Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Newton Howard

Treasure Planet (Planeta skarbów)

5,0
Oceń tytuł:
Radek Rutkowski | 21-06-2019 r.

Planeta skarbów to jedna z najbardziej ambitnych i interesujących animacji spod skrzydeł Walt Disney Animation Studios. Prace nad nią trwały niemal cztery i pół roku. Historia filmu oparta została na dobrze znanej powieści Roberta Louisa Stevensona pt. Wyspa skarbów. Pirackie opowieści zawsze były kuszącym tematem dla filmowców, jednak w tym przypadku twórcy zdecydowali się pójść o krok dalej. Postanowili stworzyć piracką space operę. Niezwykła wyobraźnia artystów oraz długi czas powstawania przełożyły się na bardzo intrygującą wizję świata. Coś, czego jeszcze w tamtym okresie u Disneya nie widzieliśmy. Niektóre wybory koncepcyjne i wizualne przywołują na myśl stylistykę steampunkową. Muszę przyznać, że umiejscowienie tej opowieści w kosmosie i w takiej konwencji było bardzo odważnym posunięciem ze strony reżyserów, ale czy opłacalnym? Fabuła opowiada o chłopcu imieniem Jim Hawkins, który po przykrym incydencie w młodości, związanym z nagłym odejściem jego ojca, nie może odnaleźć swego miejsca. Pewnego dnia, mieszkającemu samotnie z matką Jimowi niespodziewanie wpada w ręce pewien przedmiot, który, jak się później okazuje, jest mapą do tytułowej planety. Chłopiec od razu wykorzystuje okazję do wydostania się z życiowej stagnacji. Problem w tym, że nie tylko jemu zależy na odnalezieniu legendarnego skarbu.

W początkowej fazie produkcji na stołku kompozytorskim zasiadał Alan Silvestri. Niestety (lub „stety”), Silvestri ostatecznie zrezygnował na rzecz innej animacji od tej samej wytwórni, mianowicie Lilo i Stitch. Po tym wydarzeniu wybór padł na Jamesa Newtona Howarda, który miał już na koncie dwa projekty dla owego studia ̶ Dinosaura oraz Atlantydę. W obu przypadkach Amerykanin skomponował muzykę bardzo ciepło przyjętą przez fanów muzyki filmowej. Czy i tym razem podołał powierzonemu mu zadaniu? Sprawdźmy.

Album rozpoczynają dwie piosenki napisane specjalnie na potrzeby filmu przez Johna Rzeznika, lidera zespołu Goo Goo Dolls. Obie, bardzo energiczne, osadzone w iście rockowym stylu. Pierwsza z nich, czyli I’m Still Here (Jim’s Theme) , bardzo dobrze oddaje buntowniczy charakter Jima – zarówno jeżeli chodzi o tekst, jak i brzmienie. Pojawia się ona w środku filmu, a dokładniej jest podłożona pod montaż scen, w których ciężka praca na statku zbliża do siebie Jima oraz cyborga Johna Silvera. I muszę przyznać, że w kontekście filmowym sprawdza się całkiem nieźle. Co ciekawe, drugą piosenkę pt. Always Know Where You Are w wykonaniu Rzeznika możemy usłyszeć wyłącznie w filmie, gdyż na albumie dostajemy wersję zespołu BBMak. Myślę, że fanów gatunku na pewno takie granie zadowoli. Osobiście wolę słuchać tych piosenek w oderwaniu od score’u. Przejdźmy więc do tego, co nas najbardziej interesuje.

Naszą przygodę ze scorem zaczynamy od utworu 12 Years Later. Na początku słyszymy niezwykle ciepłą skrzypcową solówkę, za którą odpowiada Alasdair Fraser – szkocki skrzypek słynący właśnie z wydobywania z instrumentu takiej ekspresji. Fragment równocześnie wprowadza pierwszy temat, który jest silnie powiązany z marzeniami głównego bohatera, a także ojcowską więzią, jaką buduje na przestrzeni filmu z Silverem. Howard już na samym początku porusza serca i uszy słuchaczy. Po tym krótkim, lecz urokliwym wprowadzeniu, niespodziewanie wyłania się gitara elektryczna, która dodaje utworowi pewnej dozy awanturniczości. Możliwe, że Amerykanin chciał stylowo nawiązać do piosenki/tematu Rzeznika. Następnie gitarowy riff prowadzi nas przez odpowiadające sobie dęte blaszane, aż do kulminacji w postaci heroicznego tematu głównego. Jest to doprawdy fantastyczna oraz bardzo chwytliwa melodia, niczym nie ustępująca utrzymanemu w podobnym tonie przygodowemu tematowi z filmu Waterworld.

