Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Newton Howard

Water for Elephants (Woda dla słoni)

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 26-10-2011 r.

Rok 2011 stoi u Jamesa Newtona Howarda pod znakiem bardzo wytężonej pracy. Projekty spływają jak szalone, a tempo ich realizacji również przyprawia o zawrót głowy. Niestety coś za coś. Wiadomym ryzykiem związanym z tak dużą podzielnością uwagi jest oczywiście mizerny wizerunek owoców tej pracy. Cóż tu dużo mówić. Fani twórczości Jamesa Newtona Howarda mieli bardzo zły rok, bowiem poza jednym właściwie tytułem, jego kompozycje A.D. 2011 w większym bądź mniejszym stopniu trącą paździerzem – rzemieślniczą robotą ukierunkowaną głównie na ukontentowanie „widzimisie” producentów filmowych. Jaka zatem partytura stanowi ów wyjątek? Ano ścieżka do filmu, którego gatunek od bardzo dawna nie był podejmowany przez Jamesa Newtona Howarda. Osadzony na tle historycznym dramat z bardzo silnie wyeksponowanym wątkiem miłosnym, to nie lada wyzwanie, które w przypadku tego kompozytora oznaczać miało niejako powrót do jego przeszłości. Powrót do zepchniętej na bok ogłady i subtelności w posługiwaniu się melancholijnymi i pełnymi liryki melodiami.

Film Francisa Lawrence’a, Woda dla słoni, to historia traktująca o pewnym człowieku, który uciekając przed demonami swojej przeszłości trafia na przemierzającą okoliczne tereny grupę cyrkowców. Towarzysząca im piękna artystka, Marlena Rosenbluth, sprawia, że jego obecność w tym miejscu bardzo szybko definiuje się i nabiera dodatkowego sensu. Jak widać jest to film zupełnie inny gatunkowo od tego, nad którym Lawrence i Howard pracowali wspólnie niespełna 4 lata wcześniej. Woda dla słoni nie dotyka zatem problematyki przetrwania w post-apokaliptycznym świecie, ale tak jak obraz Jestem legendą bardzo mocno eksponuje wątek odnajdowania się w nowej rzeczywistości. Wspomniany wcześniej odnośnik czasowy stanowi tutaj dodatkowy pole do popisu. Wejście w kulturowe realia początku lat 30-tych, już na starcie wyeliminowało tak lubiane ostatnio przez Jamesa Newtona Howarda sample elektroniczne. Jeżeli więc weźmiemy to wszystko pod uwagę i spojrzymy na efekt końcowy, czyli film, dojdziemy do wniosku, że Howard wywiązał się ze swojego zadania należycie.

Partytura do filmu Woda dla słoni wychodzi jednak dalece poza swój kontekst filmowy. Mimo iż nie można odmówić jej trafnego zrozumienia dzieła Lawrence’a, jest ona na tyle autonomiczna, aby zaistnieć poza swoim miejscem przeznaczenia. Nie bez znaczenia miała tu zapewne odgórna decyzja, aby element ilustracyjny przeplatać z budującą klimat lat 30-tych, muzyką źródłową. Odpowiedni montaż całości zaowocował godzinnym albumem soundtrackowym, bardzo barwnym pod względem stylistycznym, ale i stosunkowo łatwo przyswajalnym dzięki swojej lirycznej, ale nie pozbawionej nutki dramatu, wymowie. Nie ma tu wielkich orkiestr, czy epickich, tworzonych z wielkim rozmachem, rzewnych tematów. Jest natomiast subtelna melodia ilustrująca opowieść głównego bohatera, Jacoba (bardzo podobna zresztą do tematu głównego z Benjamina Buttona) oraz liryczny temat miłosny. Innymi słowy, James Newton Howard zamknął swoją partyturę w ciasnych ramach kameralnego, skąpego wręcz wykonania, które w tym konkretnym przypadku wydaje się bardzo urokliwe i jak najbardziej „na miejscu”.

