Czytelnicy naszego portalu wiedzą, że od czasu do czasu lubimy wystawiać swoje głowy poza świat muzyki filmowej i wyławiać ciekawe albumy, które stylistycznie albo pasują do konwencji muzyki filmowej albo też mogłyby nią dosłownie być. Dlatego też możemy poczytać o takich pozycjach jak ”Epicon”, ”Adiemus” czy albumy Jonathana Eliasa albo Craiga Armstronga. Do grona tego śmiało można dopisać płytę „Unearthed”, która swego czasu stała się małą sensacją na rynku wydawniczym. Za tworem tym stoi tajemniczo brzmiąca formacja E.S. Posthumus, dla której był to muzyczny debiut na rynku. Ciekawy tytuł albumu pochodzi z samego sedna inspiracji, dla których powstało to wydawnictwo. Muzyka jest inspirowana starożytnymi miastami, które dawno temu znikły z powierzchni Ziemi bądź pozostały po nich do dnia dzisiejszego tylko ruiny. Swój sukces zawdzięcza dziś już mało oryginalnemu – ale w swoim czasie świeżemu – połączeniu formy muzyki etnicznej, tudzież new age z symfoniczną orkiestrą i współczesną elektroniką. Można powiedzieć, że muzyki takiej nie powstydziliby się z pewnością dzisiejsi guru od łączenia tego typu arsenałów dźwiękowych jak Hans Zimmer, John Powell, Craig Armstrong czy Vangelis.
Pod enigmatycznym pseudonimem „E.S. Posthumus” (E.S. – akronim z ang. brzmienia eksperymentalne; Poshumus – kryją się dwaj widoczni po lewej bracia Helmut i Franz Vonlichten, którzy wymajstrowali ów modernistyczny album, którego słucha się jak świetną muzykę filmową. Każdy z 13 fragmentów stanowi odrębną całość, każdy ma do zaprezentowania swoją własną melodię, odpowiedni dobór instrumentarium i środków. Obok angażujących, prowadzonych przez naprawdę świetne tematy, utworów nastrojowych, od czasu do czasu bracia V. atakują nas epickimi, brawurowymi utworami, gdzie brylują szczególnie chóry. To niby nic nowego, lecz muzyka a przede wszystkim nie banalna tematyka, która pozwala powracać do kolejnych sesji z płytą, jest znakomicie skonstruowana. Nie są to manieryczne (choć nie rzadko ekscytujące) przygrywki muzyki pochodzącej ze zwiastunów, by wspomnieć tu płyty-sample Immediate Music czy X-Ray Dog, ale pełnokrwiste utwory, napisane z myślą o czymś więcej niż tylko przykuciem uwagi nowoczesną, kolorową formą. Fani ekscytującej muzyki napisanej na dużą orkiestrę i zastępy wokalne z pewnością zainteresują takie pozycje jak Tikal czy Pompeii. Szczególnie ten drugi, ultra-dynamiczny utwór, gdzie spotkamy sensacyjną rytmikę, dramatyczne chóry (gdzieś tam wzorowane na słynnej Carmina Burana Orffa) i wykorzystanie perkusyjnego, elektronicznego podkładu, użyty był w szeregu kinowych trailerów, w tym do ”Planety małp” czy ”Spider-Mana” (podobnie jak pierwszy z wspomnianych utworów). Słowem wymiatający kawałek muzyki „akcji”. Konserwatystów może nie zadowolić występowanie w utworach sporej ilości naleciałości współczesnej muzyki rockowej czy popowej (przetworzone gitary, studyjna perkusja itp.), ale zaręczam, że muzyka braci Vonlichtem w żadnym przypadku nie podpada pod tandetę, która w tej formie zalewa w ostatnim czasie sklepowe półki.
