Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Rachel Portman

Where Angels Fear to Tread (Tam, gdzie nie chadzają anioły)

(1991)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 03-04-2019 r.

Rachel Portman, laureatka Oscara za muzykę z Emmy, karierę w branży filmowej rozpoczęła na początku lat 80., pracując głównie na potrzeby niewielkich produkcji telewizyjnych. Wiele z tych prac zaginęło w odmętach dziejów, jak dotąd nie mając okazji ujrzeć świata dziennego. Po latach działalności i kilkunastu zilustrowanych tytułach, na początku kolejnej dekady udało się jej jednak wyrwać z telewizyjnej niszy. Wtedy też zaczęła brać pod swoje skrzydła większe produkcje, te przeznaczone na duży ekran, co pociągnęło za sobą zainteresowanie jej twórczością ze strony wydawnictw płytowych. I tak też jej solowym debiutem na rynku fonograficznym okazał się być soundtrack z filmu Tam, gdzie nie chadzają anioły.

Obraz Charlesa Sturridge’a przenosi nas do początków XX wieku. Fabuła przedstawia historię pewnej brytyjskiej rodziny z wyższych sfer. Pochodząca z niej Lillia wyjeżdża do Toskanii, gdzie wychodzi za mąż za miejscowego Gino. Familia nie jest jednak przychylnie nastawiona do jej wybranka. Scenariusz powstał na podstawie tak samo zatytułowanej powieści E. M. Fostera. W rolach głównych wystąpili m.in. Helen Mirren i Helena Bonham Carter.

W tych realiach filmowych w dość zjawiskowy sposób odnalazła się Portman. Podczas napisów początkowych, ilustrowanych przez utwór tytułowy, prezentuje dwa główne tematy, stanowiące szkielet całej partytury. Pierwszy z nich rozpisany jest na klarnet i smyczki. Ze względu na odrobinę fikuśną melodię i zastosowanie artykulacji staccato, nabiera nieco humorystycznego kolorytu, choć z drugiej strony trójdzielne metrum sprawia, że nie brak mu jednocześnie tak ważnej z perspektywy filmu szykowności. Temat z drugiej połowy rzeczonego utworu również cechuje się czarującą i pełną elegancji melodyką, choć ma w sobie nieco więcej liryzmu i podniosłego tonu. Z czasem dochodzi do niego ekspresyjny kontrapunkt fortepianu, stanowiący na przestrzeni partytury w pewien sposób trzeci motyw wiodący.

Na czym zatem polega wspomniana w powyższym akapicie zjawiskowość? Zacznijmy od tego, że film Sturridge’a to klasycznie zrealizowane kino kostiumowe, obfite w dialogi i generalnie statyczne sceny. W tym kontekście score ma zaskakująco pogodny wydźwięk. W muzyce Portman da się z łatwością wyczuć, towarzyszący liryzmowi, optymizm, pozytywną energię, a może nawet i nutkę ironii. Score nadaje filmowi luzu, dystansu do opowiadanej historii, a główni bohaterowie, wciśnięci w idealnie dopasowane gorsety i szyte na miarę garnitury, wydają się bardziej naturalni i bliscy widzowi. Partytura przy tym pozostaje wierna dramatycznej wymowie filmu (wszak dominują tu wątki obyczajowe i melodramatyczne), co osiągane jest m.in. dzięki tradycyjnym instrumentacjom (dęte drewniane, smyczki, fortepian). Do tego nie brakuje tu bardziej ekspresyjnych fragmentów, w których znajdują zastosowanie trąbki unoszące się nad fakturą smyczkową – technika później często stosowana przez Portman. Zresztą usłyszymy tutaj wiele innych wyznaczników stylu Angielki. Przywiązanie do durowej liryki, instrumentów smyczkowych i dętych drewnianych, czy wreszcie charakterystyczne harmonie – to wszystko Portman będzie rozwijać na przestrzeni kolejnych lat w branży.

Akapit, w którym opisałem tytułowy utwór, niejako wyczerpuje to, co mógłbym napisać o reszcie przygotowanej przez Portman ścieżki dźwiękowej. Rzecz tkwi w repetycji materiału tematycznego. W zasadzie cały score bazuje na omawianych wcześniej motywach – w większości przypadków powracają one w aranżacjach różniących się od siebie jedynie kosmetycznymi zmianami. Tym samym w pewnym momencie może się wkraść odczucie znużenia powtarzalnością, nawet mimo względnie niedługiego czasu trwania albumu. Co prawda pośrodku krążka będziemy mieli styczność z 12-minutowym cytatem z opery Gaetano Dionizettiego, ale raczej niewielu odbiorców uzna to za niezbędny przerywnik w lekturze soundtracku.

Zapewne właśnie prezentacja albumowa okaże się największą wadą dla statystycznego miłośnika muzyki filmowej. Nie zmienia to jednak faktu, że Tam, gdzie nie chadzają anioły, to dzieło napisane z klasą i dużym wyczuciem. Dzięki dwóm chwytliwym tematom i przejrzystym instrumentacjom, muzyka Rachel Portman buduje ciepłe i sympatyczne słuchowisko o wcale niemałym pierwiastku emocjonalnym. Warto przyjrzeć się tej pracy także patrząc przez pryzmat rozwoju warsztatu utytułowanej kompozytorki.

Najnowsze recenzje

Komentarze