Kompozytor zdecydował, że oprze większość swojej partytury o dwa elementy. Pierwszy to klasyczne symfoniczne granie. Jak sam mówił – jego celem było oddanie ducha mistrzów Golden Age’u, takich jak Korngold czy Tiomkin, oczywiście wszystko skąpane w howardowskim stylu. I ten wpływ słychać także w To the Spaceport, gdzie słyszymy repryzę głównego tematu z nieco zmienioną aranżacją (w tle pojawia się perkusja). Jest to porywająca kompozycja i mój faworyt, jeżeli chodzi o wariacje głównego tematu na płycie. Drugim elementem, nie mniej ważnym, jest muzyka folkowa, a dokładniej celtycka, fragmentarycznie przewijająca się przez cały score. Howard korzysta z takich instrumentów jak: flażolet, skrzypce oraz dudy. Wszystko to dodaje ścieżce bardzo przyjemnego kolorytu i niekiedy lekkości. Oprócz tej tradycji, Howard wprowadza także mniej istotne akcenty nowoczesne. Oprócz wspomnianej wcześniej gitary, możemy usłyszeć także theremin, który pojawia się wraz z ekscentrycznym robotem o imieniu BEN. Instrument ten idealnie oddaje jego melancholijny i lekko irytujący charakter.

Największym atutem, a zarazem duszą tej płyty, jest dobrze znana howardowska liryka, oparta na solowych instrumentach, czego przykładem jest początek pierwszego utworu. Jednak szczególne wrażenie robią fragmenty na wspomniany wcześniej flażolet. Howard wyciska z tego instrumentu niespotykaną głębię. Pierwsze zalążki możemy usłyszeć już w utworze The Rooftop, ale dopiero w Silver Comforts Jim ukazuje nam, jaką ten instrument ma siłę wyrazu. Bardzo subtelny kawałek i chyba najładniejszy na płycie. Warto też zauważyć, Howard zdecydował się ograniczyć do minimum użycie chóru, który był bardzo ważnym elementem dwóch poprzednich animacji. Jasne ̶ pojawia się okazyjnie w niektórych momentach, np. w tajemniczym motywie mapy (The Map), ale służy on raczej jako tło i nie wychodzi na pierwszy plan. W powyższym przypadku Howard używa go do podkreślenia wyjątkowości danego zdarzenia, co ilustruje miłą dla oka sekwencję otwarcia mapy.

O ile przez pierwszą połowę płyty przechodzi się dosyć płynnie i materiał w większości przykuwa uwagę słuchacza, to problemy zaczynają się w jej drugiej połowie, z wyjątkiem końcówki. Pierwszym mankamentem, który pojawił się już w poprzedniej animacji Howarda, jest mickey-mousing. Jim Chases Morph oraz BEN są nim przepełnione. Są to utwory, które stanowią najmniej zajmującą część całej partytury. Potem dostajemy kilka minut beznamiętnego underscore’u (The Back Door), jak również bardzo sztampowy The Portal, w którym niektóre fragmenty brzmią jak żywcem wyjęte z Atlantydy. Na szczęście, z totalnego marazmu wybudza nas Jim Saves the Crew, w którym powraca dawno zapomniana gitara, którą Howard prowadzi bardzo umiejętnie, chowając ją w tle, dzięki czemu między nią a orkiestrą nie ma żadnych zgrzytów. Bardzo podoba mi się w tym utworze zabieg z urwanym tematem głównym, który powraca triumfalnie dopiero wtedy, kiedy Jimowi udaje się uratować załogę. Howard bawi się naszymi emocjami, jednocześnie w sposób bardzo udany podkreślając dramatyzm obrazu. Album kończy się utworem Silver Leaves, który łączy w sobie wszystko, co najlepsze. Możemy w nim usłyszeć najbogatszą aranżację tematu marzeń, w której prym wiedzie sekcja smyczkowa. Fragment ten ilustruje bardzo ważny moment w filmie, który łatwo można było zepsuć, ale Howard podszedł do niego z dużym wyczuciem i bez nadęcia, co świadczy tylko o klasie kompozytora. Utwór kończy się bardzo sielankowo z uwagi na pojawienie się muzyki folkowej. I takim pozytywnym akcentem kończy się nasza przygoda.

Podsumowując, muzyka do filmu Planeta skarbów nie jest niczym nowatorskim, ponieważ miejscami bywa nierówna. Mimo swoich wad w postaci niskiej oryginalności, a także kilku nudnych ilustracyjnych momentów, jest bardzo przyjemną kompozycją. A to wszystko dzięki dwóm znakomitym tematom, które stanowią trzon tej ścieżki i które kompozytor bardzo głęboko eksploatuje. Bez muzyki Howarda sceny rozmów Jima z Silverem nie miałyby takiego ładunku emocjonalnego, a bez tematu głównego sceny triumfu nie dawałyby takiej satysfakcji.

Dodam jeszcze, że była to trzecia i zarazem ostatnia współpraca Jamesa Newtona Howarda ze studiem Walt Disney Animation Studios. A szkoda, gdyż słychać było, że animacje naprawdę dawały Howardowi możliwość rozwinięcia skrzydeł i dzięki temu otrzymaliśmy jedną z bardziej atrakcyjnych orkiestrowych prac w jego karierze. Niefortunnie dla twórców, film okazał się klapą finansową. Taki sam los rok wcześniej spotkał Atlantydę. Howard w jednym z późniejszych wywiadów nawet zażartował sobie, że to właśnie jest powód, dla którego Disney nie chce go więcej zatrudniać do filmów animowanych. Czy to się kiedyś zmieni? Mam taką nadzieję.

Najnowsze recenzje

Komentarze