Christophe Beck

WandaVision (season 1)

(2021)
WandaVision (season 1) - okładka
Tomek Goska | 18-03-2021 r.

Po gigantycznym sukcesie filmów z kinowego uniwersum Marvela, a przede wszystkim po wielkim finale, jaki mogliśmy podziwiać w Avengers: Koniec gry, studio Disneya podjęło decyzję o rozszerzeniu swojej oferty. Nie tylko o kolejne filmy, ale i seriale. Od razu zapowiedziano szereg produkcji, które w założeniach prezentowały się dosyć interesująco. Jedną z takowych było WandaVision, opowiadające o tytułowej dwójce superbohaterów. Obie te postaci poznaliśmy w dosyć mocno krytykowanym Czasie Ultrona, ale od tamtego momentu ich rola w budowanym uniwersum Marvela znacząco wzrosła. Wanda – kobieta obdarzona nadprzyrodzonymi zdolnościami oraz sytethezoid Vision „napędzany” mocą jednego z Kamieni Nieskończoności. Duet przedziwny, ale jak się okazało już w samych filmach – zgrany. Sam pomysł stworzenia serialu po wydarzeniach z ostatnich Avengersów wydawał się kontrowersyjny, wszak jedna z tych postaci poświęciła się w walce z Thanosem, ale twórcy zapowiadali, że projekt odbiegał będzie od standardowych historii o herosach. Czy tak było w rzeczywistości?



Można powiedzieć, że WandaVision jest pewnego rodzaju rewolucją w tworzeniu rozrywki tak zwanego małego formatu. Aczkolwiek można odnieść wrażenie, że z małym i telewizyjnym formatem ma to niewiele wspólnego, ponieważ dziewięcioodcinkowy serial to w gruncie rzeczy 4-godzinny film poszatkowany na mniejsze fragmenty. Imponuje również rozmach z jakim zrealizowano całość. Twórcy chwalą się, że w produkcji wykorzystano więcej ujęć z efektami niż w ostatniej części Avengers, co jest nie lada rekomendacją. I choć pierwsze minuty WandaVision tego nie zwiastują, to jednak w miarę rozkręcania się akcji i wyjaśniania o co tak naprawdę chodzi – można w to uwierzyć. Każdy odcinek zrealizowano w innej stylistyce nawiązującej do poszczególnych etapów historii telewizji. Istotna jest tutaj nie tylko zabawa kolorystyką, charakteryzacją, kostiumami, ale również sposobem grania przez głównych bohaterów. Natomiast pozornie infantylne historie układają się na większą intrygę, w którą wplątani są wszyscy biorący udział w tym „show”. Po co o tym wszystkim piszę?



Ponieważ miało to swoje realne przełożenie na proces powstawania ścieżki dźwiękowej do tego serialu. To niełatwe zadanie przypadło w udziale kompozytorowi, który z kinowym uniwersum Marvela miał już do czynienia. Christophe Beck udowodnił bowiem oprawami muzycznymi do dwóch części Ant-Mana, że świetnie czuje się we wszelkiego rodzaju hybrydach stylistycznych. WandaVision miała pod tym względem pójść znacznie dalej. Skoro bowiem każdy z epizodów osadzony został jakby w innej epoce i stylistyce tworzenia programów telewizyjnych, trzeba było sięgnąć po analogiczne formy muzyczne. I tak oto pierwsze dwa odcinki przemawiają czystą klasyką inspirowaną twórczością Steinera, Newmana i innych ojców gatunku muzyki filmowej. W miarę przesuwania tej cezury czasowej do bliższych nam epok, zmieniał się również sposób kreowania muzycznej ilustracji. Ścieżka dźwiękowa ewoluowała z infantylnej, przesadnie rozdmuchanej dramaturgicznie i oplatającej całą strukturę filmową do perfekcyjnie zespolonej z obrazem ilustracji. Transformacja ta prowadzi nieuchronnie do wielkiego finału, gdzie Christophe Beck uwalnia cały potencjał orkiestrowo-chóralnego brzmienia łączonego z subtelną, choć nowoczesną elektroniką. I jeżeli poprzednie odcinki pod względem muzycznym zdawały się niejako chować pod pedantycznie wymuskanymi wizualizacjami, to już finalna konfrontacja kieruje uwagę widza w stronę ścieżki dźwiękowej. Epickiej, jak tylko jest to możliwe, rozpisanej i wykonanej z wielkim rozmachem. I kto wie, czy brawura tej kompozycji nie zawstydza w tym konkretnym miejscu nieco zachowawczą ilustrację Silvestriego do ostatnich Avngersów. Jest to oczywiście bardzo subiektywne odczucie. Aczkolwiek nie zmienia to faktu, że Christophe Beck wykonał tu kawał fantastycznej roboty. Jego zaangażowanie stanowiło tylko pewną część tego muzycznego przedsięwzięcia.


