Elmer Bernstein

True Grit (Prawdziwe męstwo)

(1969/2013)
True Grit (Prawdziwe męstwo) - okładka
Tomek Goska | 20-07-2014 r.

Prawdziwe męstwo, to jeden z największych klasyków westernowych, a zarazem opus magnum kariery Johna Wayne’a. Ten utalentowany aktor działał właściwie już od czasów kina niemego, ale swoje większe sukcesy zaczął świecić dopiero pod koniec lat 40-tych. Udział w Rzece czerwonej i artystyczny sukces Rio Bravo zdecydowanie się temu przysłużyły. Na pewnym etapie jego kariery zainteresował się nim słynny niezależny producent Hal Wallis, który powierzył mu główną rolę w filmie Synowie Katie Elder. Niezwykłe poświęcenie aktora, mimo przytłaczającej go choroby nowotworowej, otworzyło krótką, ale owocną współpracę między tymi dwoma twórcami. Jej pokłosiem był film Prawdziwe męstwo, za który John Wayne zgarnął pierwszą i ostatnią w swojej karierze statuetkę Oscara.

Zasłużenie, bowiem oparty na powieści Charlesa Portisa obraz, to przede wszystkim kopalnia charakterów. To świetny popis talentu Wayne’a z ciekawie uzupełniającym go młodzieńczym uporem Kim Darby wcielającej się w postać Mattie Ross. Film opowiada o młodej dziewczynce, która przyjeżdża do Forth Smith, by zatrudnić kogoś do odnalezienia i wymierzenia sprawiedliwości na Tomie Chaney – mordercy swojego ojca. Mattie wierzy, że najodpowiedniejszym kandydatem będzie lokalny szeryf Reuben J. Cogburn, który słynie z niesłychanej odwagi, brawury i… zamiłowania do wysokoprocentowych trunków. Wraz ze stanowym stróżem prawa, La Beoufem, ruszają na terytorium Indian tropić mordercę. Rozczulanie się nad fabułą nie ma większego sensu. Jest to bowiem opowieść znana wszystkim miłośnikom kina – w tej lub innych podejmowanych interpretacjach – między innymi przez braci Cohen w roku 2010.

Prawdziwe męstwo nie było pierwszym filmem, na planie którego spotkali się Wallis, Hathaway, Wayne i kompozytor Elmer Bernstein. Pewnego rodzaju próbą sił okazał się obraz Synowie Katie Elder, w którym rzeczona czwórka artystów sprawdziła się nad wyraz dobrze. Nakreślone tam formuły, także pod względem muzycznym, miały powrócić i w tym projekcie. Punktem wyjścia był zatem heroiczny temat przewodni przypisany bardziej legendzie Cogburna, aniżeli jego faktycznemu wizerunkowi zapijaczonego zawadiaki. Ciekawym jest fakt, że kompozytor nie patrzy na obraz przez pryzmat głównego bohatera – szeryfa – ale okiem pogrążonej w smutku i pełnej gniewu Mattie Ross. To jej temat staje się osią wokół której obraca się cały liryczny i dramaturgiczny wymiar Prawdziwiego męstwa. Na tej ostoi budowana jest również piosenka otwierająca obraz Hathawaya – napisana przez Dona Blacka, a wykonana przez Johna Campbella. Po raz kolejny mamy więc przełożenie panujących wówczas rynkowych standardów. Przejawem takowych była również specjalna aranżacja tegoż songu wpisująca się w stylistyczny kanon westernowych ballad. Właśnie ta aranżacja, mimo wcześniejszych obiekcji Bernsteina, przyniosła mu nominację do statuetki Oscara.

