Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Bear McCreary

The Lord of the Rings: The Rings of Power – Season 2 (Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy)

(2024)
3,8
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 06-11-2024 r.

Nowa seria Pierścieni Władzy wraca do tego, co w poprzednim sezonie sprawdziło się najlepiej, czyli do chwytliwej tematyki i wielkiego rozmachu w orkiestrowo-chóralnym wykonawstwie.

Wielkie oczekiwania i nadzieje związane z najdroższym serialem w historii streamingu, Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy, dosyć szybko okazały się płonne. Poza odstępstwami od tolkienowskiej wizji, główne zarzuty kierowano pod adresem ślamazarnego tempa prowadzonej akcji. Fakt, niewiele się zadziało w pierwszych ośmiu odcinkach Pierścieni Władzy, ale w kontekście dalszych losów bohaterów Śródziemia można to było zrozumieć. Ze zrozumieniem nie spotkał się natomiast ogromny pośpiech, jaki dla kontrastu zagościł w fabule drugiego sezonu. Cóż, robota z wykuwaniem tytułowych Pierścieni ruszyła z pełną parą. Także przygotowania wszystkich nacji Środziemia do nieuchronnie zbliżającego się konfliktu, który ma rozstrzygnąć los mieszkańców tej fikcyjnej krainy. I tak oto Galadriela w dalszym ciągu ugania się za Sauronem, co nie przeszkadza jej w korzystaniu z wykutej przez niego biżuterii, a stojący za całą misterną robotą Celebrimbor miota się w podszeptach podstępnego antagonisty. Akcja rozkręca się nierówno, ale końcówka sezonu, to już mocne widowisko skąpane w batalii i efekciarstwie. W dalszym ciągu nie przekonują niektóre kreacje, a tolkienowski fandom krzywi się na widok licznych odstępstw od literackiego pierwowzoru. Nic to. Ważne, że widownia dopisuje pozwalając decydentom z czystym sumieniem finansować kolejne sezony.

Jednym z ciekawszych i najbardziej oczekiwanych elementów tej produkcji była ścieżka dźwiękowa. Kiedy świat obiegła informacja o zaangażowaniu Beara McCreary’ego, radości nie było końca. I choć nadmiernie pompowany entuzjazm troszkę ostygł po premierze pierwszego sezonu, koniec końców udało się amerykańskiemu kompozytorowi stworzyć dzieło, które śmiało może definiować jego karierę na długie lata. Poza mnóstwem świetnych tematów, najbardziej zaimponował fakt, że McCreary podszedł bardzo ambicjonalnie do zadania, zajmując się procesem tworzenia od początku do końca, co w dzisiejszych czasach jest ewenementem. Przypłacił to olbrzymim stresem i wypaleniem, do którego zresztą publicznie się przyznał. W przypadku drugiego sezonu nikt nie oczekiwał, że powtórzy ten proces. Wrócił już do standardowego stylu pracy, biorąc rzecz jasna na siebie cały ciężar odpowiedzialności za treść. I jak wyszło?

Epicko! Zresztą nie mogło być inaczej. Pierścienie Władzy wracają do tego, co w poprzednim sezonie sprawdziło się najlepiej, czyli do chwytliwej tematyki i wielkiego rozmachu w orkiestrowo-chóralnym wykonawstwie. Drugi sezon nie burzy tej harmonii, proponując powrót do kluczowych motywów głównych bohaterów w nowych, czasami zaskakujących aranżacjach. Muzyka wypełnia niemalże każdą przestrzeń serialowego widowiska, opierając się przy tym na narzuconych jeszcze przez Howarda Shore’a wzorcach. Korzystanie z tych rozwiązań wiąże się jednak z mniejszym niż mogliśmy oczekiwać udziałem nowego materiału tematycznego. A jeżeli już takowy się pojawia, to jest areną, na której kompozytor testuje przeróżne formy i style muzyczne. Najbardziej intryguje powrót do tolkienowskich korzeni, czyli pieśni i przyśpiewek wkładanych w usta bohaterów. Można się było tego spodziewać, biorąc pod uwagę, jakie postaci zagościły w drugim sezonie, aczkolwiek niektóre wybory dokonywane przez kompozytora budzą wątpliwość. O ile więc przyśpiewka Toma Bombadila w wykonaniu aktorów (w wersji albumowej śpiewana przez Rufusa Wainwrighta) wpisuje się w tolkienowskie standardy, to już motywy skojarzone np. z trollem bitewnym Damrodem można uznać za małą prowokację ze strony McCreary’ego. Bo jak inaczej nazwać obecność w mitycznym Śródziemiu symfonicznego metalu z cierpkim wokalem?

