Ze wszystkich spaghetti westernów, które miałem sposobność obejrzeć, a których nie wyreżyserował Sergio Leone, najlepiej wspominam chyba Vamos a matar, compañeros Sergio Corbucciego. Do niewątpliwych zalet filmu należy przyjemna historia, wartka akcja, a także parę ciekawych postaci, na czele z przerysowanym, ale jakże bawiącym się swoją rolą Jackiem Palancem w roli głównego antagonisty. Następną cegiełkę dołożył Ennio Morricone, który, choć brzmi to jak zwykły slogan, przygotował kolejną barwną ścieżkę dźwiękową.
Nie znajdzie się chyba taki widz, który podczas seansu nie zwróci uwagi na temat główny. Utwór ten co prawda wyraźnie wtapia się w stylistykę spaghetti westernu, niemniej Morricone wprost zaskakuje tutaj formą, pisząc energetyczną i pełną wigoru piosenkę na chórek I Cantoni Moderni. Obok chwytliwych partii wokalnych, doskonałą robotę wykonuje kontrapunkt solowej harmonijki, wprowadzający odrobinę rzewnego tonu do tej hitowej kompozycji, nie ujmując jej jednocześnie żywiołowości i energii. Na instrumencie tym gra stały współpracownik włoskiego maestro – Franco de Gemini. Śmiem twierdzić, że obok kultowego Man with a Harmonica z Pewnego razu na Dzikim Zachodzie, to właśnie tytułowy kawałek z rzeczonego soundtracku jest jednym z najlepszych przykładów umiejętności tego solisty. Ta harmonijka brzmi naprawdę obłędnie!
Solówki De Geminiego pojawiają się w kilku kolejnych utworach, m.in. w Il Pinguino, sympatycznym i luzackim utworze odnoszącym się do granego przez Franco Nero szykownego rewolwerowca. Patrząc jednak przez pryzmat tego, jak często wykorzystywany jest na przestrzeni seansu, to można go uznać w zasadzie za drugi temat wiodący. Instrumentacje są tu bardzo klasyczne dla gatunku – banjo, gitara, gwizd i właśnie harmonijka (brakuje tylko drumli). Z melodii przygotowanych przez Morricone pojawia się jeszcze pełniąca rolę swoistego motywu miłosnego La Messicana, która przypomina jeden z tematów z filmu Pięciu uzbrojonych mężczyzn. Bazę tematyczną uzupełnia ponadto liryczne i zarazem podniosłe La Loro Patria, nasuwające z kolei skojarzenia z partyturą z Novecento. Jakkolwiek wspomniane w tym akapicie idee muzyczne cechuje pewna rutyna i zachowawczość, zwłaszcza w porównaniu z totalnie bezkompromisowym i szalonym tematem głównym.
Nie obeszło się oczywiście bez muzyki przeznaczonej do budowania suspensu, którą znajdziemy w utworze Un Uomo in Agguto, skorelowanym głównie z postacią odgrywaną przez Palance’a. To silnie modernistyczna, miejscami atonalna, ale ciekawa zabawa z harmonią i instrumentacjami. Zwracają uwagę także zaskakujące i awangardowe artykulacje w partiach, najprawdopodobniej, fletu, mające imitować zwierzęce odgłosy.
Ścieżka dźwiękowa z Vamas a matar, companeros ukazała się dopiero w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku, praktycznie od razu pod postacią rozszerzonych edycji, różniących się od siebie co najwyżej kilkoma kawałkami. Jak to bywa w przypadku tego typu wydawnictw sygnowanych nazwiskiem Morricone, dodatkowy materiał stanowią rozliczne aranżacje tych samych utworów. Nie trudno się domyślić, że tak skonstruowane, ponad godzinne słuchowisko może zacząć po pewnym czasie nużyć repetycją. Pewną ciekawostką jest to, że w trzeciej wariacji La Loro Partia Morricone sięgnął po często wykorzystywany przez siebie motyw – średniowieczne Dies irae.
Vamos a matar, compañeros przypomina poprzedni wspólny projekt Ennio Morricone i Sergio Corbucciego – Il Mercanario. Obydwie ścieżki dźwiękowe bazują głównie na jednym świetnym utworze, natomiast reszta materiału, choć przyjemna dla ucha i wcale nie niepomysłowa, nie robi już takiego wrażenia i wydaje się być adresowana głównie do amatorów gatunku oraz twórczości włoskiego Maestro. Co by jednak nie powiedzieć, temat główny po prostu trzeba znać. Jestem pewien, że każdy, kto go usłyszy, będzie sobie później podśpiewywał tytuł filmu.