Ciekawym wydaje się również fakt, że James Newton Howard podpina się przy tej okazji pod stylistykę i warsztat twórczy Thomasa Newmana. Świadczy o tym chociażby utwór The Circus Sets Up, gdzie w charakterystyczny dla tego kompozytora sposób budowana jest melodyka w akcji. Należy tylko przypuszczać, że w temp-tracku znalazły się jakieś fragmenty co bardziej poruszających ścieżek Newmana, choć z drugiej strony mogłaby to być po prostu zwykła inspiracja. Co o tym świadczy? Na przykład to, że Howard w nieco większym niż zazwyczaj stopniu kładzie nacisk na rolę fortepianu jako czynnika budującego emocje. Pojawiają się również gitary akustyczne jawnie odwołującej się do stylistyki country, której naleciałości kształtowały podobne w wymowie prace Newmana. Spora część odpowiedzialności za dramatyczną stronę przedsięwzięcia spoczęła również na snujących się gdzieś w tle smyczkach, czy wygrywających tematy instrumentach dętych drewnianych. Siłą rzeczy, kompozytor musiał zrezygnować z bardziej zdecydowanego brzmienia, jakie niewątpliwie niesie za sobą czynny udział wszelkiego rodzaju instrumentów blaszanych. Jeżeli już takowe się pojawiają, to najczęściej we wspomnianej wcześniej muzyce źródłowej lub… utworach imitujących takową. Cóż miałoby to oznaczać? Ano to, że pisząc Wodę dla słoni, James Newton Howard nie uniknął stylizacji. Poza wykorzystanymi na potrzeby filmu oryginalnymi piosenkami i utworami pochodzącymi z przełomu lat 20-tych i 30-tych, kompozytor ten bardzo często rozciągał owe charakterystyczne, jazzowe melodie również na karty swojej partytury. W ten oto sposób zbudowany był między innymi utwór Barbara’s Tent, czy chociażby stylizowany na cyrkową przygrywkę, Baptism / Jacob & Rosie.



Jak na dramat przystało, także i Woda dla słoni oferuje nam sporo melancholijnych, utrzymanych w smutnej tonacji, melodii. Na pewno czynnikiem warunkującym pojawianie się takowych jest zakazana miłość pomiędzy Jacobem, a Marleną. Miłość, która nie stroni od dramatycznych następstw. Pogłębiające się animozje pomiędzy głównym bohaterem, a właścicielem cyrku, Augustem, to już z kolei studium cięższego, underscore’owgo brzmienia. Pod tym względem James Newton Howard nie napracował się zbytnio. Zaaranżowanie tematu fortepianowego na tle ambientowo-brzmiącej tekstury (np. początek Jacob Returns, albo The Stampede) okazało się bardzo prostym, ale jak film pokazuje, stosunkowo trafnym rozwiązaniem.

Kończąc niejako te wywody chciałbym zwrócić szczególną uwagę na jedną rzecz, mianowicie słuchalność. Rzadko zdarza się, aby kameralny, ambitny można rzec, projekt, zainteresował mnie na dłuższą metę poza swoim źródłem przeznaczenia – filmem. Woda dla słoni ma w sobie „to coś”. I choć wybitnej oryginalności tu nie uświadczyłem i nie padłem na kolana przed geniuszem tej muzyki, z pewnością jest to dla mnie bardzo pozytywne zaskoczenie po kilku niezbyt udanych ostatnio pracach JNH. Jest to również dowód na to, że kompozytor ten potrafi jeszcze tworzyć dobre, wpadające w ucho partytury – tak w filmie jak i poza nim. Układ albumu nie pozostawia bowiem wielu wątpliwości. Całość jest zgrabnie ułożona, ładnie zmontowana, przez co dobrze się tego wszystkiego słucha. Polecam!

Najnowsze recenzje

Komentarze