Partytura do Prawdziwego męstwa może nie zadziwia spektakularnie ingerującą z wyobraźnią odbiorcy treścią, ale walorów funkcjonalnych na pewno nie można jej odmówić. Kompozytor świetnie poradził sobie z kwestią spottingu stopniowo wprowadzając nas w meandry historii Hathawaya. Sztandarowa piosenka towarzysząca napisom początkowym to jeden z nielicznych momentów, kiedy Bernstein udziela się muzycznie podczas zawiązywania się fabuły. Właściwie pierwsza godzina widowiska, aż do momentu opuszczenia Forth Smith, podkreślana jest bardzo subtelnie i rozważnie – tylko z perspektywy rodzinnego dramatu jaki spotkał Mattie. Prawie żadna scena z Cogburnem, La Boeufem lub innymi postaciami nie otrzymuje wtedy muzycznego argumentu. Kompozytor chciał w ten sposób zaakcentować determinację młodej dziewczyny, wyrwać historie z ram taniej przygody i wprowadzić w relacje głównych bohaterów trochę więcej autentyczności. Dopiero podjecie wyprawy w celu odnalezienia bandyty uwalnia wyobraźnię kompozytora, dając mu dużą swobodę w operowaniu bardziej oczywistymi zagraniami ilustracyjnymi. Jak na zawołanie właśnie w tym miejscu wyrasta heroiczna fanfara rozpościerająca nad obrazem ducha klasycznej westernowej przygody. Nie brakuje też tradycyjnej funkcjonalnej ilustracji, która poza obrazem nie ma raczej ambicji do zadomowienia się w świadomości odbiorcy. Wzrastające z każdą minutą napięcie wyrażane jest przez różnego rodzaju zabiegi kojarzone nierzadko z warsztatem kompozytorów Złotej Ery – między innymi Dimitra Tiomkina – ojca klasycznej partytury westernowej. Odwołania do twórczości Ukraińca daje się odczuć nie tylko na płaszczyźnie metodologicznej, ale i w podejściu do wypełnienia przestrzeni materią muzyczną. Praktycznie cała scena finalnej konfrontacji zdobiona jest muzyką, co w przypadku westernowych prac Bernsteina zdarza się stosunkowo rzadko. Mimo tej nietuzinkowości, całość prezentuje się całkiem okazale. Ścieżka dźwiękowa do Prawdziwego męstwa nie jest może pracą przełomową, wyznaczającą pewne standardy, ale z pewnością przez tych kilkadziesiąt lat urosła do miana ikony gatunku. Ponadto nie można jej odmówić wyczucia obrazu, a przede wszystkim świetnie zarysowanej tematyki, co na tle wielu przeciętnych partytur znaczy bardzo dużo.

Nie dziwne zatem, że wydawcy publikując kolejne wznowienia i re-recordingi kompozycji Bernsteina dosyć często odwoływali się do tej ikony. A historia takowych sięga właściwie roku 1969 kiedy po premierze filmu na rynku pojawił się winyl zawierający 26-minutową selekcję utworów skomponowanych na potrzeby Prawdziwego męstwa. Obok wielu kluczowych tematów i utworów ilustracyjnych znalazła się tam również piosenka otwierająca film w wykonaniu Glena Campbella. Przez prawie dwie dekady było to jedyne dostępne wydanie soundtracku. Wszystko zmieniło się w 1985 roku kiedy nakładem Varese Sarabande ukazały się fragmenty nagranej na nowo partytury. Nagranej pod dyrygenturą samego Bernsteina. Materiał ten posłużył w późniejszych latach do wydania ciekawej kompilacji True Grit: Elmer Bernstein Conducts his Classic Scores for the Films of John Wayne. Dynamicznie rozwijający się światek kolekcjonerski przez długi czas obojętny był wobec faktu rynkowej absencji kompletnej partytury. W roku 2013 lukę tą wypełniła wytwórnia La-La Land Records prezentując zremasterowany zestaw utworów, jakie usłyszeć możemy w filmie Henry’ego Hathawaya. 46-minutowy „complete score” wzbogacony został prawie dwudziestoma minutami materiałów dodatkowych, a do wydania dołączono, jak zwykle zresztą w przypadku tej wytwórni, obszerne opisy racjonalizujące proces powstawania zarówno filmu, jak i partytury.



Układ nagrań ani na chwilę nie rozstaje się z filmową chronologią. Ma to swoje oczywiste przełożenie na jakość odsłuchu, ale z drugiej strony świetnie uwypukla wspomnianą wyżej koncepcję ilustracji. Partyturę otwiera więc ballada w wykonaniu Campbella wykonana w dwóch różnych wersjach – oryginalnej (filmowej) i alternatywnej sięgającej po bardziej tradycjonalne instrumentarium. Wyprowadzony tam motyw młodej Mattie będzie kluczem do budowania smutnego nastroju w pierwszych minutach albumu. Fragmenty A Stiff Job oraz Papa’s Things są tego najlepszym przykładem. Bernstein odwołuje się tu do ogólnie panujących standardów smyczkowego uwypuklania poczucia straty. Kilkusekundowa fanfara pojawiająca się na końcu Pony Mine zwiastuje zmianę nastroju jaki nastąpi tuż po opuszczeniu Forth Smith. Towarzyszący temu wyjazdowi heroiczny temat stanowi niejako punkt zwrotny, w którym partytura przestaje być biernym czynnikiem zarysowującym tylko kontury dramaturgii. Rooster and La Beouf Off daje całkiem nowe spojrzenie na opowiadaną historię – jako pewnego rodzaju przygodę zbliżającą do siebie trzy skrajne charakterologicznie postaci. W takim właśnie lekkim, skocznym tonie utrzymywane są również utwory Runway Races Away…, Big Trail oraz Where There Is Smoke. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że stanowią one esencję westernowej muzyki w wykonaniu Elmera Bernsteina. Na stałe do kanonu gatunku wpisały się bowiem rytmiczne frazy towarzyszące panoramicznym ujęciom pędzących przez pustynię jeźdźców.