Trzeba jednak postawić wyraźną granicę pomiędzy tym, jak wizja kompozytora przedstawiona została na opublikowanym przed emisją serialu, albumie soundtrackowym, a jak faktycznie zaprezentowała się w poszczególnych epizodach. Można odnieść wrażenie, że Bear McCreary eksperymentował na tyle, na ile pozwalał mu na to obraz oraz finansujące go studio. Efekt końcowy jest więc satysfakcjonujący i oddający rację poczynaniom Amerykanina. Po raz kolejny udało mu się stworzyć elektryzującą, wciągającą muzykę, która nie tylko świetnie obsługuje serial, ale również wychodzi naprzeciw miłośnikom łatwo wpadającej w ucho symfoniki. Właściwie każdy z odcinków stawia przed nami przynajmniej jeden godny zapamiętania fragment, po który chciałoby się sięgnąć zaraz po zakończonym seansie. I jak najbardziej jest ku temu sposobność.

Jak w przypadku pierwszego sezonu, tak i drugi wychodzi naprzeciw melomanom z dwoma propozycjami soundtrackowymi. Fundamentem jest zbiorczy album prześlizgujący się po najważniejszych wątkach serii, przy czym część z utworów prezentujących nowinki tematyczne ubrane tu zostały w specjalne szaty aranżacyjne. I jak już wcześniej wspomniałem, nie zawsze idzie to w parze z oczekiwaniami odbiorców, czego przykładem jest omawiany wcześniej metalowy fragment w The Last Ballad of Damrod. O ile więc materiał liryczny mógłbym uznać za najsłabsze ogniowo tego albumu, to jednak stuminutowy soundtrack stawia przed nami wiele utworów, do których zechcemy wracać. A do grona takowych zaliczyć możemy wzbogacone o etniczne śpiewy Rhûn, piękne, chóralne Eregion, czy ociekające patosem The Great Eagle. Prawdziwa uczta melodyczna czeka nas jednak pod koniec, gdzie wybrzmiewają fragmenty zdobiące finalną batalię oraz emocjonujący epilog (Battle for Region, Durin’s Bane, Last Temptation, The Sun Yet Shines). Fakt, mało tu oryginalnych treści, ale sposób w jaki McCreary porusza się po wypracowanych wcześniej motywach w dalszym ciągu zasługuje na uznanie.

Warta pochwał i uznania jest również muzyka, którą usłyszymy na osobnych albumach zestawiających kompletny zestaw utworów skomponowanych do poszczególnych odcinków Pierścieni Władzy. Siedmiogodzinna podróż może się miejscami wydawać uciążliwa, usłana licznymi porcjami zapychającej treści. Trudno się dziwić, wszak ścieżka dźwiękowa tworzy nierozerwalną więź z fabułą. Rozkręca się powoli, nierówno, ale kiedy już nabierze tempa, to nie pozostawia większej przestrzeni na nudę. Pod tym względem najlepiej prezentują się oprawy do dwóch ostatnich odcinków sezonu ociekających akcją i wybornymi aranżami kluczowych tematów. Mimo wszystko jest to pozycja, z której najbardziej zadowoleni będą zagrzali fajni twórczości McCreary’ego oraz miłośnicy odkrywania detali związanych z muzyką filmową do serialu studia Amazon.

Drugi sezon Pierścieni Władzy wyszedł naprzeciw krytyce punktującej ślamazarne tempo akcji, serwując widowiskowe, wciągające fantasy. Chciałoby się żeby niejeden film kinowy i serial tak bardzo dbał zarówno o detale wizualne, jak i muzyczne. Mimo ciągle pojawiających się słów krytyki – także pod adresem ścieżki dźwiękowej – moim zdaniem Pierścienie Władzy dobrze wywiązują się ze swoich gatunkowych powinności, dostarczając rozrywki na konkretnym poziomie. Amerykański kompozytor po raz kolejny udowodnił, że jest właściwą osobą na właściwym miejscu. I oby ten stan rzeczy nie zmienił się w kolejnych, realizowanych już sezonach serialu.

Najnowsze recenzje

Komentarze