Cliff Martinez

Too Old to Die Young

(2019)
Too Old to Die Young - okładka
Daniel Aleksander Krause | 19-12-2019 r.

Fetyszystyczny prowokator, enfant terrible współczesnego arthouse’u – takimi określeniami można by w skrócie opisać reżysera Nicolasa Windinga Refna. Duński twórca spędził całe lata produkując niszowe, nasycone bezkompromisowo ukazaną przemocą filmy, nim udało mu się przebić do mainstreamowej świadomości przy okazji Drive w 2011 roku. Choć jego pierwszy kinowy hit znaczony był zauważalną dawką typowych refnizmów, jawił się jako bodaj najbardziej przystępny i tradycyjnie nakręcony film w jego karierze. Osoby, które się przy tamtej okazji zainteresowały jego twórczością, mogły przeżyć niezłe zaskoczenie, śledząc dalszy ciąg jego kariery. Kolejne bowiem dzieła – Tylko Bóg wybacza oraz Neon Demon – zdecydowanie wracały do bezkompromisowych rozwiązań, bliższych Valhalli: Mrocznemu wojownikowi aniżeli popowemu Drive. Jego najnowsze dzieło z jednej strony jest narracyjnie najbliższe popularnej produkcji z Ryanem Goslingiem w roli głównej, z drugiej jednak odkrywa kilka nowych kart w filmografii Duńczyka.

Too Old to Die Young to, technicznie rzecz ujmując, 10-odcinkowy serial opublikowany na platformie Amazon Prime. Praktycznie jest to jednak dzieło bardzo dalekie od typowej miniserii – czas trwania epizodów różni się w zakresie od pół do półtorej (!) godziny, a sam reżyser wypowiada się o nim jako 13-godzinnym filmie. Taka forma pozwoliła Refnowi na bardzo rozległe snucie opowieści o moralnym upadku dzisiejszego świata, rozpostartej na kanwie historii zawiłych relacji policji oraz narkotykowych karteli. Ponownie wracają ulubione fetysze Duńczyka – przemoc, pożądanie, męskie słabości oraz silne kobiece charaktery. Znany skądinąd z niespiesznej narracji twórca postanowił nie oszczędzać na ekranowym czasie, który wydłuża wręcz do ekstremum. Widz może obejrzeć wyjątkowo skrupulatnie przedstawione życie codzienne bohaterów, w którym dialogi to tylko przerywniki między kolejnymi chwilami milczenia, a gros historii dzieje się na poziomie spojrzeń oraz symboliki. Nic zatem dziwnego, że taka formuła poskutkowała uwypukleniem innej charakterystycznej cechy refnowskiego kina – intensywnie działającej na zmysły sfery audiowizualnej. Gdy ekranowym wydarzeniom zaczyna brakować werwy, to często właśnie nasycone barwami, neonowe zdjęcia Dariusa Khondjiego oraz atmosferyczna muzyka Cliffa Martineza potrafią utrzymać widza w napięciu.

To już czwarta z rzędu współpraca między amerykańskim kompozytorem, a duńskim reżyserem. Na przestrzeni ponad ośmiu lat duetowi udało się mocno zżyć i wypracować autorski styl współpracy. Refn w wywiadach nie ukrywa, że myśli o Martinezie już na etapie pisania scenariusza i celowo kreuje sekwencje z założenia niesione jedynie przez obraz oraz dźwięk. Muzyka stanowi zatem niezwykle istotny składnik DNA jego filmów, nie będąc tylko wiernym obserwatorem wydarzeń, ale nierzadko dopowiadając lub wręcz kreując odpowiednie emocje lub sensy. Także stylistycznie można zauważyć pewne elementy, spajające tę współpracę w jedną całość. Mroczny ambient, oparcie bardziej dynamicznych sekwencji na elektronicznych arpeggiach oraz ostinatach, nierzadkie sięganie po analogowe syntezatory. Z każdym kolejnym filmem zachodziła dość znacząca i oczekiwana ewolucja – w Tylko Bóg wybacza elektroniczne tekstury były intrygująco wsparte etnicznym oraz smyczkowym instrumentarium, z kolei Neon Demon wprowadził znacznie żywsze rozwiązania nawiązujące do muzyki rozrywkowej. Czy Too Old to Die Young można uznać za kolejny, sukcesywny etap artystycznego rozwoju tego duetu? Po części tak, chociaż nie do końca.

