Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian Tyler

Those Who Wish Me Dead (Ci, którzy życzą mi śmierci)

(2021)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 02-07-2021 r.

Hannah Faber jest zawodową strażacką wyspecjalizowaną w gaszeniu pożarów lasów. Każdy dzień upływa jej pod znakiem wewnętrznych zmagań z traumą, jaką przeżyła kilka lat wcześniej. Kiedy jej drogi krzyżują się z pewnym ściganym jest przez dwóch zabójców nastolatkiem, staje przed koniecznością przezwyciężenia tych lęków. Tym bardziej, że
w okolicy wybucha groźny pożar, a droga ucieczki prowadzi przez trawiony płomieniami las. Tak wygląda opis fabuły filmu Ci, którzy życzą mi śmierci (Those Who Wish Me Dead). Historia zaczerpnięta z kart powieści Michaela Koryta nie wydaje się zbytnio skomplikowana, więc stojący za kamerą Taylor Sheridan nie obciążał jej dodatkowymi wątkami. Widowisko, w którym podziwiać możemy aktorski kunszt Angeliny Jolie, to właściwie teatr jednego aktora. Reszta jest tylko niezobowiązującym tłem, które musimy zaakceptować, aby przebrnąć przez ten film bez większego malkontenctwa. Nie zawsze kończy się to powodzeniem, ale optymalny, półtoragodzinny czas trwania jest niewątpliwym atutem.



W panoramę tych zmagań wpisane jest również doświadczenie muzyczne serwowane nam przez autora ścieżki dźwiękowej. Do jej stworzenia Sheridan zaangażował Briana Tylera, z którym współpracował przy serialu Yellowstone. W przeciwieństwie jednak do wspomnianej wyżej serii, Ci, którzy życzą mi śmierci nie stwarzali przestrzeni do wyprowadzania ciepłej, miłej dla ucha liryki. Wręcz przeciwnie. Skąpany w mrocznych, thrillerowych klimatach film, bardziej kierował naszą uwagę w stronę prac, które niejako rozpoczynały przygodę Tylera z Hollywood. Informacja jakoby w temp tracku znalazły się fragmenty Nożownika mogły budzić obawy o finalne brzmienie ścieżki dźwiękowej. Pamiętamy bowiem jak dużo krytyki ściągała na siebie orkiestrowa akcja tworzona przez Briana Tylera w tamtych czasach. Te obawy okazały się jednak bezpodstawne, bo o ile kompozytor faktycznie skupił się tutaj na budowaniu muzycznego napięcia, to jednak nie przepuścił okazji, by wejść głębiej w to, co przeżywają główni bohaterowie.



Nie zrobił tego w sposób totalny – ze szkodą dla klimatu i ogólnej treści ścieżki dźwiękowej, lecz raczej subtelnie, wykorzystując metody znane nam z kilku wcześniejszych projektów. Temat główny, który osadzony został na melancholijnej, choć niezbyt wymyślnej melodii, to sprawne połączenie orkiestrowej liryki z atmosferycznymi retro-padami. Podobne treści mogliśmy usłyszeć między innymi w ścieżce dźwiękowej do kinowego rebootu Power Rangers w kontekście relacji między wojownikami. O ile więc motyw ten jest paliwem napędzającym sferę emocjonalną partytury, to trudno przypisać mu jakąś rolę wiodącą w całej ilustracji. Naszpikowany mniej okazałymi fragmentami underscore oraz suspens są względem niego dosyć obojętne. Tak samo jak fragmenty akcji towarzyszące scenom ucieczek, strzelanin i bijatyk. Mimo wszystko Brian Tyler nie popada tu w manierę ślepego podążania za temp-trackiem, proponując bardziej interesujące rozwiązania instrumentacyjne. Takowym blisko jest nie tylko do wspomnianego wyżej Power Rangers ale i do soundtracku z Epicentrum. Zresztą zbieżność wątków żywiołów siejących niewyobrażalne zniszczenia nie jest tu bez znaczenia. Szkoda tylko, że wszystkie te starania rozbijają się o dosyć kiepskie wyeksponowanie samej muzyki w obrazie. Miejscami można odnieść wrażenie, że w toku edycji pozbyto się wielu fragmentów, które dopiero później miały szansę wybrzmieć na oficjalnym soundtracku. Wszystko to sprawia, że trudno przypisać ścieżce dźwiękowej większą rolę w budowaniu narracji. Jest ona zwykłym narzędziem wykorzystywanym do kreowania napięcia i klimatu.


W sumie nie powinno to dziwić biorąc pod uwagę współczesne standardy z jakimi podchodzi się do tzw. „original score”. Nie powinien również dziwić fakt, że wszystkie te problemy autor kompozycji stara się rekompensować za pomocą oficjalnego soundtracku. Znany z przesadnej wylewności Brian Tyler i tym razem poszedł po linii maksymalnego wykorzystania zarejestrowanego na sesjach materiału. Efektem tego jest godzinny album, który nakładem WaterTower Music trafił w formie cyfrowej do dyspozycji miłośników gatunku. Czy będą oni ukontentowani zawartością?



Pewną częścią być może tak, ale jako całość album ten może stanowić spore wyzwanie dla statystycznego odbiorcy. Tradycyjnie już bowiem u Tylera wszystko co najlepsze serwowane jest na początku, by w miarę upływu czasu pogrążać słuchacza w nudzie. I tak oto już na wstępie raczeni jesteśmy prezentacją suity tematycznej, która wpisuje się w szereg dobrze zaaranżowanych i nośnych utworów w dorobku Amerykanina. Następującą po nim elegię również zaliczyć możemy do miłych w obyciu fragmentów. Schody zaczynają się w momencie, kiedy na dobre rozgościmy się w underscoreowych kawałkach, gdzie nie urzeka ani forma ani treść. Dopiero sporadycznie pojawiające się fragmenty akcji będą bodźcem wyrywającym nas z szybko postępującego letargu. Natomiast finałowy utwór sporządzony do napisów końcowych na nowo przypomina o potencjalne drzemiącym w tej partyturze.



Bałbym się nazywać tę kompozycję muzyką zmarnowanej szansy. Na pewno można było bardziej przyłożyć się do integracji tematyki z resztą ilustracji. Niemniej to jednak wrażenia wyniesione z seansu będą tymi przeważającymi w kwestii ewentualnego sięgnięcia po album soundtrackowy. A skoro w samym filmie muzyka potraktowana została po macoszemu, to nie widzę przestrzeni do większego zainteresowania tym tytułem. Konstrukcja albumu oraz jego długość dodatkowo nie ułatwiają sprawy. Zatem jeżeli miałbym tu do czegoś zachęcać, to tylko do zapoznania się z pierwszymi trzema utworami. Brnięcie w dalsze fragmenty, w moim przekonaniu, mija się z celem.

Najnowsze recenzje

Komentarze