Wymiana całej obsady na potrzeby kolejnych dwóch sezonów The Crown była ruchem dość ryzykownym. Widzowie przyzwyczajeni do pełnej wdzięku Vanessy Kirby w roli Małgorzaty czy sarkastycznego języka Matta Smitha wcielającego się w Filipa musieli na nowo odkryć fascynację członkami rodu Windsorów. Nie inaczej jest z nami – fanami muzyki filmowej. Po bardzo udanej współpracy Ruperta Gregsona Williamsa i Lorne Balfego przyszedł czas na nowe nazwisko. Propozycją od Petera Morgana, showrunnera, jest Martin Phipps – naturszczyk, który przejmuje kompozytorską pałeczkę, będąc odpowiedzialnym za okres panowania Elżbiety pomiędzy latami 1964 a 1977. Phipps wydaje się być idealnym kontynuatorem muzycznego języka The Crown. Ma bogate doświadczenie. Komponował dla BBC, wielokrotnie ilustrując adaptacje literatury angielskiej. Komponował również dla filmu, dając się poznać szerszej publiczności przy okazji Harry Brown, Brighton Rock czy Woman in Gold. Ważny jest zwłaszcza ten ostatni tytuł, bowiem właśnie wtedy Phipps trafił do studia Hansa Zimmera, z którym podzielił się pracą nad projektem. Jak sam przyznaje, te kilka dni okazały się niezwykle inspirujące, wnosząc wiele do kompozytorskiego warsztatu. Sam Phipps nie mógł wiedzieć, że nie było to ostatnie spotkanie z muzycznym uniwersum Zimmera. The Crown jest bowiem owocem wysiłku dwóch protegowanych Niemca, a i sam Zimmer, przecież, podpisał się pod majestatyczną melodią z czołówki serialu.
To doświadczenie z pozoru schodzi na drugi plan w obliczu intencji producentów sezonu trzeciego. Przyzwyczajeni do dźwiękowego przepychu dwóch poprzednich odsłon “korony”, tym razem dostajemy ścieżkę z goła inną, bardziej stonowaną i minimalistyczną, a także wpisującą się w pozostałe dokonania Phippsa. To odpowiedź na scenariusz sezonu – dwór królewski się starzeje, umiera Churchill, pojawiają się nowe wyzwania. Przełom lat 60. przynosi dodatkowo zawirowania polityczno-ekonomiczne (znów), wobec których królowa często pozostaje bierna. Obok niej na pełnokrwistego bohatera wyrasta książę Karol ze swoją romantyczną, buntowniczą postawą wobec nietykalnej etykiety Pałacu Buckingham. Natomiast wszyscy wydają się być poważniejsi, momentami wręcz cyniczni i jeszcze bardziej odizolowani od obywateli.
Tę zmianę doskonale daje się odczuć w odcinku opowiadającym o wydarzeniach w walijskiej wiosce górniczej Aberfan. Phipps komentuje tragedię żałobnym otwarciem na róg, które przechodzi w pieśń kościelną Aberystwyth (Jesus, Lover of My Soul). Ten rodzaj muzycznej dramaturgii jest w serialu nowością. Dodatkowo to jawny sygnał, że droga, którą obierze kompozytor przy tym angażu, będzie drogą bardzo oszczędną. Dzięki temu pojawia się miejsce na nowe środki, którym wielu tak bardzo kibicowało jeszcze jakiś czas temu, a których nie dane nam było usłyszeć. Myślę o warstwie psychologicznej, skupieniu na postaciach, które traktuje się indywidualnie, a nie kolektywnie, jak to miało miejsce w przeszłości. W ich identyfikacji na albumie pomaga tracklista. Utwór New Queen to dostojny, optymistyczny początek, zapowiadający nowy etap w kadencji Elżbiety. Charles to dramatyczne ujęcie przyszłego króla, zabarwione zgrabnym temacikiem na flet, natomiast Philip, razem z Mountbatten, to silne i wzniosłe kompozycje z charakterystyczną melodią wybijającą się pośród pulsującej elektroniki i smyczków. Zachowując takie nazewnictwo, łatwiej jest nam odnaleźć poszczególne fragmenty ścieżki w obrazie. Tematy nie giną, a wracają w odpowiednich momentach, co sprawia, że za każdym razem brzmią świeżo. Samej muzyki jest też stosunkowo niedużo. Czasem wybrzmiewa jedynie kilka razy w obrębie odcinka, co tylko akcentuje jej obecność.
Połączenie powagi i oszczędności, zarówno na ekranie jak i wydawnictwie, sprawia, że ścieżka odziera netflixową produkcję z charakterystycznej przebojowości, serwując w kontrze niedostępność. Mało tego, dla fanów osłuchanych i zżytych z patetyczną fakturą Remote Control Production, propozycja Phippsa może wydać się wręcz nieodpowiednia, a nawet uproszczona. Z drugiej strony, pośród pomysłów na nowe rozdanie The Crown, nie zabrakło stanowiska od początku przyjętego na całą serię. To stanowisko mówi o rwącej narracji, budowaniu napięcia i ciągłości opartej na zalążku händlowskiego Zadok The Priest. Hymn koronacyjny stał się głównym ogniwem Duck Shoot – eksponowanym w pierwszym sezonie temacie, nierozerwalnie już chyba związanym z muzyczną narracją The Crown, niezależnie od akurat zaangażowanego kompozytora.
Echa Duck Shoot wybrzmiewają wielokrotnie w części trzeciej widowiska – co wydaje się koniecznością, bowiem pośród wszystkich zmian, metoda realizatorska nie uległa zmianie, a więc kompletna przebudowa muzycznych założeń nie jest możliwa. Przywiązanie do Duck Shoot, ale także Bounden Duty z sezonu drugiego słychać w utworze Philip oraz Bodies. Znajomą dynamikę odnajdziemy również w Man on the Moon oraz The Establishment. Kompozytor nie przepisuje jednak dawnej melodii na nowo. Używa jej by zaadresować tempo opowieści, w większości wyprane z opasłych orkiestracji i jałowej emocjonalności, którą grzeszyła pierwsza odsłona serii. Jako ciekawostkę dodam, że w odcinku 8. temat Duck Shoot wraca w swojej oryginalnej okazałości – a że towarzyszy wątkowi Edwarda VII, wydaje się być symbolicznym i zręcznym nawiązaniem do dawnych czasów. Pojawia się również zaaranżowany na chór w odcinku Tywysog Cymru, w wersji, która niestety nie trafiła na album.
W The Crown: Season 3 Martin Phipps odchodzi od wielkich orkiestracji, na rzecz prostych i wyraźnych środków. Te na wydaniu mogą pozostawiać pewien niedosyt, ale w obrazie działają wprost wyśmienicie. Phipps nie poddał się przytłaczającej masie RCP, ale też zupełnie jej nie skreśla. Przedstawia własną interpretację – trudną, nie wywołującą zachwytu, ale podtrzymującą naczelną myśl twórców widowiska. W konsekwencji tworzy najlepszy rozdział o Windsorach, w którym każdy odcinek otrzymuje wymierzoną dawkę ilustracji muzycznej, a to co znajome jest zwinnie odtworzone. Możliwe, że w kolejnym sezonie Phipps dostanie szansę odrobinę rozchmurzyć, czy też odświeżyć swoją oprawę, dokładając kolejne interesujące tematy. To wtedy przecież do królewskiej gry dołączy Margaret Thatcher oraz Diana Spencer.
Inne recenzje z serii: