Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Bear McCreary

We Have A Ghost (Mamy tu ducha)

(2023)
4,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 27-02-2023 r.

Na wielu płaszczyznach może jednak satysfakcjonować odbiorcę i urzekać oldschoolowym, klasycznym sposobem opowiadania filmowej historii.

Mamy tu ducha, to nowa komedia utrzymana w klimacie grozy stworzona przez Christophera Landona. Autor słynnej serii Śmierć nadejdzie dziś oraz Piękna i rzeźnik, tym razem zabiera się za opowieść o duchach. Obserwujemy losy rodziny, która przeprowadza się do nowo zakupionego, ale nadgryzionego zębem czasu domu. Okazuje się, że nie jest on pusty. Co można więc zrobić, kiedy odkryje się, że nowe lokum zamieszkiwane jest przez ducha? Wezwać egzorcystę, opuścić budynek… Ależ skąd! Można nagrać zjawisko na telefon i chwalić się nim na mediach społecznościowych. Fenomen przykuwa uwagę internautów, prasy, ale i agencji rządowych, które próbują na swój sposób uporać się z tym zjawiskiem. I choć w filmie Mamy tu ducha nie brakuje elementów grozy, to jednak rozrywka i dobry humor biorą górę.

Ścieżkę do tego obrazu skomponował Bear McCreary, który w minionym roku 2022 zaliczył chyba najlepszy okres w całej swojej karierze. Większość plebiscytów branżowych typowało go na najlepszego kompozytora, a ścieżki dźwiękowe do serialu Władca Pierścienie: Pierścienie Władzy oraz gry God of War: Ragnarok zgarniały wszystkie możliwe nagrody w swoich kategoriach. Amerykanin bynajmniej nie zwalania tempa i już na początku 2023 roku proponuje nam pracę, która choć o laur najbardziej kreatywnej czy przebojowej nie powalczy, to jednak swoje robi.

Jak w przypadku wcześniejszych ilustracji do filmów Landona otrzymujemy klimatyczną muzykę skonstruowaną w oldschoolowym, orkiestrowym stylu, która zaznacza swoją obecność już od pierwszych sekund widowiska. Sam McCreary określa ścieżkę dźwiękową do Mamu tu ducha jako list miłosny do twórczości Jerry’ego Goldsmitha, Johna Williamsa oraz Danny’ego Elfmana z lat 80. I coś w tym jest kiedy spojrzymy na poruszane w filmie wątki. McCreary oczywiście przemawia tu swoim specyficznym językiem, angażującym typowe dla niego rozwiązania instrumentalne. Aczkolwiek wartym zaznaczenia jest fakt, że kompozytor do minimum ogranicza charakterystyczne dla siebie perkusjonalia. Sięga po nie tylko wtedy, kiedy tempo akcji wyraźnie przyspiesza. W innych sytuacjach posiłkuje się kotłami i werblem, które faktycznie mogą przywołać wspomnienia prac z lat 80. Tak samo zresztą jak sposób aranżowania samej akcji. Familijny ton, jakim przemawia film odcina kompozytora od konieczności przesadnego epatowania grozą. Na ogół jest więc dosyć swobodnie, ale niebanalnie. Twórca najwyraźniej za punkt honoru wziął sobie nawiązywanie do klasyki, ponieważ nawet najmniej okazałe fragmenty zdobione są ornamentem przykuwających uwagę aranży.

Szkoda tylko, że za tą maestrią nie idzie większa kreatywność w budowaniu linii melodycznej lub urozmaicania palety brzmieniowej. Kiedy sięgniemy pamięcią do poprzednich partytur tworzonych na potrzeby filmów Landona, to każda z nich obok wyrazistej tematyki charakteryzowana się jakimiś zabiegami dźwiękonaśladowczymi inkorporowanymi do orkiestrowej faktury. Mamy tu ducha odcina się od tego eksperymentatorstwa. Jest również uboższe pod względem tematycznym, co niestety odbija się na angażowaniu uwagi odbiorcy. W pewnym sensie nie powinno być to zarzutem pod adresem Beara, ponieważ jego partytura bardzo dobrze radzi sobie z ilustracyjnymi powinnościami. Brakuje jednak elementu, który mocno scalałby wszystkie warstwy oprawy muzycznej w ramach przebojowego doświadczenia muzycznego. Trudno więc oczekiwać, że po zakończonym seansie odbiorca pochłonięty będzie obsesją zmierzania się z tą muzyką bez wizualnego kontekstu.

Mimo wszystko na rynku (i to jeszcze na tydzień przed planowaną premierą widowiska) ukazał się soundtrack, na którym znalazła się godzinna selekcja najbardziej znaczących fragmentów oryginalnej ścieżki dźwiękowej. Przygodę z albumem rozpoczynamy tytułowym We Have A Ghost, który z klasyczną suita tematyczną nie ma nic wspólnego. Jest to po prostu ilustracja osobliwego prologu widowiska Landona. Każdy kolejny utwór przeprowadzał nas będzie przez koleje losów rodziny Presleyów. Nie zawsze tak dynamiczne jak w introdukcji, ale na pewno interesujące w swojej emocjonalnej i dramaturgicznej różnorodności. I choć nie brakuje tu chwil przestoju, gdzie górę biorą fortepianowe, smutne w wymowie fragmenty, to jednak siłą nośną kompozycji są finezyjnie skonstruowane, cieszące ucho, sekwencje akcji. Najwięcej takowych zastaniemy w drugiej części albumu, jak chociażby utwory Express Lane czy I Missed This House. Przygodę z duchem kończymy lirycznym epilogiem w Skipping Stones.

Mimo wszystko Mamy tu ducha nie zapisze się grubą czcionką w karierze Beara McCreary’ego. Nie będzie również konkurować o większą uwagę aniżeli prace tego kompozytora popełnione na rzecz innych obrazów Christophera Landona. Na wielu płaszczyznach może jednak satysfakcjonować odbiorcę i urzekać oldschoolowym, klasycznym sposobem opowiadania filmowej historii. Czas poświęcony na odsłuch Mamy tu ducha nie będzie więc czasem straconym.

Najnowsze recenzje

Komentarze