

Najnowsze recenzje

Komentarze