Jak już zostało wspomniane, serial to swego rodzaju artystyczny manifest Duńczyka. Nieograniczony tym razem ścisłymi filmowymi ramami, postanowił wyciągnąć wszystkie swoje ulubione klocki i ułożyć z nich istnego refnowskiego molocha. Martinez do pewnego stopnia podąża podobną drogą, tworząc ścieżkę, która w dużej mierze opiera się na wypracowanych już przez tę parę rozwiązaniach. Gros underscore opiera się więc na niezwykle atmosferycznym ambiencie, zahaczającym inspiracjami o twórców takich jak Brian Eno i Angelo Badalmenti (Larry Was a Family Man czy I’m Not Going to Hurt You), a napięcie budowane jest przez burczące drony oraz kołaczące ostinata (Starlight Cantina). Mylnym byłoby jednak założenie, że omawiany score jest wyłącznie powtarzaniem ogranych już schematów. Najbardziej w uszy rzuca się prawdopodobnie fakt, że jest to być może najbardziej melodyjna ze wszystkich dotychczasowych ścieżek dla Refna. Serial zostawił kompozytorowi wiele ważkich narracyjnie sekwencji, które ten mógł okrasić wyjątkowo jak na siebie rozwiniętymi kompozycyjnie utworami. Co ciekawe, to właśnie w tych momentach Amerykanin zdaje się silnie inspirować twórczością innej elektronicznej legendy – Vangelisa. Chociażby w jednym z highlightów ścieżki, I Hereby Give You Yaritza, kompozytor opisuje jeden z najważniejszych momentów zwrotnych w fabule przy pomocy naśladującego rogi brzmienia połączonego ze zwiewnie improwizującymi partiami klawiszy, osiągając iście orkiestrowy rozmach. Gdyby nie bogate wykorzystanie thereminu oraz wchodzące później charakterystyczne loopy, śmiało można by pomyśleć, że kompozycja wyszła spod ręki greckiego mistrza. Kolejnym przykładem może być inny piękny utwór, Viggo and Diana, w którym ponownie imitujący orkiestrę syntezator akompaniuje wzniosłej, kobiecej wokalizie, odsyłając skojarzeniami do podobnych kompozycji Vangelisa, by wspomnieć tylko Mythodeę lub płytę Direct. Innych brzmieniowych smaczków tutaj zresztą też nie brakuje – Martinez ochoczo angażuje bardziej organiczne brzmienie w postaci fletu (enigmatyczne partie w I Can’t Dig Her Out), wiolonczeli (znakomity motyw główny w postaci nerwowego staccato w Naked Guy Murder), Cristal Baschet (typowe dla kompozytora oniryczne brzmienie w I’m Not Going to Hurt You) czy nawet steel drumu (elektryzująco rytmiczne I Got Time!). Od strony artystycznej można więc znaleźć cały szereg intrygujących rozwiązań, które wyróżniają tę muzykę na tle dyskografii kompozytora, jakkolwiek mieszczą się w obrębie wypracowanego już stylu.

Większość wymienionych wyróżników wynika wprost z funkcjonalnej strony tej muzyki, która zasługuje na osobny akapit. Nie jest zaskoczeniem, że atmosferyczne brzmienia spod ręki Amerykanina po raz kolejny znakomicie sprawdzają się w roli budulca nastroju. Wystarczy wspomnieć choćby wspomniane staccato z pierwszego utworu, które w połączeniu z mrocznym, głębokim dronem bardzo adekwatnie odzwierciedla stopniowe zanurzanie się głównego bohatera w przestępczym świecie. Jednak znacznie ciekawiej robi się, gdy kompozytor poza kreowaniem atmosfery przejmuje rolę głównego narratora. Refn, nie po raz pierwszy zresztą, wyraźnie przeciwstawia sobie płeć męską i żeńską, tej pierwszej przypisując zepsucie, słabość, skłonność do ulegania, kobiety z kolei kojarząc z niewinnością, siłą oraz walką ze złem. W brudnym świecie nie ma jednak czerni i bieli, stąd wysoce dwuznaczne motywacje serialowych postaci nabierają pełniejszego znaczenia przy akompaniamencie Martineza. Wzniosłe, thereminowe pasaże w Higher Priestess of Death w połączeniu z kryształowymi partiami syntezatora tworzą swoisty mit wojowniczki walczącej o dobro kobiet, z kolei towarzyszące im zwiewne, klawiszowe partie opisują jej zawoalowaną osobowość. Ilustracyjnie rozwiązanie to jest na tyle charakterystyczne na tle reszty ścieżki, że kompozytor wykorzystuje to w jednej z najbłyskotliwiej zilustrowanych sekwencji tego roku – scenie namaszczenia jednego z bohaterów na szefa kartelu (I Hereby Give You Yaritza). Chociaż dla widza jest to wtedy jeszcze nieoczywiste, muzyka podświadomie sygnalizuje ścisły wpływ postaci Yaritzy na zachodzące oraz przyszłe wydarzenia. Z kolei wspomniane wcześniej Viggo and Diana opisuje nieme spotkanie łowcy pedofilów oraz jego przełożonej, połączonych niejednoznaczną relacją. Podczas gdy bohaterowie wymieniają się jedynie szeregiem spojrzeń, muzyka wzbija się ponad sam obraz, wykładając nam wielopoziomowość obserwowanej sceny. Delikatny patos oraz czysty żeński głos z jednej strony odzwierciedlają wzniosłe idee motywujące dwoje bohaterów, z drugiej stanowią przerysowany, wręcz sarkastyczny komentarz dla stosowanych przez nich brudnych metod. Analogicznych momentów w serialu można znaleźć znacznie więcej i opisywać je wszystkie byłoby bezcelowe. Po raz kolejny należy jednak wyrazić uznanie dla doskonałości symbiozy, jaką osiągnęli Refn oraz Martinez. W świecie groteskowo wręcz milczących postaci, muzyka intuicyjnie dopowiada wszystko to, czego reżyser nie zdołał wyrazić w słowach i obrazie.

