Filmy traktujące o sporcie są zazwyczaj nośnikiem wielu pozytywnych emocji. Jest tak do momentu, kiedy wszystko zdaje się tylko pretekstem do ukazania pewnego dramatu. I taką właśnie wymowę ma najnowsze dzieło Gavina O’Connora zatytułowane The Way Back. Opowiada ono historię byłego gwiazdora koszykówki, Jacka Cunninghama, który próbuje wygrzebać się z alkoholowego dna jakiego sięgnął. Każdy kolejny dzień upływa pod znakiem pracy na budowie i późniejszego zapijania się do nieprzytomności. Wszystko do momentu, kiedy pewnego dnia dyrektor katolickiego ogólniaka, do którego uczęszczał w dzieciństwie, prosi go o pomoc w trenowaniu szkolnej drużyny koszykarskiej. Początkowo sceptycznie nastawiony mężczyzna, coraz bardziej zaczyna angażować się w prace i życie swoich podopiecznych. Ot można napisać, że trafiła kosa na kamień. Wszak wcielający się w główną rolę, Ben Affleck również zmaga się ostatnio z problemem alkoholizmu. Zresztą w medialnych wypowiedziach często podkreślał, że praca nad The Way Back była dla niego swoistą próbą zmierzenia się z własnymi demonami. Na ile skuteczną? O tym możemy poczytać w brukowej prasie. Nie zmienia to jednak faktu, że film ogląda się z pewnym przejęciem, ale dosyć chaotycznie przedstawiony epilog pozostawia niedosyt.
Uczucie niedosytu towarzyszyć może również słuchaniu tego, co dzieje się w sferze dźwiękowej filmowego The Way Back. Na wielu płaszczyznach wydaje się ona bowiem jakby wybrakowana. I jest to (niestety) zasługą muzyki, którą na potrzeby tego dramatu stworzył Rob Simonsen, którego kojarzyć możemy głównie przez pryzmat retro-elektronicznych score’ów do takich obrazów, jak Nerve czy Twój Simon. Ostatnimi czasy próbuje on również swoich sił w bardziej „organicznych” formach wyrazu. Mały skład orkiestrowy, fortepian, perkusja – to wszystko wystarczyło, by roztoczyć nad ścieżką do The Way Back gruby płaszcz przygnębiającej, dusznej atmosfery. Ale co z radością i energią wypływającą z tematyki sportowej? No właśnie…
Tworząc swoją oprawę muzyczną, Simonsen w centrum uwagi postawił postać Jacka. To z jego perspektywy opowiadana jest cała historia i to właśnie jemu podporządkowuje się praktycznie cała ilustracja muzyczna, dosyć skąpa w treści, ale i niezbyt aktywna jeżeli weźmiemy pod uwagę kwestię zagospodarowywania filmowej przestrzeni. I tak, jak poznajemy głównego bohatera jako przygnębionego, odurzonego alkoholem, zniszczonego człowieka, tak też i muzyka stara się podążać tym śladem. Montaże ukazujące codzienną rutynę Jacka skonfrontowane są z quasi-chaotycznymi dźwiękami ambientowego tła, na które nakładany jest smutny, depresyjny wręcz motyw główny. Wykonywany na fortepianie świetnie splata się ze scenami odsłaniającymi kolejne karty z życia mężczyzny. Większość filmu upływa jednak bez jakiejkolwiek ingerencji kompozytora, pozostawiając tym samym widza ze swoimi przemyśleniami. I takie podejście całkiem nieźle się sprawdza, ale tylko do połowy filmu. Bo kiedy na pierwszy plan wysuwa się wątek sportowy, a główny bohater swoją nową rolę trenera zaczyna traktować jako swego rodzaju terapię – cała koncepcja jakby legnie w gruzach. Sekwencje z treningów oraz meczów najczęściej pozostawiane są na pastwę dźwięków dobiegających „z boiska” i niewybrednych epitetów wykrzykiwanych przez sfrustrowanego Jacka. Tylko dwie sceny z kluczowych dla drużyny rozgrywek otrzymały muzyczne wsparcie ze strony Simonsena. Nie spodziewamy się jednak żadnej wylewności – tak ze strony aranżacyjnej, jak i dramaturgicznej. Kompozytor stara się trzymać emocje na wodzy, dostarczając sekwencjom akcji tylko niezbędnych narzędzi do podkręcania napięcia oraz dynamiki. Nie ma więc mowy o jakimkolwiek zachwycie. Kompozycja Simonsena jest bardzo zachowawcza w starciu z obrazem i jeszcze bardziej ostrożna w nawiązywaniu relacji z widzem. Czego natomiast nie można jej odmówić, to skutecznego budowania pomostu pomiędzy głównym bohaterem, a śledzącym jego losy odbiorcą.
