Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Lorne Balfe

Tomorrow War, the (Wojna o jutro)

(2021)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 09-07-2021 r.

Jest rok 2022. Podczas jednego z meczów Mistrzostw Świata w piłce nożnej w Katarze na środku boiska pojawiają się żołnierze z przyszłości. Obwieszczają światu, że za 30 lat ludzkość stanie na granicy wyginięcia walcząc z przybyszami z kosmosu. Aby ratować przyszłość ludzie zmuszeni są do wzięcia udziału w tej wojnie, która jeszcze nie wybuchła. Wysyłani w przyszłość wbrew swej woli, walczą głównie o własne przetrwanie… Cóż, z tego lakonicznego opisu brzmi to wszystko poważnie i zachęcająco. Jednakże efekt końcowy, tudzież film Wojna o jutro (The Tomorrow War), który trafił niedawno na platformę Amazon, okazał się tylko pustą wydmuszką. Drogą, bo zrealizowaną za setki mln dolarów, ale kompletnie nieprzekonującą w warstwie fabularnej. Sytuacji nie ratują nawet kreacje aktorskie będącego ostatnio na fali Chrisa Pratta, czy Yvonne Strahovski. Niemniej jako chwilowa rozrywka na leniwy wieczór sprawdza się bez większych zarzutów.



W kategoriach rozrywki można również potraktować ścieżkę dźwiękową, do stworzenia której zaproszony został Lorne Balfe. Biorąc pod uwagę wcześniejszą współpracę Balfe’a z reżyserującym to widowisko, Chrisem McKayem a także wielkie zaufanie jakim studio Skydance darzyło go na przestrzeni ostatnich lat, angaż nie powinien budzić większych obiekcji. Pewnym było również, że po tego typu projekcie nie należało się spodziewać wybitnej, łamiącej gatunkowe schematy, oprawy muzycznej. Już pierwsze zwiastuny sugerowały dziarską rozrywkę. Największą zagadką był jednak kierunek w jakim podąży szkocki kompozytor. Nikt nie miałby mu za złe, gdyby idąc po linii najmniejszego oporu, utopił film w morzu elektronicznych sampli osadzonych na rytmicznych perkusjonaliach i smyczkowych ostinatach. Balfe zrobił jednak krok dalej. Stworzył temat, który miał za zadanie wziąć cały ciężar zarówno rozrywkowego, jak i dramaturgicznego zaplecza pracy. Jak wyszło?



Rzadko zdarza mi się to napisać, ale wyszło całkiem fajnie. Nie zrozumcie mnie źle. Lorne Balfe nie odkrył żadnych nowych horyzontów w muzyce filmowej. Wręcz przeciwnie. Umiejętnie „wykradł” z gatunkowych standardów wszystko to, co najlepsze, by zamknąć w ramach inwazyjnej, dosyć aktywnej w działaniu muzyki. Paradoksalnie nie od razu się o tym przekonujemy. Film nie jest bowiem przeładowany ilustracją, a wątki rodzinne od których zaczynamy przygodę z Wojną o jutro są wręcz nośnikiem apatycznej, pisanej taśmowo liryki. Dopiero pierwszy kontakt z ludźmi z przyszłości wyrywa oprawę muzyczną z marazmu. Późniejsze losy Dana – głównego bohatera – który zostaje zwerbowany do jednostki walczącej z Białymi Kolcami, to nieustanna żonglerka dwoma podstawowymi motywami. Pierwszy z nich jest niejako fundamentem na którym wyrasta patetyczny i najbardziej aktywny element partytury – muzyczna akcja. Kontrastuje z nim druga melodia, a raczej seria opadających i wznoszących sygnałów wieszczących zagrożenie. Mało? Moim zdaniem wystarczająco, aby przeprowadzić widza przez filmową, niezbyt skomplikowaną historię. Tym bardziej, że większość scen akcji z początkowych chwil pobytu Dana w przyszłości stoi pod znakiem muzycznej absencji. To nic innego jak klasyczny zabieg, który ma na celu zbudowanie odpowiedniego napięcia przed pojawieniem się złowieszczych istot. Natomiast kiedy już widz „oswaja się” z obecnością potworów, to właśnie muzyka przejmuje inicjatywę w scenach akcji. A takowych jest dosyć dużo.