Prawdziwą atrakcję stanowi jednak środek płyty, gdzie umieszczono kilka bardzo żywiołowych, rozbudowanych utworów, które oprócz ciekawej formy porywają swoimi brzmieniami i przede wszystkim tematami. Niech przykładem będzie Nara, który to utwór wykorzystano jako muzyczną czołówkę serialu ”Dowody zbrodni” (za-licencjonował go sam Jerry Bruckheimer) i podobnie jako podkład pod filmowe zajawki. Vonlichtenowie łączą tutaj etniczne instrumentarium (flety, bębny) z świetnymi orkiestracjami, elektroniką i wyśpiewującymi w łacinie chórami. Różnorodność i atrakcja ”Unearthed” przejawia się również w stylizowanym na requiem Ebla, czy pełnym nadziei i inspiracji, moim osobistym faworycie Lepcis Magna. Jest też niemal dyskotekowe, pełne energetycznej pasji Niveneh, stylizowane w swojej rytmice na muzykę wschodnią Menthousis albo Cuzco, w którym wyraźnie można wyczuć wpływy Ameryki Południowej. Pod kątem instrumentalnym znalazło się tu także miejsce dla jak zawsze ujmującego duduka czy australijskiego digiredoo. Mimo, że słyszymy sporo wspomnianych naleciałości ze świata muzyki popu i rocka, w kompozycji stale obecny jest podkład orkiestrowy. Pomimo swoich niewątpliwych walorów rozrywkowych, serce „Unearthed” stanowią fragmenty spokojniejsze, które bardziej podpadają pod muzykę refleksyjną. Ktoś może powiedzieć, że muzyka chill-outowa to nic nowego, jednak w przypadku tego krążka słowa te należy zrewidować. Tajemnica powodzenia tkwi w emocjonalnym tonie wielu sekwencji (szczególnie świetnie prowadzona sekcja smyczkowa), powodującym faktyczne zaabsorbowanie się w pięknej muzyce z jaką zostaje się nam tutaj zmierzyć (Ulaid, Cuzco a zwłaszcza Estremoz). Gdybym musiał znaleźć odpowiedników w świecie muzyki filmowej, byłyby nimi przede wszystkim prace wspomnianego Armstroga, Graeme Revella czy rozmarzona muzyka Hansa Zimmera z początku jego kariery.
Z pewnością do omawianego tutaj concept-albumu kompozytorzy i aranżerzy podeszli z dużą ambicją. W nagraniu uczestniczyła orkiestra i chór z Seattle, tak znani soliści jak Davy Spillane (instrumenty etniczne w ”Michael Collins”, prace solowe), Pedro Eustache (”Pasja”, soundtracki Jamesa Newtona Howarda) czy gitarzyści Michael Landau oraz Lance Morrison. O pracy z orkiestrą w wywiadzie dla soundtrack.net powiedzili: „(…)chcieliśmy mieć szansę wydać kupę forsy pracując z wielką orkiestrą”. Pojechali nawet do Irlandii by nagrać muzykę etniczną. Album wydany przez niezależną wytwórnię Wigshop jest dość trudny do zdobycia, głównie przez specjalistyczne sklepy muzyczne z USA (jak cdbaby) lub stronę twórców, choć wart jest wszelkiego zachodu, wydany w formie eleganckiego digipacka. Okładkę zdobi obraz Caravaggio pt. „Święty Mateusz i anioł”. Trudno mi pisać o jakichś wadach, ponieważ ten krążek to czysta, nieskrępowana przyjemność odsłuchowa. Może byłoby jeszcze wspanialej gdyby kompozytorzy postawili na jeszcze bardziej orkiestrowe (kosztem współczesnego) brzmienia, muzyka nabrałaby większego kunsztu, epickiego rozmachu ale to tylko takie pomniejsze uwagi, spowodowane faktem, że tego typu konwencja dziś się już nieco przejadła i wymęczyła. Bracia Vonlichten wydali niedawno w pewnym sensie kontynuację ”Unearthed” pt. ”Cartographer”, jednak jest ona w moim przekonaniu słabszą kopią pomysłów z poprzednika, utrzymaną w bardziej nowoczesnym, już mniej wyszukanym stylu. Jak wynika z wywiadów, na razie nie chcą angażować się ani w muzykę filmową czy telewizyjną, co ograniczyłoby ich autonomię twórczą i chwała im za takie ambitne podejście. Czekamy na kolejne prace!
oficjalna strona twórców: esposthumus.com