Nigel Clarke, Michael Csányi-Wills

Thief Lord, the (Złodziejaszki)

(2006)
Thief Lord, the (Złodziejaszki) - okładka
Tomek Rokita | 27-04-2007 r.

Czy słyszał ktoś o kompozytorach Nigelu Clarke oraz Michaelu Csanyi-Willsie? Na pierwszy rzut oka, nazwiska te (szczególnie to drugie, dwu-członowe…) mogłyby nasuwać skojarzenia z niezliczonymi klonami Hansa Zimmera, lecz na szczęście prawda jest dużo ciekawsza. Ci dwaj klasycznie wykształceni panowie ukończyli brytyjską Royal Academy of Music a w chwili obecnej parają się głównie tworzeniem muzyki do filmów familijnych. Jak dotąd związani są z koprodukcjami brytyjsko-niemieckimi oraz reżyserem Richardem Clausem, który na ekran przenosi niemiecką literaturę fantasy. Po min. „Małym wampirku” i „Małym misiu polarnym”, w chwili obecnej mogą się poszczycić muzyką do adaptacji prozy Cornelii Funkel pt. „Złodziejaszki”. Oczywiście spojrzawszy na okładkę od razu odniesiemy wrażenie, że ktoś chce tu osiągnąć popularność na fali sukcesów „Harry Pottera” (postać) oraz „Władcy pierścieni” (tytuł), lecz jeśli ma to być tylko i wyłącznie kino familijne dla dzieci, chyba nie ma sensu podnosić głośnego larum. W muzyce do tego typu kina nie byłoby chyba nic nadzwyczaj ciekawego (przeważnie jest ona strasznie przewidywalna…), gdyby nie to, że ilustrację zawartą na płycie niemieckiej odnogi Varese – wytwórni Colloseum, wykonuje sama The London Symphony Orchestra. A jak wiemy, orkiestra ta w takich projektach zawodzić nie zwykła, tak jak i pewnie zleceń na wykonywanie słabej muzyki nie przyjmuje…

I taka na szczęście jest prawda. „The Thief Lord” to klasyczna muzyka orkiestrowa podparta kilkoma ciekawymi pomysłami. O sile soundtracka stanowi znakomity temat przewodni (w wersji lirycznej oraz heroicznej), który wita nas od razu w dwóch pierwszych utworach i nie zdziwię się gdy już wkrótce będzie podkładany pod zwiastuny filmowe dot. gatunku fantasy. Jest utrzymany w duchu inspirującej tematyki lat 80-ych – pełen romantyzmu oraz rozmachu, poparty znakomitą linią melodyczną. Kompozytorzy dodają mu pewnych niuansików, jak np. „falująca” sekcja drewniana, która w mig przywołuje z pamięci poetykę tamtych lat i przebojowe tematy z „Niekończącej się opowieści”, kompozycje Williamsa, Jonesa („Dark Crystal”) czy nawet rodzimą „Akademię Pana Kleksa” Korzyńskiego. Najdłużej pozostające w pamięci fragmenty ścieżki to oczywista rzecz te, gdzie owa melodia się pojawia i na nie się tak naprawdę czeka. Nie jest ich jednak aż tak dużo by w pełni usatysfakcjonować słuchacza a fakt, iż resztę albumu wypełnia dość eklektyczna muzyka opisowa pozostawia wrażenie niedosytu i zaostrza apetyty na znacznie więcej…