Nie jest to jednak wystarczający argument, aby wzbudzić w widzu chęć sięgnięcia po soundtrack. A szkoda, bo przygoda z cyfrowym albumem wydanym przez WaterTower Music może się wydać bardziej stymulująca niż całe doświadczenie filmowe z muzyką w tle. Niespełna pięćdziesięciominutowe słuchowisko stymuluje głównie do zanurzenia się w refleksyjnym, melancholijnym tonie. Miejscami może aż nazbyt depresyjnym i ascetycznym pod względem wykonawczym, ale dosyć spójnym w przekazie.
Jak wyżej wspomniałem, przewodnikiem po tych smutnych melodiach będzie dźwięk fortepianu wygrywający niespiesznie temat przewodni kompozycji. Od niego zaczynamy tę przygnębiającą podróż, ale nie tylko do niego zawężać się będzie serwowany nam przez Simonsena zestaw motywów. Dosyć ważnym wydaje się również temat „powrotu” (do trzeźwości i aktywności) pojawiający się w scenach treningu z uczniami oraz meczów. To właśnie kontakt z trudną młodzieżą jest motorem napędzającym przemianę głównego bohatera. Swoją wymowę zmienia również ścieżka dźwiękowa. I tak oto smętny, lekko chaotyczny ambient ustępuje miejsca bardziej skoordynowanym, perkusyjnym samplom oraz lirycznym frazom serwowanym przez sekcje smyczkowe. Oprawa muzyczna do kluczowej sekwencji meczu o „play-offy” miejscami ociera się nawet o patetyczną wymowę. Nutka optymizmu nie opuści nas już praktycznie do końca wertowania zawartości cyfrowego albumu. Fortepianowy temat Jacka również nabiera lirycznych „rumieńców” czego świetnym przykładem jest przedostatni utwór na soundtracku – jeden z lepszych, jakie tu usłyszymy. Słuchowisko kończymy natomiast pięknym wiolonczelowym ostinatem.
Trudno jednoznacznie ocenić ścieżkę dźwiękową do The Way Back. Na pewno nie da się jej porównać do analogicznych opraw muzycznych z filmów o tematyce sportowej, bo i sport jest w obrazie O’Connora tylko wymówką do podjęcia kilku trudnych zagadnień. W tym kontekście ilustracja Roba Simonsena sprawdza się należycie, choć po zakończeniu seansu pozostaje pewien niedosyt. I tu rzecz arcydziwna, bo podczas wertowania albumu soundtrackowego targają nami zupełnie odmienne odczucie – nadmiaru. Mimo względnie optymalnego czasu trwania ścieżki dźwiękowej, jej specyficzny nastrój i oszczędność w środkach wyrazu odciskają swoje piętno na odbiorcy. I w ten oto sposób otrzymujemy dwa oblicza muzyki do The Way Back. Oblicza które w przedziwny sposób się uzupełniają zarówno w doświadczeniu filmowym, jak i soundtrackowym. Koneserzy takich minimalistycznych prac powinni być więc względnie usatysfakcjonowani.