Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Max Steiner

Those Calloways

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 20-07-2016 r.

Zainteresowanie jakim cieszyła się powieść Paula Annixtera, „Swiftwater”, szybko przyciągnęła uwagę studia Disneya. Już na początku lat 50. poczyniono odpowiednie kroki w celu nabycia praw do ekranizacji, ale projekt utknął w martwym punkcie. Dopiero dekadę później powrócono do pomysłu przeniesienia na duży ekran bardzo kolorowego, ciepłego w wymowie opowiadania. Dosyć naiwnego, ale jakże przystającego do filozofii wyznawanej przez filmowego giganta gatunku kina familijnego. Fabuła Those Collaways koncentrowała się więc wokół Cama Callowaya marzącego o stworzeniu schroniska dla gęsi, których trasa przelotowa prowadzi właśnie przez malownicze tereny Swiftwater. Swoją pasją zaraża syna Bucky’ego, choć żona pozostaje sceptyczna przez wzgląd na liczne problemy w realizacji tego planu – w tym finansowe. Oczywiście na ten szalony pomysł z wielkim dystansem patrzą wszyscy sąsiedzi, wśród których nie brakuje chciwych krętaczy wietrzących w całym tym przedsięwzięciu własny interes. Choć film Normana Tokara nie był tak spektakularnym sukcesem finansowym, jak inna produkcja Disneya tamtych czasów, Mary Poppins, to w chwili premiery otrzymywał raczej przychylne opinie ze strony krytyków i widowni. Szczególnie mocno akcentowano stronę wizualną, która czarowała świetnymi zdjęciami i niebywałą dbałością o detale techniczne. Sporo pozytywnych słów popłynęło również pod adresem ścieżki dźwiękowej autorstwa kończącego swoją karierę, Maxa Steinera.

Legendarny kompozytor, który zdefiniował język klasycznej partytury filmowej i stworzył prawie trzysta ilustracji do ikonicznych produkcji Złotej Ery, siłą rzeczy musiał się powoli wycofywać z branży. Na bardzo intensywną pracę nie pozwalało mu pogarszające się zdrowie (miał wszak prawie 80 lat!), ale największym problemem okazały się brzemienne w skutkach zmiany, jakie na początku lat 60. dotknęły gatunek muzyki filmowej. Filmowcy i kompozytorzy coraz częściej odchodzili od idei szczelnego wypełniania przestrzeni filmowej, co niejako kłóciło się z tym, jak przez wiele dekad pracował Steiner. Na rynku pojawili się młodzi i pomysłowi twórcy (Goldsmith, Williams, Schifrin), którzy swoim innowacyjnym podejściem skutecznie odrywali ówczesną muzykę filmową od wagnerowskich ścian dźwiękowych. Wydaje się, że jedynym gatunkiem, który skutecznie wówczas walczył z „novomodą” było kino familijne. Nie dziwi więc angaż artysty hołdującego klasycznym wzorcom. Dla Steinera była to idealna okazja do sentymentalnego powrotu wstecz – dokonania swoistego rodzaju podsumowania swojej trzydziestopięcioletniej kariery. A wszystko w ramach obrazy żywo odwołującego się do barwnych, sielankowych historii rodem ze Złotej Ery.

Bardzo melodyjna i otwarta na interakcję z widzem, przy czym świetnie odnajdująca się w kolorowych pejzażach Swiftwater. Taka właśnie wydała mi się ścieżka dźwiękowa kiedy po raz pierwszy mierzyłem się z filmem Those Collaways Biorąc pod uwagę wcześniejsze dokonania Austriaka, tego jak skrzętnie upychał swoją muzykę w tło toczącej się akcji, było to aż nazbyt aktywne wychodzenie spoza klasycznych funkcji przypisanych filmowej ilustracji. Spora w tym zasługa spottingu idącego na kompromis z ówczesną modą oszczędnego posiłkowania się argumentem muzycznym. Oszczędnego nie znaczy ascetycznego, bo do ponad dwugodzinnego filmu nagrano prawie 80 minut ścieżki dźwiękowej. Choć faktycznie Steiner zrezygnował ze spinania symfoniczną klamrą wielu scen, jego przywiązania do sposobu prowadzenia muzycznej narracji pozostały te same. Główną siłą pociągową liryki jest więc operująca na wysokich rejestrach sekcja smyczkowa z solowymi akcentami. Dużym wsparciem jest dla niej „drewno” odpowiedzialne za gros dźwiękonaśladowczych zabiegów. Nie ma tu wiele miejsca na potężne, patetyczne frazy, choć i takich nie brakuje. Najczęściej w scenach otwierających i zamykających film, a także w nielicznych sekwencjach akcji. Jest to zdecydowanie najsłabszy element ilustracji – pozbawiony jakiejś głębszej myśli przewodniej i odwołujący się do analogicznych prac Steinera. Nasza uwaga skupiać się więc będzie wokół tematyki odmienianej przez liczne aranżacyjne przypadki i kilku piosenkach uzupełniających muzyczną panoramę tegoż familijnego widowiska.