Reszty dopełniły piosenki, które napisane zostały na potrzeby czołówek będących pastiszem analogicznych tworów z wybranych epok amerykańskiej telewizji. Jest więc eklektycznie i barwnie pod względem wykonawczym. A za całość odpowiada zgrany duet songwriterów: Kristen Anderson-Lopez & Robert Lopez od lat pracujący dla studia Disneya. Spod ich ręki wyszły między innymi piosenki do Krainy Lodu, Coco i kilku innych produkcji tego studia. Ta rozśpiewana sielanka kończy się na siódmym odcinku WandaVision, kiedy kurtyna opada i cała intryga zostaje ostatecznie wyjaśniona. Poznajemy tam również motyw jednej z cichych bohaterek, która odegra później znaczącą rolę w finale widowiska. Owe songi, choć same w sobie nie zrywają przysłowiowych kapci z nóg, to jednak w całościowym ujęciu wydają się przyprawą, która nadaje ostateczny smak tej nietuzinkowej mieszanki muzycznej. Przy okazji pokazują, jak bardzo plastyczny jest motyw przewodni stworzony na potrzeby tego serialu.



I tyle w kwestii umiarkowanego zachwytu pod adresem ścieżki dźwiękowej. Kończąc przygodę z serialem zapewne niejeden miłośnik „filmówki” zapragnie przeniesienia tych wrażeń na grunt indywidualnego doświadczenia soundtrackowego. Wertując ofertę wydawniczą Hollywood Records można jednak dojść do wniosku, że to ponad siły statystycznego odbiorcy. Nic dziwnego, bo wytwórnia najwyraźniej zainspirowana tym, jak potraktowano Mandalorianina, postanowiła opublikować osobne soundtracki do każdego z odcinków serialu. Jak się odnaleźć w tym morzu różnorodności?



Będąc szczerym, nie widzę opcji, aby bez większego malkontenctwa przebrnąć przez proponowany materiał. O ile oprawy muzyczne do pierwszych odcinków fascynują oldschoolowym stylem zatopionym w monofonicznym brzmieniu, to już ilustracje do kolejnych odcinków nie stanowią już takiej atrakcji w całościowym ujęciu. Doszukiwanie się wartych uwagi fragmentów akcji lub kawałków o zabarwieniu lirycznym, nasyconych emocjonalną głębią jest niczym szukanie igły w stogu siana. Tak naprawdę tylko soundtrack z ostatniego epizodu broni się zwartym, łatwo wpadającym w ucho i na tyle porywającym materiałem, aby w słuchaczu zrodziła się chęć pozostania z nim na dłużej. Mimo wszystko przy olbrzymiej determinacji możemy wyłowić z tego potoku ilustracyjnej poprawności utwory o znaczącej randze. Będzie to między innymi prezentacja tematu miłosnego jakiej dokonano w ósmym epizodzie. Są jeszcze wspomniane wyżej piosenki, wyrywające odbiorcę z letargu, ale z identyfikacją ich nie będzie większego problemu.



Można się zgodzić z tym, że WandaVision, to kopalnia różnorodności muzycznej i tematycznej. Niekoniecznie jest to oczywiste u progu przygody z serialem, ale im dalej zagłębiamy się w treść, tym większy podziw kierujemy w stronę twórców za to, co udało im się osiągnąć w tym niepozornym projekcie. Cóż z tego skoro wszystko rozmieniane jest na drobne w prezentacji soundtrackowej. Rozumiem pobudki, jakimi kierują się wydawcy, bo każda kolejna publikacja, to potencjalny przychód ze sprzedaży lub streamingu – tym bardziej, iż w założeniach odcina się od ewentualnego wydania materiału w formie „skondensowanej” płyty CD. Dla tradycjonalistów, do których się zaliczam, nie jest to jednak przejaw hojności, ale zwykłego braku szacunku – zarówno do samego miłośnika muzyki filmowej, jak i czasu, którym dysponuje.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.