Dużo muzyce zawdzięcza znakomite wykonanie londyńskich muzyków. Od kompozycji bije splendor, wigor i życie. Nie dziwię się wcale, że John Williams specjalnie lata do Londynu by nagrywać muzykę do filmów s-f i fantasy. Orkiestra LSO zapewnia specyficzne, niepodrabialne brzmienie. Clarke i Csanyi-Williams w pewnym sensie stawiają czoła kompozycjom starego mistrza właśnie do serii filmów o Potterze i chociaż wydźwięk partytury nie jest tak wielki i pisana z aż takim rozmachem, to w pewnych momentach (min. tam gdzie orkiestra łączy się z chórem) na pewno mu dorównują. Na niespodziewanym dobrym poziomie stoi muzyka akcji/przygody, z pewnym piętnem dramatyzmu, rzadko spotykanym w ścieżkach do filmów przeznaczonych dla młodszego widza. Charakteryzują ją zmyślne orkiestracje (również gdzieś tam przypominające Williamsa) oraz orkiestrowa buta. A wszystko przy nienagannej technice. Aż miło słyszeć, że gdy ma się talent, można stworzyć coś, co zarezerwowane jest wydawałoby się dla dużych produkcji przy dużych środkach, gdzie kompozytorzy mogą sobie pofolgować z orkiestrą. Ale panowie C i C-W mieli pod sobą orkiestrę nie w ciemię bitą…

„The Thief Lord” pozwala sobie na pewne odstępstwa od ogólnie przyjętego zarysu klasycznej oprawy i tutaj wychodzą pewne problemy z odbiorem ścieżki. Zaakceptować można jeszcze studyjną jak i elektroniczną perkusję (taką prosto ze studia Harry Gregsona-Williamsa), która gdzieniegdzie jest wtrącana dla podniesienia adrenaliny. Spójność ścieżki niestety rozbija się w muzycznym tle, którego jest tu całkiem sporo oraz w odróżniających się od siebie utworach. Album podzielony został na dużą liczbę ścieżek (większość ledwie przekracza 2 minuty), z których większa część nie posiada ani rozwinięcia ani struktury, ani zbytniego celu. „Coś tam się dzieje” – kolokwialnie mówiąc – a muzyka ma za zadanie to opisać i nagle po dajmy na to 50 sekundach potrafi się do tego zatrzymać… Mogą bronić się jeszcze te utwory, które w całości bądź częściowo przedstawiają rozwinięcia tematyczne (prowadzące flety, soprano chłopięce w bardzo podobny sposób jak w „Hostage” Despalata). Dziwny, zupełnie odmienny od stylistyki całości jest utwór 10, zbudowany wokół suspense’u, odrealnionych odgłosów, bicia serca, elektroniki i metalowych zgrzytów. Na szczęście to tylko taki jeden „rodzynek”. Czasami jesteśmy świadkami muzycznego slap-sticku, co chyba w tego typu kinie jest nieuniknione, ale są to momenty marginalne. Inne eklektyczne rozwiązania to dziwaczny walc w połączeniu katarynki i męskiego tenoru bądź mroczne, kołyszące partie wyjęte z głowy Danny Elfmana… Tak czy owak, montaż płyty pozostawia trochę do życzenia, ponieważ między tymi wszystkimi dziwadłami i naśladowaniem akcji znajduje się naprawdę wyborny materiał.

I z pewnością on będzie zapamiętany najbardziej z „The Thief Lord”. A wracając do punktu wyjścia: jego znakomity, rzekłbym staromodny temat główny. Być może to herezja, ale posiada chyba więcej magii i życia niż próby zdyskontowania przez Williamsa swoich największych osiągnięć w nie do końca udanych ścieżkach do serii „Harry Potter”… Naprawdę bardzo fajny temat główny, który jest bezwzględną wizytówką płyty. Ogólną ocenę psuje dość duża ilość w/w materiału podpadającego pod underscore, a który będzie praktycznie do zapomnienia. Zdecydowanie czeka się na te bardziej żwawe i melodyczne rozwinięcia, choć można posłuchać także ścieżki dźwiękowej jako całości i wrażenia chyba będą równie dobre. A zapewne również niespodziewane, biorąc pod uwagę całkowitą enigmatyczność tego tandemu kompozytorskiego. Kto wie, być może kiedy dostaną większy film i będę mogli przedstawić swoje talenty większemu audytorium, to nie wiem czy nie osiągną większych sukcesów od pary Powell-Gregson-Williams!

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.