Ta muzyczna sielanka nie trwa długo. Satysfakcja z podejmowanej podróży szybko rozbija się o liczne problemy, jakie napotykają główni bohaterowie. A pierwszym jest konfrontacja z dwoma bandytami: Emmettem oraz Moonem. W utworze The Dying Moon muzyka przybiera zdecydowanie poważniejszy ton, skupiając się przede wszystkim na budowaniu atmosfery napięcia i grozy. W podobnej wymowie utrzymywana jest większa część Dugout Stakeout. Nie oznacza to, że zupełnie rozstajemy się z zarysowaną wcześniej heroiczną fanfarą. Powraca ona jeszcze kilkakrotnie między innymi w Ruffled Rooster – świetnie odnajdującym się w slapstickowych scenach ukazujących pijanego Cogburna. Prolongatą tego wesołego nastroju jest początek Mattie and Little Blackie odnoszące się w bardzo impresjonistyczny sposób do dobrego humoru młodej dziewczynki. Kiedy wpada w ręce ściganego Toma Chaneya, ścieżka dźwiękowa po raz kolejny przybiera poważny ton. Od tego momentu aż do końca finalnej konfrontacji będziemy miotani pomiędzy niepokojem i grozą, a pełnymi patosu zrywami podkreślającymi mniejsze i większe zwycięstwa. Kluczowym wydaje się tu dziesięciominutowy utwór The Meadow Fight… towarzyszący nam podczas całej finalnej konfrontacji. Jak każda tego typu ilustracja ma ona swoje mocniejsze i słabsze strony. Osłuchowi towarzyszy bowiem częsta zmiana nastroju i łączenie całego potencjału tematycznego w służbie dziejącym się na ekranie wydarzeniom. Niemniej jednak od strony funkcjonalnej nie można nic Bernsteinowi zarzucić. To samo można powiedzieć o kończącej sekwencję A Ride For Life. Podniosłe frazy na instrumenty dęte blaszane kończą cała przygodę dysonansową wariacją na temat Mattie. Na miejsce dęciaków blaszanych wchodzą miękkie i delikatne frazy na drewno oraz instrumenty smyczkowe. Scena ostatniego dialogu między Mattie a Roosterem (Warm Wrap Up) wzbogacona jest o solowe partie skrzypcowe, co poniekąd odwołuje się do melancholii budowanej na początku partytury. Całość filmu zamykana jest natomiast klasyczną fanfarą przypominającą nam temat przewodni.



Pozostałą część przestrzeni dyskowej wypełniają materiały bonusowe, których łączy czas trwania to ponad 20 minut. Znajdziemy tam miedzy innymi instrumentalną wersję ballady otwierającej film Hathawaya oraz trzy wczesne wersje tejże pieśni – w tym demówkę w wykonaniu samego Bernsteina. Cóż za głos!! Ciekawostką jest natomiast piosenka Go Home Girl prezentowana tu w trzech różnych wykonaniach – żadne z nich nie znalazło się niestety w filmie.



Prawdziwe męstwo to obok Siedmiu wspaniałych chyba jedna z najgłośniejszych westernowych prac Elmera Bernsteina. Czy owa sława przekłada się na faktyczną jakość materiału muzycznego? Tutaj można mieć pewne obiekcje. Z pewnością tematyka przetrwała próbę czasu i po dziś dzień jest ikoną filmów rozgrywających się na Dzikim Zachodzie. Całość pracy ma natomiast swoje mocne i słabsze strony. Z tego też tytułu doświadczenie soundtrackowe nie każdemu może przypaść w równym stopniu do gustu. Dla samych motywów warto jednak sięgnąć po tę pracę. Warto również porównać ją z innymi tworami Bernsteina, nade wszystko przekonać się jak działa ona w filmie Hathawaya.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.