Ten umiarkowany sukces pracy Lorne’a Balfe’a leży u podstaw kombinacji sprawdzonych już środków. Przysłuchując się ścieżce dźwiękowej w filmie i na soundtracku. można odnieść wrażenie, że jest ona hybrydą drapieżnych elektroniczno-symfonicznych eksperymentów Jablonsky’ego do serii Transformers z mocnymi akcentami serwowanymi nam przez rytmiczne perkusje Toma Holkenborga współpracującego z Hansem Zimmerem nad Człowiekiem ze stali. O inspiracjach tym pierwszym świadczą wspomniane wcześniej opadające i wznoszące dźwięki ubrane w ciekawe aranże syntetycznego i organicznego instrumentarium. Ciekawe jest również wykorzystanie partii chóralnych, które często traktowane są filtrami górnoprzepustowymi. Gdzieniegdzie snujące się w tle basowe arpeggia czy pulsujące sample są z kolei pomostem pomiędzy heroicznym, a niosącym grozę wydźwiękiem pracy. A kiedy dorzucimy do tego zaskakująco przyjemny dla ucha miks całości bez przesadnego użycia kompresji – wtedy o lekką fascynację nie trudno.


Doświadczenie filmowe jest na tyle budujące, że nie sposób przejść obojętnie wobec możliwości zetknięcia się z tą kompozycją indywidualnie – na wydanym przez Milan Records soundtracku. Ten zapał ostudzić może tylko czas trwania z jakim będzie się musiał mierzyć potencjalny odbiorca. Choć 75 minut materiału nie jest niczym wyjątkowym w czasach, kiedy publikuje się dwugodzinne albumy, to jednak w tej konfiguracji stylistycznej wystarcza, aby pozwolić sobie na nutkę malkontenctwa. Całe szczęście odarty z chronologii układ treści oraz odpowiednia selekcja utworów, jakie znalazły się na wydanym cyfrowo albumie nie dają ku temu większych sposobności.



W pierwszej kolejności nasza uwaga powinna powędrować w stronę tytułowego The Tomorrow War. Suita, która prezentuje potencjał tematu głównego, to kandydat do zaszczytnego miana jednego z najlepszych kawałków, jakie udało się stworzyć Lorne’owi Balfe’owi na przestrzeni ostatnich lat. Chwytliwa, choć podobna do setek analogicznych, melodia, ubrana została w ciekawe aranże eksponujące nie tylko potencjał hollywoodzkiego grania typowego dla ludzi z kręgu RCP. Ciekawą „wrzutkę” stanowią instrumenty dęte drewniane pojawiające się w łączniku pomiędzy pierwszą, a drugą częścią suity. Mniej wylewnie, choć nie bez przebojowości jest to później przekuwane na inne fragmenty akcji, jak chociażby Fight, The Cube czy Pushing.



Po drugiej stronie muzycznego bieguna stoi The Whitespikes i wszystkie zabiegi, które przyczyniają się do zbudowania odpowiedniej atmosfery grozy. Ciekawa kombinacja „pływającej” symfoniki z przetworzonymi partiami wokalnymi oraz perkusjonaliami sprawdza się tu należycie. Równie przekonująco przekładane jest to później na materię ilustracyjną w utworach takich, jak So It Begin. Można jednak odnieść wrażenie, że bardziej aniżeli zachowanie powyższej formy, Lorne Balfe skupia się na odpowiednim tasowaniu poszczególnych elementów w ramach wybranych utworów. Z jednej strony ujednolica to brzmienie całej pracy, ale z drugiej tworzy duże pole do dowolności w interpretowaniu tematów. Problemu tego nie unikają również motywy przypisane głównemu bohaterowi oraz jego córce. Choć na albumie znalazło się miejsce na specjalne suity im poświęcone, to nie wnoszą one jednak nic nowego.



Takie wrażenie pozostawia zresztą cały album ze ścieżką dźwiękową do Wojny o jutro. Wertując soundtrack non stop łapałem się na zgadywaniu gdzie już to wszystko miałem okazję usłyszeć. W przeciwieństwie jednak do wielu podobnych prac, które irytują swoim imitatorstwem, w tej daje się odczuć autentyczną zabawę konwencją i bezkompromisowość w dostarczaniu odbiorcy soczystej, niezmąconej nawet kroplą innowacyjności, rozrywki. Ale i takich produktów potrzeba nam na rynku muzyczno-filmowym. Przeoranym przez pandemię, która wyjątkowo mocno odbiła się na tego typu blockbusterach.

Najnowsze recenzje

Komentarze