Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Tetsuya Komuro

Vampire Hunter D

(1985)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 02-02-2017 r.

Ludzie pokochali wampiry. Aż trudno doliczyć się, ile już zdążyło powstać chociażby filmów, książek i komiksów, które opowiadałyby o tych krwiożerczych istotach. Nie ulega najmniejszym wątpliwościom, że do ich popularyzacji przyczynił się Bram Stoker i jego powieść Drakula, inspirowana postacią piętnastowiecznego hospodara wołoskiego Włada III Palownika. Jednak geneza wampirów sięga czasów dużo wcześniejszych. Pierwsze podania i legendy, mówiące o demonach i duchach żywiących się ludzką krwią, odnajdziemy w wielu kulturach starożytnych, europejskich i azjatyckich. Co ciekawe jednak, jednym z niewielu dalekowschodnich krajów, w których folklorze próżno szukać tego rodzaju potworów, jest pozostająca przez wiele setek lat w izolacji Japonia. Dopiero w latach 50. XX wieku wampiry zaczęły demonstrować swoją obecność w tamtejszej popkulturze, m.in. za sprawą horrorów Nobuo Nakagawy. Ostatecznie Kraj Kwitnącej Wiśni także nie uniknął mody na wampiry, które zaczęły pojawiać się w różnych dziedzinach sztuki. Przykładem niech będzie cykl ilustrowanych powieści Hideakiego Kikuchiego Vampire Hunter D. Pierwsza część doczekała się ekranizacji już dwa lata po swojej premierze, w 1985 roku. Film przybrał postać 80-minutowego OVA (original video animation), a za jego reżyserię odpowiadał Toyoo Ashida.

Film przenosi nas do dalekiej przyszłości. Pewnego dnia 17-letnia dziewczyna Doris Rumm zostaje ugryziona przez jednego z wampirów, hrabiego Magnusa Lee (nieprzypadkowa zbieżność nazwiska z Christopherem Lee, odtwórcą roli Draculi w wielu horrorach wytwórni Hammer), który pragnie pojąć ją za żonę. Wkrótce postanawia wynająć łowcę wampirów. Wybór trafia na tajemniczego jegomościa, który znany jest pod enigmatycznym imieniem D.

Za ścieżkę dźwiękową do obrazu Ashidy odpowiedzialny był Tetsuya Komuro, artysta raczej rzadko wiązany z filmówką, acz w Japonii cieszący się niemałą popularnością. Jest on twórcą muzyki pop, rock i dance. Poza byciem autorem sporej ilości hitowych utworów w Kraju Kwitnącej Wiśni, jest on także odnoszącym spore sukcesy producentem muzycznym – sprzedał już ponad 200 milionów płyt. Vampire Hunter D powstał jednak w czasach, gdy Komuro stawiał dopiero pierwsze kroki w biznesie. Soundtrack, będący przedmiotem niniejszej recenzji, to dla Japończyka pierwszy solowy projekt w karierze. Usłyszymy tu zatem to, co zazwyczaj charakteryzuje prace młodych, zdolnych artystów – manifestację muzycznych inspiracji, a także próbę poszukiwania własnego stylu.

Album rozpoczyna się od mrocznych, ponurych tekstur elektronicznych, do których z czasem dołącza krótki, chłodny temat, jakby żywcem wyjęty z prac Johna Carpentera. W drugim utworze na płycie także może nam przyjść do głowy słynny, amerykański reżyser, wszak pojawiający się tam rytm przypomina początek tematu głównego z filmu Atak na posterunek 13. Wzorowanie się na Carpenterze, twórcą kojarzonym z horrorem, wydaje się naturalnym posunięciem podczas ilustrowania wampirzego anime. W celu budowania odpowiedniej aury Japończyk wprowadza też m.in. samplowane tremolo smyczków, drapieżne ostinato fortepianu, syntezatorowe dysonanse i perkusyjne loopy. W to wszystko doskonale wpisuje się posępny temat głównego antagonisty (hrabia Lee), na którego natkniemy się w utworach zatytułowanych jego imieniem. Efektownie wybrzmiewa chociażby w Vampire Count Lee (Death), najdłuższej kompozycji na płycie, w której najpierw dominuje siermiężna akcja, a w dalszej kolejności mistyczne, pseudo organowe pejzaże. Z czasem jednak muzyka Komuro łagodnieje, staje się mniej mroczna, choć uczucie subtelnej trwogi towarzyszy nam aż do samego końca albumu.

W dalszej części krążka napotkamy sporo ścieżek o wymiarze generalnie lirycznym. Na tej płaszczyźnie należy zaznaczyć temat tytułowego bohatera, jakże zresztą odmienny od wspomnianego w powyższym akapicie motywu Lee. Prawdę mówiąc, melodia ta, choć sama w sobie całkiem chwytliwa i sympatyczna, wydaje się zbyt zakorzeniona w popowej stylistyce. Przykładem jest chociażby Theme of D (Painting), które mimo że jest bardzo przyjemną, mogąca dostarczyć pozytywnych wrażeń słuchowych kompozycją, to jednak niezbyt odnajduje się w gotyckiej specyfice filmu Ashidy, a także mało pasuje do tajemniczego i dostojnego D.

Tu się pojawia zasadniczy problem – anachroniczność brzmieniowa. W momencie swojej premiery soundtrack ten był na pewno „na czasie”, acz teraz w wielu miejscach trąci myszką. Sęk tkwi w tym, że praktycznie cały score oparty jest o brzmienie ówczesnych, czyli dziś już przestarzałych, syntezatorów. Pod tym względem dobrze radzą sobie tylko dwie kompozycje o tytułach Promise, gdzie fundamentalną rolę pełnią romantyczne dźwięki fortepianu, którym towarzyszy delikatnie nakreślone, elektronicznie tło. Obydwa kawałki należą do najciekawszych pozycji z recenzowanego wydawnictwa.

O ścieżce dźwiękowej z Vampire Hunter D można napisać wiele dobrych rzeczy, aczkolwiek nie da się ukryć, że jest to też niestety muzyka nagryziona zębem czasu. Z racji wykorzystywanych środków wyrazu niemało fragmentów dziś brzmi już archaicznie, a inne niebezpiecznie ocierają się o kiczowatość. Jeśli jednak ktoś jest osłuchany w filmówce lat 80., to i omawiany soundtrack nie powinien mu nastręczyć problemów – w końcu mamy do czynienia z klimatycznym score, który potrafi się wyróżnić kilkoma dobrymi utworami.

Najnowsze recenzje

Komentarze