Joe Hisaishi

Ururu no mori no monogatari (A Tale of Ululu’s Wonderful Forest)

(2009)
Ururu no mori no monogatari (A Tale of Ululu’s Wonderful Forest) - okładka
Dominik Chomiczewski | 05-12-2020 r.

Z powodu choroby matki dwójka bliźniąt wyjeżdża na wieś do ojca. Daiji jest weterynarzem opiekującym się dzikimi zwierzętami. Pewnego dnia dzieci przygarniają nieznane szczenię. Nazywają je Ululu. Wkrótce okazuje się, że zwierzątko jest gatunkiem wilka samurajskiego, które zgubiło waderę. Ponieważ jest to gatunek zagrożony wyginięciem, biolodzy postanawiają zabrać Ululu. Dzieci decydują się jednak na własną rękę odszukać mamę swojego pupila. Tak prezentuje się fabuła mało znanego filmu familijnego A Tale of Ululu’s Wonderful Forest w reżyserii Makoto Naganumy. Tytuł ten zapewne nigdy nie pojawiłby się na niniejszej stronie, gdyby nie autor ścieżki dźwiękowej – Joe Hisaishi.

Zwięzłą analizę score’u zacznę od końca – od piosenki promującej film. Śpiewa ją Mai Fujisawa, córka Hisaishiego. Ululu’s Song utrzymana jest w formie popowo-dziecięcej ballady bazującej na temacie przewodnim. Melodia, choć zabrzmi to jak frazes, to kolejna perełka w dorobku Japończyka. Ze względu na charakter filmu, ma ona oczywiście delikatny i niewinny charakter. Nie mam jednak najmniejszych wątpliwości, że po odsłuchu soundtracku każdy bez problemu ją zanuci. Zwłaszcza początek tematu, zbudowany na dwukrotnie powtórzonych frazach złożonych z trzech nut, które powstały przez sylabizowanie imienia tytułowego szczeniaka, nie może wypaść z głowy. Sam utwór jak najbardziej może się podobać. Nie jestem wielkim miłośnikiem głosu Japonki, niemniej jej anielski i kojący śpiew dobrze wpisuje się w zamierzenie infantylny charakter tej piosenki (i tematu). Aranżacja wyróżnia się również obecnością zupełnie pominiętych w muzyce ilustracyjnej instrumentów elektronicznych.

Temat przewodni pojawia się już w muzycznym prologu, w aranżacji na czelestę i dzwonki. Ululu’s Forest/Prologue pokazuje jednak szersze spektrum emocji. Mam na tu myśli drugą połowę utworu. Wtedy też Hisaishi wprowadza bardzo nastrojową progresję akordową, której genezy należałoby szukać w partyturze z filmu Postmodern Life of My Aunt. Z początku podejmują ją pasaże wiolonczel, następnie dołącza reszta smyczków oraz instrumenty dęte drewniane, a dalej blachy, tworząc ostatecznie pełen dramatyzmu i swoistej zadumy fragment. W ten sposób Hisaishi uzmysławia wszystkim, że owa ścieżka dźwiękowa to nie tylko słodkie melodyjki, ale też prawdziwe emocje.

Na przestrzeni partytury Hisaishi generalnie nie rewolucjonizuje swojego warsztatu. Ba, w wielu miejscach bazuje na rozwiązaniach doskonale sprawdzonych przy okazji wcześniejszych projektów. Przykładem jest urokliwy temat liryczny, najlepiej słyszany Mother’s Bonds, brzmiący jak parafraza Ashitaka and San z Księżniczki Mononoke. Z kolei motyw akcji z utworów Fall i Rescue czerpie garściami z Kiedy dobyto ostatni miecz. Animal’s Reception, prezentujący trzeci temat, również wykorzystuje maniery typowe dla Japończyka – skoczna i pełna wigoru melodia oparta jest tutaj na minimalistycznych polirytmach harfy i ksylofonu. Orkiestracje w pozostałych kompozycjach są bardzo znajome. Dominują smyczki (czasem pizzicato) i instrumenty dęte drewniane, pojawiają się dzwonki i fortepian. Jedynie materiał z utworów ze słowem wolf w tytule wyróżnia się na tle dyskografii Hisaishiego. Jego brzmienie wynika zapewne z wątków związanych z dzikim pochodzeniem Ululu. Maestro wykorzystuje tutaj instrumentarium tworzące iście egzotyczną mieszankę – didgeridoo, tablę oraz imitujące zawycia zwierząt partie fletu. Po tej etnicznej introdukcji, wprowadzany jest czwarty temat, tym razem już na orkiestrowe instrumenty Jest bardziej posępny, ale ciągle jednak synergistyczny z familijnym wydźwiękiem całej ścieżki dźwiękowej.

A Tale of Ululu’s Wonderful Forest to jeden z najdłuższych soundtracków w dorobku Hisaishiego. Na albumie wydanym nakładem Universal Sigma znalazło się łącznie ponad 70 minut muzyki. To niestety przekłada się na doznania słuchowe w domowym zaciszu. Nie ma co ukrywać – materiał mógłby się zamknąć w 40-minutowej edycji. Znajdziemy tu bowiem sporo fragmentów ilustracyjnych. Część to muzyka akcji lub suspensu, zazwyczaj ekspresyjna i dramatyczna, stojąca w opozycji do delikatnej warstwy tematycznej. Ponadto doskwierać może nieco nadmierna ilość repryz wiodących tematów. Z drugiej strony, niektóre z nich potrafią dostarczyć naprawdę sporo frajdy. Przykładem jest Ululu, z rozbudowaną aranżacją tematu głównego. Smyczki grające pizzicato w roli rytmicznego fundamentu wypadają tutaj absolutnie bezbłędnie.

Bardzo żałuję, że nie mogłem jak dotąd, z racji niedostępności, zobaczyć filmu Naganumy. Po odsłuchu soundtracku oraz zapoznaniu się z innymi familijnymi obrazami zilustrowanymi przez Joe Hisaishiego, z dużą dozą prawdopodobieństwa można przypuszczać, że byłby to kolejny wspaniale umuzyczniony seans. Na ten moment pozostaje mi jednak zadowolić się oficjalnym soundtrackiem. Co prawda znajdzie się na nim trochę dłużyzn, niemniej baza tematyczna, jak to u Japończyka, broni się sama. Jeśli ktoś poszukuje zatem kolejnych ciepłych i urokliwych melodii, które wyszły spod ręki Hisaishiego, niech śmiało sięga po A Tale of Ululu’s Wonderful Forest. Na pewno się nie zawiedzie.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.