Dziwne, że w momencie premiery nikt nie wyszedł z inicjatywą wydania albumu soundtrackowego. Bardzo chwalona muzyka legendy amerykańskiego kina miała potencjał na znalezienie licznego grona odbiorców. Tym bardziej, że jak się okazało, był to ostatni projekt, nad którym pracował Steiner. W przeciwieństwie jednak do wielu poprzednich prac Austriaka, które przepadły w archiwach Warnera i RKO, Disney bardzo skrupulatnie dbał o wszelkie nagrania do każdej swojej produkcji. Współpracująca z nimi wytwórnia Intrada miała więc szansę pracować nad oryginalnym, trzyścieżkowym nagraniem z sesji, zachowanym niemalże w idealnym stanie. Materiał poddano technicznej rekonstrukcji nadając mu bardziej współczesnego, soczystego brzmienia i opublikowano na limitowanym krążku w ramach serii Intrada Special Collection. Co ciekawe, nad podobnym wydawnictwem pracował w tym samym czasie inny podmiot, Brigham Young University, ale w tej recenzji skupimy się na krążku Intrady.



A zaczyna się on standardowo – od fanfary z napisów początkowych, po której przechodzimy do prezentacji tematu przewodniego. Po raz kolejny otrzymujemy od Steinera ładny walczyk (łudząco przypominający temat z Rzymskich wakacji), który w przypadku tego filmu świetnie odwołuje się do muzycznych skojarzeń z tańczącymi na niebie ptakami. Mimo iż głównym założeniem było właśnie zaakcentowanie piękna przyrody, to kompozytor rozciąga tę melodię również na relacje między ojcem a synem tytułowej rodziny. Świadczy o tym obecność rzeczonego motywu w wielu innych utworach niezwiązanych bezpośrednio z wątkiem wędrujących ptaków.



Na pewno zaskoczeniem będzie, że Steiner nie zamyka się tylko w obrębie jednej lub dwóch melodii z grubą warstwą topornej ilustracji. Those Calloways to istna kopalnia tematyczna maksymalnie wykorzystująca potencjał wyprowadzanych melodii. Do najbardziej znaczących, obok wyżej wspomnianej, zaliczyć należy temat Bridie – młodej dziewczyny, w której stopniowo zakochuje się Bucky. Swój temat otrzymał również „zaprzyjaźniony” z Callawayami niedźwiedź, Keg. Slapstickowa melodia świetnie wpisuje się w komediowy nastrój, jaki wprowadza do filmu sympatyczny misiek. Zupełnym przeciwieństwem tej mieckey-mousingowej przygrywki jest minorowy motyw towarzyszący wyprawie Cama i Bucky’ego wzdłuż doliny, gdzie ten pierwszy ulega wypadkowi. Scena poprzedzająca to wydarzenie stawia przed nami właściwie jedyną tak charakterną i dynamiczną ilustrację – sześciominutową sekwencję akcji, której jednak daleko do maestrii wielu highlightów Steinera z lat 30. i 40. Podobne wrażenia pozostawia po sobie końcowa konfrontacja z przerysowaną interpretacją spalenia plantacji kukurydzy.

Mimo tych aż nazbyt oczywistych zagrań, bardziej wymagający słuchacz nie może narzekać na brak muzycznych wrażeń. Ścieżka dźwiękowa jest nad wyraz polichromatyczna, o czym świadczy nie tylko bogactwo tematyczne, ale i sporo odwołań do muzyki tradycyjnej. Najbardziej klarowne wydają się fragmenty kolęd „podczepiane” pod scenę bożonarodzeniowej kolacji i obdarowywania się prezentami. Kompozytor nie omieszkał przy okazji wyprowadzić kolejnego tematu – Lindy Callaway – i uderzyć w nieco bardziej emocjonalny ton, pozwalając sobie na smyczkowe solówki.

Muzyczne odwołania do kultury amerykańskiej są w ścieżce dźwiękowej do Those Calloways bardzo wyraźne. Nie wszystkie są jednak dziełem Steinera. Po sukcesie Mary Poppins studio Disneya po zapragnęło raz kolejny odwołać się do talentu pisarza i muzyka, Roberta Shermana i powierzyło mu stworzenie dwóch, utrzymanych w stylistyce country, piosenek: The Cabin Raising Song oraz Rhyme-Around. Nie obyło się bez odpowiedniej interakcji ze ścieżką dźwiękową Steinera. Austriak wykorzystał stworzony przez Shermana temat, by zilustrować scenę budowania domu. Na krążku Intrady w ramach bonusu znalazły się również dwa utwory źródłowe: śpiewana przez aktorów bożonarodzeniowa piosenka oraz pojawiająca się w filmie przez chwilę You Were Meant for Me w wykonaniu Nacio Herb Browna oraz Arthura Freeda.

Wszystkie te elementy składają się na ciepłą i łatwo nawiązującą kontakt z odbiorcą ilustrację. Niezbyt oryginalną, ale jakże barwną i polifoniczną. Niestety jako indywidualne słuchowisko nie zawsze jest ona w stanie fascynować w takim samym stopniu. Album wydany nakładem Intrada Records potrafi bowiem zmęczyć nadmiarem treści, zupełnie zresztą jak powielający ten materiał kompakt od BYU. Czy jest to powód, by przejść obojętnie obok tej ostatniej filmowej kompozycji Maxa Steinera? Absolutnie nie. Those Calloways świetnie podsumowuje długoletnią karierę Austriackiego muzyka – człowieka, który stworzył obowiązujące po dziś schematy ilustracji filmowej.


Najnowsze recenzje

Komentarze