Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian Tyler

What Men Want

(2019)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 25-04-2019 r.

Czego pragną mężczyźni? Odpowiedź na to pytanie nie wydaje się zbyt skomplikowana. W zależności od wieku i doświadczeń życiowych można tworzyć gotowe szablony z odpowiedziami. W przypadku kobiet jest już nieco pod górkę. No ale skoro kinematografia dosyć skutecznie zmierzyła się z tym drugim zagadnieniem, to czemu nie pociągnąć tematu? I tak oto światło dzienne ujrzał ni to sequel ni to remake kultowego obrazu z roku 2000 – Czego pragną kobiety. What Men Want to swego rodzaju parafraza filmu Nancy Mayers, tym razem stawiająca w centrum uwagi rządną sukcesu kobietę, Ali Davis, której kariera w branży managementu sportowego staje pod wielkim znakiem zapytania. W zdominowanym przez mężczyzn zawodzie zdaje się całkiem dobrze radzić, choć do pełni szczęścia brakuje zrozumienia swoich klientów. I kiedy pewnego dnia odkrywa że jest w stanie czytać myśli facetów – zaczyna wykorzystywać to zarówno w zawodzie jak i życiu prywatnym. Wydawać by się mogło, że skoro podjęta przez filmowców formuła jest sprawdzona, to sukces będzie gwarantowany,. Choć pod względem finansowym What Men Want poradził sobie całkiem nieźle, to jednak pewien niesmak po seansie pozostał. Poza oklepaną historią najbardziej irytuje jednak główna bohaterka, w którą wciela się aktorka z pretensjonalną estymą grania – Taraji P. Benson. Jeszcze mniej intrygujące jest całe zaplecze postaci drugoplanowych, które miotają się po planie bez ładu i składu. I chyba tylko okazjonalnie dawkowany, całkiem fajnie wpleciony humor sytuacyjny, potrafi uratować odbiorcę przez znużeniem. Ważnym czynnikiem kształtującym dynamikę i luźny ton tego obrazu jest również ścieżka dźwiękowa, dla której chociażby warto zmierzyć się z tą średnio udaną komedią romantyczną.

Autorem takowej jest Brian Tyler – kompozytor, którego jeszcze kilka lat temu nie posądzalibyśmy o tego typu angaże. Miło obserwować jak Amerykanin stara się wychodzić ze swojej strefy komfortu, aby poszukiwać nowych wyzwań. Na początku iście funkowo-jazzowe ścieżki dźwiękowe do Iluzji. Następnie zaskakująca informacja o tworzeniu muzyki do komedii romantycznej o bajecznie bogatych azjatach, a później… Później worek podobnych propozycji sam się rozwiązał. Zilustrowanie losów kobiety sukcesu osaczonej przez mężczyzn nie wydawał się zbyt skomplikowany. Podstawowe formuły zostały już niejako sprawdzone. Należało tylko zaadaptować je na potrzeby nowych realiów. Jednakże Tyler postanowił pójść o krok dalej całkowicie rezygnując z klasycznych, orkiestrowych form wyrazu. Angażując do wykonawstwa jazzowy band, zaproponował zupełnie oderwaną od współczesnej stylistyki, oprawę muzyczną. Nie tylko jazzującą i swingującą, ale i odwołującą się do muzyki funkowej z lat 70. – tak niezbędnej do utrzymania luźnego tonu całej ścieżki dźwiękowej. Oczywiście nie mogło zabraknąć również spokojniejszych form, które przemawiają tutaj smooth jazzem. Wszystko to tworzy barwną, żywiołową i bardzo mocno przywiązaną do melodyki, oprawę muzyczną, która charakteryzuje się czymś, co w warsztacie Tylera nieczęsto spotykamy. Mianowicie przerzuceniem sporego ciężaru aranżacyjnego na różnego rodzaju solówki – fortepianowe, perkusyjne, saksofonowe… Większość z nich jest domeną samego kompozytora, który nie omieszkał pochwalić się nawet swoimi zdolnościami w specjalnie nakręconym teledysku do jednego z utworów.

Najważniejszą dla nas informacją jest to, że podjęty wysiłek nie idzie na marne w starciu z dźwiękowym miksem w filmie. Choć samej ilustracji Tylera jest w obrazie niespełna godzina, to jednak otrzymuje ona należne jej miejsce. Świetnie umiejscowiona w obrazie, dobrze podłożona i takowoż odnajdująca się w zestawieniu z licznie wykorzystanymi piosenkami. Mimo, że uwaga odbiorcy kieruje się głównie w stronę songów, to jednak nie sposób nie docenić kilka dynamicznych montażów z działań głównej bohaterki, kiedy ścieżka dźwiękowa Tylera wzorcowo radzi sobie z dyktowaniem odpowiedniego tempa akcji. Czyżby więc kolejny artystyczny sukces tego tak często krytykowanego kompozytora? Pod pewnymi względami na pewno tak. Choć jest wiele aspektów tej kompozycji, co do których można mieć pewne obiekcje.