Biorąc pod uwagę ilustracyjną nośność opisywanej muzyki, pewne niezadowolenie może budzić jej albumowa prezentacja. Muzyka tworzona przez Martineza, w dużej mierze oparta na hermetycznym, ambientowym brzmieniu, często traci w oderwaniu od obrazu. Tym razem jednak w teorii otrzymaliśmy być może jeden z przystępniejszych materiałów, jakie kompozytor miał okazję stworzyć. Z dość niezrozumiałych powodów nie odzwierciedla tego jednak wydanie płytowe, wysoce niekorzystnie dzielące czas między opisane highlighty, a muzykę typowo ilustracyjną. Nie uświadczymy na albumie bardzo wielu intrygujących fragmentów, jak chociażby ilustracji sceny na pustyni, w której materiał Yaritzy wzbogacony został o kobiecy wokal oraz chórek. Nie brakuje za to przytłaczającej ilości ambientu, jakkolwiek klimatycznego, to jednak w większości nie prezentującego nic nowego w twórczości artysty. Dziwi to tym bardziej, że selekcji muzyki do wydania dokonywał sam kompozytor. Z drugiej strony Martinez przyznawał w wywiadach, że na potrzeby Too Old to Die Young skomponował tak ogromną ilość materiału, że odpowiedni jego dobór był dla niego bardzo trudnym zadaniem. To mogłoby zresztą tłumaczyć gabaryty albumu, składającego się z dwóch płyt o łącznym czasie trwania aż 84 minut. Taka długość jest niestety zabójcza dla odsłuchu hermetycznej brzmieniowo ścieżki dźwiękowej. Gdyby odchudzić wydanie o ilustracyjną połowę i zamienić niektóre utwory na brakujące, mielibyśmy jedną z ciekawszych płyt tego roku, adekwatnie oddającą jej kreatywny charakter. Niestety, poza fanami kompozytora, większość osób będzie skazana na samodzielną selekcję utworów do odsłuchu… Warto przy okazji wspomnieć, że album jest też sztucznie napompowany piosenkami, które występują w serialu głównie w formie diegetycznej. Ciekawym uzupełnieniem dla score jest elektryzujący, klubowy kawałek Summassault Juliana Windinga oraz piosenka Ooh La La zespołu Goldfrapp. Niemniej pozostałe utwory, choć dobre same w sobie, brzmią zdecydowanie niespójnie i lepiej, gdyby ich na tym albumie nie było. Szczęśliwie dobrym zwyczajem wszystkie wylądowały na końcu drugiej płyty.

Wśród fanów muzyki filmowej Cliff Martinez często kojarzony jest jako sprawny ilustrator, którego muzyka jednak wydatnie traci w oderwaniu od obrazu. Jakkolwiek stwierdzenie to jest krzywdzące per se, wydany nakładem wytwórni Milan Records album jest niestety trochę zmarnowaną szansą na udowodnienie, że jest inaczej. W istocie ścieżką do Too Old to Die Young Amerykanin po raz kolejny pokazał, że w kinie Nicholasa Windinga Refna czuje się niezwykle dobrze, tworząc jedną z najlepszych funkcjonalnie ścieżek dźwiękowych mijającego roku. Także na przepastnym albumie Martinez serwuje nam szereg świetnych utworów, pokazując, że artystycznie jest jeszcze zdecydowanie za młody, by umierać staro.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.