Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Nicholas Britell

The King (Król)

(2019)
-,-
Oceń tytuł:
Tomasz Ludward | 09-03-2020 r.

Nicholas Britell wyrasta do rangi kompozytora nieomylnego. Jest prawdopodobnie jednym z niewielu, którzy tak śmiało poruszając się w różnych muzycznych stylach, zawsze wpadają na właściwe pomysły. Tak było w The Big Short, Moonlight i najlepszym jak dotąd Vice. Niezwykle ceniony czterdziestoletni Amerykanin wydaje się być gwarantem jakości, czego większość może mu pozazdrościć. W ubiegłym roku sam podjął się tylko jednego filmowego wyzwania, chwilę wcześniej pisząc wysmakowaną partyturę do obsypanej nagrodami Sukcesji. Reżyserem, który mógł skorzystać z jego usług jest David Mitchell, a filmem, gdzie po raz kolejny zabrzmiała kompozycja Britella, jest oparty na motywach szekspirowskich Król.

Netflixowski dramat to adaptacja sztuk Henryk IV oraz Henryk V. Film stylizowany jest na ponurą, dosłowną i brutalną opowiastkę, stworzoną jednolitą kreską. Brakuje przy niej miejsca na humor czy dystans. Jest w niej natomiast mnóstwo refleksji, świetnych dialogów i znakomicie napisanych ról – jak ta Roberta Pattisona, wcielającego się w delfina Francji. Na pierwszy plan tej opowieści wyłania się Hal – królewski syn, unikający ojca oraz dworu. W zamian Hal woli spędzać czas w towarzystwie swojego kompana Falstaffa, utracjusza, bawidamka, który choć posmakował wojny pod królewską chorągwią, wydaje się być zaprzeczeniem żołnierza. Gdy prawowity dziedzic monarchii ginie na polu bitwy, a schorowany król kona na łożu śmierci, Hal musi przejąć ciężar korony. Przyjdzie mu nie tylko zmierzyć się z nadciągającymi niebezpieczeństwami płynącymi z dworu, ale także ze stojącą na skraju wojny Francją.

W momencie koronacji Henryka V dochodzi do symbolicznej transformacji nieopierzonego małolata w monarchę. Punktem zapalnym tej zmiany jest pierwszy, pełnoprawny fragment oprawy muzycznej pod postacią Ballade in C# Minor: Coronation. Oprócz niego, z kadru nie docierają do nas żadne inne dźwięki. Ten trudny, niepokojący, ale intrygujący utwór w zamyśle ma oddać ciężar wydarzenia i opisać, w jakiej atmosferze przyjdzie nam śledzić poczynania następcy tronu. A będa one od początku do końca oblane poważną, utrzymaną w klasycznej formule ścieżką, której nie sposób przeoczyć ilekroć wybrzmiewa z ekranu.

Duża w tym zasługa artystycznej odwagi Britella – kompozytorowi zależało bowiem, by muzyka, a w szczególności przepiękne partie smyczków, była uniwersalna. Jak sam przekonywał, nie jest jasne, jak brzmiałaby ona wieki temu, a więc musi odrzeć partyturę z wszelkich epokowych naleciałości. Kluczem do jej napisania są wartości, a raczej lejtmotywy leżące u podstaw scenariusza, a są to rodzina, władza i przyjaźń. To za nimi kryją się prawdziwe emocje, płynące z rozwiązań aranżacyjnych, których podjął się Britell. Mam na myśli tetrachordy (cztery kolejne dźwięki w określonej skali muzycznej), szybkie tremola smyczkowe czy majestatyczne chóry. Co ciekawe do tych ostatnich Britell zaangażował Trinity Boys Choir – cieszący się światową sławą chór chłopięcy. Analogia z raptem nastoletnim królem? Być może. Cały ten przytoczony warsztat tworzy ponurą, uroczystą wręcz atmosferę, pod którą, o dziwo, w żadnym momencie nie załamuje się sam film.

Na albumie uwagę przykuwa nazewnictwo utworów. Jak przekonuje Britell – jest to czysta stylizacja. Pozwala ona kompozytorowi odkryć historię i oddać tok wyszukiwań, jakie przeprowadził, by zrozumieć muzyczne połączenia na przełomie średniowiecza i renesansu. Wplatanie starodawnych form muzycznych w tracklistę, takich jak ballada, hymn czy marsz, miało również uruchomić pewne emocjonalne mechanizmy – hymn to doniosłość a kantyk religijny mistycyzm. Najciekawiej wypada w tym zestawieniu utwór Antiphone, który towarzyszy pełnej zapału i gorliwości mowie Henryka tuż przed decydującą bitwą z Francją. Sama antyfona to nawiązująca do biblii pieśń pisana prozą, a zatem tak podpisana na albumie scena może sugerować niemal boski pierwiastek w osobie króla. Minusem takiego zastosowania wydaje się być oderwanie tej muzyki od filmu. Siłą rzeczy kurczowe trzymanie się konwencji – tytuły jako pieśni – może gubić ciągłość ekranowych wydarzeń.

Drobnym wyjątkiem wydaje się być bitwa o Agincourt – coś, co pamiętamy, było swego czasu ozdobą oprawy Patricka Doyle’a, również przecież traktującej o szekspirowskim władcy. O ile film Kennetha Branagh oscylował wokół romantycznej idei walki, Król to w dużym skrócie krew i piach, a zatem realizm, którego twórcy nie zaszczepiają pod płaszczykiem szekspirowskiego przepychu, tak jak u Branagha. Tutaj Agincourt to przede wszystkim chaotyczne starcie toczone w błocie i dźwięku metalu. Oczywiście, u jego podnóża dochodzi do owianej romantycznym patosem królewskiej przemowy w postaci przytaczanego wcześniej utworu Antiphone. Ale to co słyszymy chwilę później, dekonstruuje obraz Agincourt, jaki znamy. Marche – Agincourt to, bowiem, pełne napięcia oczekiwanie; bardziej niż melodię przypominające łomot bitewnych bębnów, który podkreśla potęgę armii i tłamsi morale jej przeciwnika.

Król to autorska praca. Taka, którą mógł stworzyć jedynie ktoś tak piekielnie uzdolniony jak Britell. Jego muzyka jest intrygująca, zaczerpnięta jakby z innego świata i po raz kolejny dystansująca konkurencję oryginalnością. Mało tego, najnowsze dzieło autora Moonlight jest bez wątpienia jedną z najlepszych ścieżek ubiegłego roku – wyróżnienie, do którego już mogliśmy się przyzwyczaić w kontekście tego kompozytora. I aż strach pomyśleć, czym uraczy nas Amerykanin w następnej kolejności. Bo przecież znakomita passa trwa i nic nie zanosi się na to, by coś mogło ją zaburzyć.

Najnowsze recenzje

Komentarze