Jednym z nich jest konstrukcja albumu soundtrackowego wydanego nakładem Lakeshore Records. Wydawać by się mogło, że 50-minutowy materiał niespecjalnie da się we znaki statystycznemu odbiorcy. A jednak. Wszystko przez specyfikę tworzonej przez Tylera muzyki oraz jego maniery prezentowania wszystkiego co najlepsze już na początku. Zatem po bardo zachęcającym starcie, powoli aczkolwiek nieubłaganie oddalamy się w kierunku znużenia mniej emocjonującymi fragmentami. Nie bez znaczenia pozostaje również całkiem spora ilość rozrzuconej po albumie, kilkudziesięciosekundowej drobnicy. W moim odczuciu można było odcudzić całe słuchowisko o co najmniej dziesięć minut, grupując wybrane utwory w ramach specjalnie przemontowanych suit. Z pewnością przysłużyłoby się to poprawie odbioru dosyć fajnego w gruncie rzeczy materiału muzycznego.



W prezentację albumową wchodzimy z pełnym impetem. Od remisowanego kawałka Somethin’ Like This. Jednakże na pełnowymiarową prezentację tematu przewodniego musimy poczekać do tytułowego What Men Want. Zaaranżowany przez Tylera, jazzowy band, robi tutaj świetną robotą. Nie tylko zresztą tutaj. Kolejny utwór The Agency również zadziwia fajnym wykonawstwem. Ale bezapelacyjnym highlightem partytury jest trzyminutowy kawałek zatytułowany Boom! Pojawiający się w kontekście dynamicznych działań agencji w której pracuje Ali, jest po prostu mistrzowskim popisem solówek fortepianowych Briana Tylera. Próżno szukać w dalszej części albumu czegoś, co można zestawić z tym trackiem. Owszem, poznane już na wstępie tricki oraz melodie co rusz powracać będą w tej czy innej odsłownie. Ale jak już wspomniałem wcześniej, uwaga odbiorcy z każdą chwilą coraz bardziej się ulatnia. Muzyka do What Men Want nie proponuje bowiem nic nowego. Większość funkowych zagrań (miejscami również melodii) mogliśmy już usłyszeć w ścieżkach dźwiękowych do Iluzji. Wielokrotnie nawiązywanie do nich w Azjatach również przekłada się na znużenie formułą w tej konkretnej pracy. I gdyby nie mocno eksponowane solówki, można by postrzegać te zabiegi jako kolejną próbę uciekania się do odtwarzania schematów.

Powyższy zarzut tyczy się każdego apektu pracy. Nie tylko funkowej, skocznej muzyki. Również smooth jazzowych, pięknych kawałków, które także nie rozwijają tutaj swoich skrzydeł tak, jakbyśmy tego oczekiwali. Po ujmującym Rooftoop oraz równie melancholijnym Father and Daughter, kolejne aranże są już tylko cieniem wyżej wspomnianych kawałków. I gdyby nie pojawiające się w tzw. międzyczasie, stylistyczne niespodzianki, można by było zakończyć przygodę z albumem w środkowej jego części. Jedną z takich niespodzianek jest okraszone indiańską etniką i wokalizami, Open Your Inner Portal (Facebook Shaman).



Jak już wspomniałem wcześniej, naprawdę miło słuchać, jak Brian Tyler bawi się swoją profesją. Wychodząc z kina akcji, z wielkich blockbusterów, pozwolił sobie na odrobinę dystansu od pełnoorkeistrowych, pompatycznych prac. I jeżeli ma to się przełożyć na dalsze ubogacanie zaplecza brzmieniowego oraz poszukiwanie czegoś nowego w muzyce, to jestem jak najbardziej na tak. Gorzej jeżeli jedną rutynę będzie chciał zamienić na drugą. Mimo, że What Men Want nie zwiastuje takiego mocnego zakleszczania się w wygodnych, mniej stresujących projektach, to jednak dopiero kolejne lata pokażą, co owe doświadczenie wniosło do warsztatu Amerykanina. A co do samej omawianej tutaj ścieżki dźwiękowej. Cóż, jest to kolejny pstryczek w nos dla malkontentów od lat powtarzających jak mantrę, że Tylera nie stać na nic więcej poza agresywny w wymowie i pusty w treści, action score. A jednak!


Najnowsze recenzje

Komentarze