W branży filmowej doświadczamy wielu ciekawych zwrotów, kiedy aktor przeobraża się w reżysera, producenta lub na odwrót. Są jednak profesje, jak chociażby kompozytorzy muzyki filmowej, wokół których trudno o większe sensacje. A jednak…
Abstrahując od tak kuriozalnych sytuacji, jak wędrująca na ręce kompozytora statuetka oscarowa za okazjonalnie popełniany montaż (Bohemian Rhapsody), są również i miłe zaskoczenia. Takowe sprawił nam ostatnimi czasy jeden z najpopularniejszych obecnie kompozytorów muzyki filmowej, Michael Giacchino. Otóż jakiś czas temu wyznał, że chciałby zająć się reżyserią (wiadomo jak należy podchodzić do tego typu zapowiedzi). No ale proszę bardzo, pod koniec roku 2022 słowa te stały się faktem. I to w kontekście nie byle jakiej produkcji, bo sygnowanej logotypem Marvela. Oczywiście nie była to żadna superprodukcja kinowa, a dosyć eksperymentalny twór – film średniometrażowy będący dodatkiem do MCU. Wilkołak nocą (Werewolf by the Night), to pięćdziesięciominutowe widowisko dedykowane na platformę streamingową Disney+. Opowiada o członkach tajnego bractwa łowców potworów, którzy gromadzą się pewnej nocy, aby uczcić pamięć zmarłego przywódcy. Jak się później okazuje, mają oni rywalizować o cenny klejnot. I jako historia poboczna Wilkołak nie rzuca na kolana. Nie odnosi się również bezpośrednio do żadnego filmu kinowego, ale stanowić może idealny punkt wyjścia do ewentualnego tworzenia ciekawych crossoverów. Kto wie, może właśnie pod reżyserskim nadzorem Michaela Giacchino?
Któż by się spodziewał, że do stworzenia ścieżki dźwiękowej Michael Giacchino zaangażuje samego siebie? Oczywisty fakt wzięcia odpowiedzialności i za ten etap postprodukcji można było wiązać z wielkimi oczekiwaniami odnośnie muzycznej treści. Doskonale znamy bowiem możliwości Giacchino skoro „obstawia” solidną część hollywoodzkich superprodukcji spod znaku Marvela. Predyspozycje do tworzenia podniosłych, opatrzonych charakterną melodyką kompozycji ma we krwi, więc po Wilkołaku spodziewaliśmy się tylko najlepszego. Tym bardziej, że film jawnie nawiązywał do najbardziej inspirującego dla gatunku grozy okresu, kiedy muzyka znaczyła więcej niż przypadkowy zestaw piskliwych dźwięków. A jak to wyszło w praktyce?
Cóż, muzyka do Wilkołaka wielką sensacją nie jest. Przynajmniej nie większą aniżeli produkcja, do której powstała. Ale czy wywiązuje się ze swoich powinności? Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Ścieżka dźwiękowa jest bardzo aktywnym elementem filmowej narracji i nie ugina się pod presją innych składników dźwiękowego tła. W kwestii podjętych środków również nie zgłaszam większych obiekcji. Średni metraż Giacchino jako hołd względem czarno-białych klasyków kina grozy stara się uchwycić ten klimat również na płaszczyźnie muzycznej. Przykładem jest nie tylko wpisujący się w owe trendy temat przewodni, ale i skrzętnie budowana, posępna atmosfera. Pierwsze minuty widowiska są pod tym względem najciekawsze, aczkolwiek wraz z rozwojem wydarzeń, Giacchino zdaje się odpływać w nieco innym kierunku. Bardziej tożsamym ze współczesnymi kompozycjami do filmów z pogranicza akcji i grozy. Ciekawe rozwiązania stylistyczne zastępuje przebojowa co prawda, ale ograna już polifonia. I tak oto więcej doświadczymy tu nawiązań do serii Jurassic World niż gatunkowych klasyków. Można odnieść wrażenie, że troszkę lepiej w tym klimacie operowała suita z napisów końcowych filmu Cloverfield. Faktem jest, że Wilkołaka rozgrzesza miszmasz gatunkowy, jaki reżyser-kompozytor uprawia w swoim widowisku. Łączenie grozy z fantastyką oraz wątkami humorystycznymi rozmyło granicę pomiędzy anachronicznymi a współczesnymi brzmieniami. Ale skoro w zestawieniu z obrazem sprawdza się to bez większych zarzutów, to należy oddać słuszność dokonanym przez Giacchino wyborom.
Nieco mniej entuzjastyczne wrażenie pozostawia po sobie doświadczenie soundtrackowe. Z samym wydaniem wiąże się zresztą ciekawa historia. Opublikowany początkowo 41-minutowy album pomijał kilka znaczących fragmentów ilustracji. Zatem po licznych prośbach ze strony fanów kompozytor dorzucił brakujące utwory, zamykając ostateczny czas trwania pełnego już soundtracku w 47 minutach muzyki podporządkowanej filmowej chronologii. Na cyfrowym albumie znajdziemy dosłownie wszystko – od czołówki studia Marvela aż po fortepianowy aranż tematu przewodniego. I mimo że czas spędzony na odsłuchu mija nam dosyć szybko, to nie można oprzeć się wrażeniu, że wszystko to już kiedyś mieliśmy okazję usłyszeć. Właśnie względna anonimowość treści spychała będzie ten soundtrack do grona mniej znaczących, choć miłych dla ucha akcentów twórczości Giacchino. Aczkolwiek czy w tym przypadku należałoby to mieć za złe kompozytorowi i reżyserowi w jednym? Niech każdy indywidualnie odpowie sobie na to pytanie.