Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Benjamin Wallfisch

Twisters

(2024)
3,6
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 07-08-2024 r.

Temat tornad spędza amerykanom sen z powiek. Zjawisko które pozostawia tylko krajobraz zniszczeń stało się w połowie lat 90. inspiracją dla filmowców. Powstały w ten sposób film Twister okazał się wówczas wielkim hitem, Kiedy prawie 30 lat później zabrano się za tworzenie kontynuacji, niewiele osób wierzyło, że będzie z tego coś dobrego. A jednak!

 

Twisters w reżyserii Lee Isaaca Chunga, to nie tyle sequel, co osobna historia inspirowana pierwszym widowiskiem. Opowiada o byłej łowczyni burz, która zmagając się z traumatycznymi wspomnieniami z przeszłości nie odmawia jednak pomocy swojemu przyjacielowi badającemu zjawiska tornad w Oklahomie. Film z Daisy Edgar Jones i Glenem Powellem, to świetne widowisko, które zaskakuje zarówno ciekawą historią, jak i sposobem jej opowiadania. Na uwagę zasługuje również niewybredna strona wizualna oraz pieczołowita dbałość twórców o zachowanie wszelkich niuansów związanych z omawianymi w filmie zjawiskami pogodowymi. Szkoda, że temat ten przykuł uwagę głównie amerykańskiej widowni, ponieważ 200-milionowy budżet produkcji trudno będzie zwrócić kinowymi wpływami.

Muzykę do filmu z 1996 roku napisał Mark Mancina i obecnie jest to jedna z najbardziej kultowych opraw muzycznych do filmów katastroficznych. Skomponowana (jak większość ówczesnych filmów akcji) w symfoniczno-rockowym stylu, nie stroniła od chwytliwych momentów i klarownej tematyki. Dlaczego zatem nie zdecydowano się po raz kolejny sięgnąć po doświadczenie tego kompozytora? Na trzy miesiące przed premierą świat obiegła informacja o zatrudnieniu Benjamina Wallfischa. Wspólnym mianownikiem tych dwóch twórców było jednak to, że przez wiele lat współpracowali oni z Hansem Zimmerem. Nie bez znaczenia pozostawał fakt, że kariera Manciny przez minione lata powoli wygasała – na jego ręce trafiało coraz mniej projektów, a ich ranga daleka była od tego, co jeszcze dwie dekady temu „obsługiwał”. Nie dziwne, że pojawiły się obawy o kontynuację muzycznej spuścizny. Ale czy słuszne?

Moim zdaniem nie. Twisters jako samoistny sequel nie potrzebował odnosić się do tematyki stworzonej przez Mancinę. Aczkolwiek skoro podjęte środki w pierwszym filmie doskonale się sprawdziły, postanowiono uwzględnić je w najnowszej produkcji. I tak oto otrzymujemy dynamiczną muzykę angażującą cały potencjał orkiestrowo-chóralnego brzmienia wzbogaconego o elementy country oraz rocka – typowe dla serii. Ich obecność nie jest przypadkowa. Film Chunga wypełniają szlagiery z pogranicza tych dwóch gatunków, wiec ilustracja siłą rzeczy musiała dostosować się do wymowy piosenek. I faktycznie kiedy fabuła serwuje nam spokojniejsze fragmenty, gdzie bohaterowie nawiązują konwersację w wiejskiej scenerii, rywalizują ze sobą lub korzystają z lokalnej rozrywki, muzyka nie pozostawia większych złudzeń. Natomiast wszystko to, co związane jest z tytułowym zjawiskiem pogodowym ilustrowane jest już w jak najbardziej tradycyjny sposób – za pomocą orkiestry osadzonej na charakterystycznych perkusjonaliach z towarzystwem subtelnej elektroniki. Miłym zaskoczeniem podczas seansu było odkrywanie, że tego typu granie nie ogranicza się tylko do dyktowania tempa akcji. Ścieżka dźwiękowa stara się opowiadać jakaś historię, a sposób aranżowania instrumentów orkiestrowych wychodzi poza to, co w ostatnich swoich pracach prezentował Benjamin Wallfisch. Szczególnie warte uwagi są solówki fortepianowe rozpościerające nad całością nutkę tajemniczości. Jest to o tyle zaskakujące, gdyż po tym produkcie niewielu spodziewało się niczego nadzwyczajnego. Gatunek katastroficzny jest ostatnio w recesji, ot zupełnie jak ścieżki dźwiękowe zdobiące tego typu widowiska.

Kompozycja Wallfischa jest zrównoważona zarówno pod względem dramaturgicznym, jak i emocjonalnym dzięki obecności lirycznego motywu Kate. Muzyka Brytyjczyka świetnie zgrywa się z filmowymi wydarzeniami i co ciekawe, dobrze jest miksowana z innymi elementami dźwiękowymi. To wszystko sprawia, że po zakończonym seansie miłośnik muzyki filmowej zapragnie zmierzyć się z tą kompozycją w domowym zaciszu.

Początkowo nie było to możliwe. W dniu premiery ukazał się bowiem dwupłytowy soundtrack zawierający tylko pokaźną ilość piosenek country, które wybrzmiały w filmie lub zbieżne były z wymową takowych. Żaden fragment ilustracji Wallfischa nie zagościł na krążkach wydanych nakładem Atlantic Records. Dopiero dwa tygodnie później w formie elektronicznej pojawił się osobny album kompletujący niespełna godzinną selekcję utworów instrumentalnych, które zdobiły film Chenga. Odpowiedzialna za ten soundtrack wytwórnia Back Lot Music planuje również wypuszczenie na rynek wydania winylowego. O płytach CD możemy jednak zapomnieć.

W przeciwieństwie do wspomnianych wyżej kompaktów, o muzyce Wallfischa tak szybko jednak nie zapomnimy. Pierwszy odsłuch będzie tylko wstępem do licznych powrotów – jeżeli nie do całego materiału zgromadzonego na albumie, to już na pewno do kilku mocniejszych fragmentów akcji. Ale zanim do nich dojdziemy częstowani będziemy zaskakująco przyjemnymi, fortepianowymi solówkami budującymi przed odbiorcą atmosferę tajemniczości i nabożnej wręcz fascynacji siłą natury. Ten sam proces uaktywnia się w każdej scenie, gdzie bohaterowie próbują łączyć naukę z niebezpiecznymi zjawiskami pogodowymi. Kiedy natomiast żywioł bierze górę, wtedy na arenę wydarzeń wkracza orkiestra z silnie wyeksponowaną sekcją dętą oraz perkusjonaliami. Na albumie jest wiele utworów zbudowanych w ten sposób, fascynujących swoim przebiegiem. Na szczególną uwagę zasługują Complete the Triangle, Refinery, a nade wszystko ilustracja z finalnej sekwencji akcji, Twisters. Spostrzegawczy słuchacze mogą zauważyć, że podobną wymową cechowały się fragmenty akcji oprawy do filmu Into the Storm. I nie ma nic złego w tym porównaniu, choć w przeciwieństwie do pracy Briana Tylera, ilustracja do Twisters lepiej prezentuje się w połączeniu z obrazem.

Twisters zapowiadało się jako niepotrzebny sequel, ale po seansie można poczuć się miło zaskoczonym. To naprawdę świetnie zrealizowane widowisko, którego mocnym atutem są kreacje aktorskie i ciekawie opowiedziana historia. Nie bez znaczenia wydaje się również muzyka dzieląca przestrzeń na klasykę country i dobrze wpasowaną w realia filmowe, ilustrację. A to rzadko zdarza się w tego typu produkcjach.

Najnowsze recenzje

Komentarze